Świetny blockbuster na wakacje
Opublikowano:
22 lipca 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Indyjski film „RRR” to doskonała odtrutka na produkcje spod sztandaru Marvela. Wartka akcja, rewelacyjna choreografia, morze dramatu i romans. Czego chcieć więcej?
Najdroższy hinduski film akcji w historii kraju
Kiedy myślimy o wielkich blockbusterach, najczęściej przychodzą nam na myśl hollywoodzkie produkcje. Różne rodzaje, w zależności od okresu, któremu będziemy się przyglądać. Obecnie są to Marvelowskie filmy i seriale o superbohaterach i superbohaterkach. W swojej obecnej fazie coraz częściej sprawiają wrażenie bezdusznych produkcyjniaków, których twórcy i twórczynie za wszelką ceną usiłują wpisać się w narzucone przez wytwórnię ramy fabularne. Bez większych (jeżeli nie żadnych) sukcesów. Dlatego „RRR” wypada tak świeżo.
Akcja nie zwalnia ani na moment, przez co nawet nie zorientujemy się, gdy trzygodzinny (!) seans dobiegnie końca.
„RRR” (tytuł pochodzi z angielskiego „Rise, Roar, Revolt”; po polsku: „Powstań, zarycz, zbuntuj się”) to nie tylko najprawdopodobniej najdroższy hinduski film w historii kraju (budżet sięgnął ekwiwalentu 72 milionów dolarów), ale również znajdujący się w box-office’owej czołówce. Nakręcono go w Tollywood. Ten przemysł filmowy w języku telugu ma swoją siedzibę w Hajdarabadzie i konkuruje z bombajskim Bollywoodem. Za scenariusz i reżyserię „RRR” odpowiada S.S. Rajamouli.
O czym?
Akcja dzieje się w 1920 roku w Delhi, jednak bez dokładnej specyfikacji historycznej. Brytyjczycy brutalnie okupują Indie i żelazną ręką rządzą podbitym ludem. Do walki przystępuje dwóch śmiałków: Komaram Bheem (w tej roli Nandamuri Taraka Rama Rao Jr.) i Alluri Sitarama Raju (Ram Charan). Wojownicy o wolność istnieli naprawdę, ale – jak podają źródła – w rzeczywistości nigdy się nie spotkali. S.S. Rajamouli to naprawia, wyobrażając sobie, jak wyglądałaby ich przyjaźń.
Zanim jednak do zaznajomienia dojdzie, reżyser wysyła ich do walki niezależnie od siebie i z zupełnie innych powodów. Zostają nam przestawieni niczym obdarzeni nadludzką siłą superbohaterowie.
Bheem wyrusza do Delhi po tym, jak brytyjski gubernator (Ray Stevenson) i jego żona (Alison Doody) uprowadzają dziewczynkę z jego leśnego plemienia Gond. Wymyśla misterny plan jej odbicia, który będzie wymagał złapania wielu dzikich zwierząt (scena z ich udziałem to jedna z najlepszych, jakie widziałem w tym roku). Po raz pierwszy widzimy Bheema, kiedy pędzi przez fantastycznie sfotografowany las, uciekając przed rozsierdzonym tygrysem. Gdy siłuje się ze złapanym w sieci, ryczącym i wymachującym łapami zwierzęciem, kamera ślizga się po napiętych i drżących z wysiłku mięśniach, co jeszcze bardziej uwydatnia jego domniemane nadludzkie cechy.
Natomiast Raju działa jako tajny agent w brytyjskiej policji. Infiltruje wroga od środka, chcąc piąć się po szczeblach kariery, by w konsekwencji mieć dostęp do broni potrzebnej w rewolcie.
Zrobi wszystko, by wypełnić misję, nawet poświęcając swoich rodaków. Poznajemy go w trzymającej w napięciu scenie, kiedy przeskakuje ogrodzenie z drutu kolczastego, by z pałką ruszyć na morze hinduskich demonstrantów. Jest superczłowiekiem, któremu, mimo obrażeń, udaje się pokonać setki osób. Kamera nie odsuwa się ani na moment, tylko epatuje złamanymi kośćmi, rozbitymi głowami i otwartymi ranami. To celowy zabieg, by nam pokazać poświęcenie Raju dla misji, a filmowym Brytyjczykom jego oddanie Koronie. Kiedy jednak zamiast niego zostają odznaczeni biali mundurowi, z frustracji kilkoma silnymi uderzeniami rozrywa worek treningowy, co ma nam przypomnieć, że nie jest zwykłym śmiertelnikiem.
Bheem i Raju spotykają się po 45 minutach akcji filmu.
Ratują chłopca spod kół pociągu. Bohaterowie, nie znając się wcześniej, dostrzegają siebie z kilometra. Przyciąga ich iskra – dla jednych superbohaterska, dla innych przeznaczona dla przewodników ludu, którzy walczą z najeźdźcą. W scenie eksploduje nie tylko wspomniany pociąg, ale też heroizm i maczyzm. Bohaterowie pędzą na koniu i motorze, by następnie wykonać zapierające dech w piersiach akrobacje, zwisając pod mostem na linie. Od tego momentu – każdy nieświadomy prawdziwej tożsamości drugiego – będą szli razem. Jednocześnie ich misje często będą się wykluczać, wymuszając zmianę obranych ścieżek lub przewartościowanie własnych wyborów.
Rozrywka na najwyższym poziomie
Jak to bywa w filmach akcji, fabuła nie jest trudna do przewidzenia. Scenariusz wypełniają zbiegi okoliczności, niezrozumienie jednego bohatera przez drugiego, melodramat, charakterystyczne dla kina indyjskiego piosenki i sceny taneczne (szczególną uwagę proszę zwrócić na drugi plan w tańcu na imprezie u Brytyjczyków – perełka!) i wreszcie, dzięki wydłużonemu czasowi trwania filmu, majestatyczne sceny walki. Te ostatnie trudno ubrać w słowa, je po prostu trzeba zobaczyć.
Mogę jedynie zapewnić, że mistrzowska choreografia nie pozwala oderwać wzroku od ekranu telewizora.
Oczywiście można przyczepić się do naiwnych rozwiązań (jak rodzący się romans Bheema z Jenny), jednowymiarowych Brytyjczyków (swoją drogą film czerpie perwersyjną przyjemność z zabijania rasistów) czy kiczowatych i wyolbrzymionych rozwiązań. Mimo to „RRR” to rozrywka na najwyższym poziomie, której próżno szukać w podobnych produkcjach z Hollywoodu. Tam kończy się na obietnicach, film S.S. Rajamouli nam ją faktycznie daje.
„RRR”, reż. S.S. Rajamouli, do zobaczenia na Netflix