Solidne rzemiosło
Opublikowano:
9 sierpnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Wiem, co zrobi tancerz za chwilę, jestem w stanie to przewidzieć” – tak o utrwalaniu tańca na zdjęciach mówi Andrzej Grabowski, fotograf i scenograf współpracujący z Polskim Teatrem Tańca.
Barbara Kowalewska: Od wielu lat zajmuje się pan fotografią, ale też scenografią do spektakli teatralnych i filmów, tworzy pan projekty kostiumów teatralnych, reżyseruje światło. Czuje się pan przede wszystkim fotografem czy nie jest to takie oczywiste?
Andrzej Grabowski: Chyba bardziej się czuję projektantem, właściwie wszystko czym się zajmuję toczy się wokół tworzenia przestrzeni. Środki, których używam, nie mają znaczenia – czy to jest światło, drewno, glina czy metal. Od około dziesięciu lat projektuję i wykonuję meble dla zwierząt dla ogrodów zoologicznych i prywatnych właścicieli zwierząt. Zawsze lubiłem zwierzęta, zaczęło się od tego, że musiałem tworzyć przestrzeń dla własnych zwierząt i te działania rozwinąłem w biznes. A fotografia jako zawód wydaje mi się, że umarła. Gdy pojawiły się technologie cyfrowe, akt fotografowania stał się czymś pospolitym. Docenienie jakości zdjęcia to kwestia weryfikacji, oceny. Pracowałem 30 lat w reklamie i widzę, że jakość reklam także spadła, widać to właściwie we wszystkich obszarach życia artystycznego.
BK: Był pan uznanym fotografem reklamowym. Czy doświadczenia zdobyte w dziedzinie fotografii artystycznej i reklamowej jakoś się przenikają w pana pracy?
AG: To się może przenikać w sposobie tworzenia. Większość ludzi wybiera odtwórczość, odwzorowuje sprawdzone metody, nie podejmuje ryzyka szukania nowych rozwiązań – najczęściej z braku wiary w siebie. Bez wątpienia wszystko, co robimy, przenika się nawzajem. Ktoś, kto uprawia fotografię artystyczną, będzie robił lepsze zdjęcia.
Ale to jest kwestia sposobu myślenia – jeśli się nie czerpie z własnej tożsamości, ze świata, w którym się żyje i w którym się ma korzenie, to zawsze będzie sztuczne. Taki problem widzę w reklamie – błędem jest, że staramy się imitować inną kulturę. To samo dzieje się w sztuce – kłamstwo prędzej czy później staje się widoczne.
Co do obu tych rodzajów robienia zdjęć – u podstaw fotografii reklamowej nie leżą jakieś wyższe idee, i chociaż dokumentalna fotografia teatralna opiera się na podobnych założeniach – mamy wypromować jakiś produkt – to niewątpliwie teatr jest szlachetniejsza dziedziną, więc przyjemniej się pracuje przy promocji teatru. Reklama to zresztą jedno wielkie oszustwo. Dlatego nie cierpię specjalnie z tego powodu, że w ten sposób przestałem zarabiać na życie.
BK: Jak oko fotografa widzi scenografię i odwrotnie – czy tutaj są wzajemne inspiracje?
AG: Uważam, że fotografowi, który przez wiele lat fotografował na zamówienie rzeczy konkretne: jedzenie, samochody, kosmetyki, modę, maszyny, fabryki, architekturę itd., łatwiej zbudować świat konkretny niż scenografowi, ponieważ zewnętrzne doświadczenie kreowania zamówionego świata wnosi się do teatru, a nie czerpie z teatru. Ja nie mam z tym problemu, żeby stworzyć świat na zamówienie, zresztą przestrzeń zawsze mnie interesowała – design, architektura, meble, różne style – to była moja pasja. Zbieram różne dziwne przedmioty, pracowałem przy konserwacji i w różnych innych dziedzinach związanych z rzemiosłem. Mentalnie jestem rzemieślnikiem, artystą bywam. Uważam, że trzeba być przede wszystkim rzemieślnikiem, to podstawa wszelkich działań twórczych.
BK: Czym pan się kierował, tworząc kostiumy do „Kurki wodnej albo urojenia”, spektaklu na podstawie prozy Witkacego? W recenzjach zwracano uwagę na ich jakość.
AG: Witkacy był jednym z pierwszych artystów, którym się zainteresowałem. Jakieś 20–30 lat temu intensywnie mu się przyglądałem – fascynował mnie i niepokoił równocześnie.
Zawsze ważne były dla mnie korzenie i umiejętność czerpania z własnej tożsamości, dlatego interesowali mnie skażeni naszą tradycją. U nas takie osobowości raczej się wypiera. Widać w tym pewną powtarzalną tendencję – można mówić o „systemowej utracie tożsamości”.
Przykładem tego może być Szukalski. Prawdopodobnie wynika to z naszej historii – po wojnie, w okresie komunizmu, zmieniło się podejście do rzeczywistości – można by rzec, że „odcięto ludziom głowy”, zostały tylko korpusy. Do dzisiaj to pokutuje.
BK: Co pana inspiruje w tworzeniu scenografii, kostiumów?
AG: W okresie uprawiania fotografii reklamowej zajmowałem się też modą. Pracowałem dla lokalnych projektantów i zastanawiałem się nad tą dziedziną. Ważne jest dla mnie solidne rzemiosło, a to oznacza wysoką jakość tkanin. Dlatego przywiązuję ogromną wagę do tego, jakich tkanin używamy w teatrze, bo to się przekłada na efekt wizualny. W Polsce odeszliśmy od szlachetnych tkanin, dominują sztuczne, drukowane i tanie. Z daleka to nie działa, natomiast klasyczne, naturalne włókno z daleka daje dobry efekt. Jeśli chodzi o „Kurkę wodną albo urojenie”, staraliśmy się znaleźć równowagę między współczesnością a undergroundem lat 20. i 30. Czerpiąc z tamtego „luzu”, próbowaliśmy stworzyć rzeczywistość będącą kompromisem między przeszłością i przyszłością. Proszę zwrócić uwagę, że tkaniny tam użyte są bardzo współczesne. Uważam, że nie należy bać się odważnych rozwiązań, tak jak nie należy używać tandetnych materiałów.
BK: Na ile ważny jest dla pana kolor? W „Zielniku” mamy feerię kolorów, z kolei „Inicjacja” jest utrzymana konsekwentnie w tonacjach czarno-biało-szarych.
AG: To jest kwestia treści i nastroju, który chcemy podkreślić. Czarno-biały obraz będzie zawsze bardziej dramatyczny. W „Zielniku” chciałem wybudować dramaturgię kolorem, by podkreślić optymizm i wywoływać pozytywne odczucia u widza. Nie do końca jestem zadowolony z efektu, kolory wydają mi się zbyt pastelowe, ale takie jest ryzyko eksperymentu.
W mojej opinii, teatr tańca operuje skromnymi środkami wyrazu, dlatego wielkiego znaczenia nabiera jakość współistnienia przestrzeni, barwy i muzyki w spektaklu wobec kompozycji tańca. Kolor jest środkiem do celu. W wielu teatrach tańca nadużywa się słów lub śpiewu, bo twórcy mają kłopot z przekazaniem zamierzonych treści, nie wykorzystują zaś możliwości przestrzeni i barwy.
Ja tego mieszania gatunków nie lubię. Chociaż czasem bywa to udane.
BK: Co jest dla pana ważne przy fotografowaniu tańca? „Łapanie” chwili czy inscenizowanie sytuacji? Robi pan to od 30 lat, czy na przestrzeni tego czasu zmieniło się pana podejście do tej materii?
AG: Trudny temat. Można to robić na różne sposoby. Można fotografować taniec jak kwiaty, ale to nie ma sensu. Próba „zapisywania” ładnych rzeczy kończy się tym, że wyglądają one gorzej niż w rzeczywistości. Próbuję raczej znaleźć w tańcu nastrój sytuacji, dramatyzm chwili i tu nie jest ważne, czy zdjęcie wyjdzie ostre, czy nie. Ważniejsze jest, czy oddaje określony temat i atmosferę. Moją przygodę z fotografią zacząłem właśnie w teatrze. Mam już doświadczenie, wiem, co zrobi tancerz za chwilę, jestem w stanie to przewidzieć. Rzadko się zdarza, że zostanę czymś zaskoczony, a to mi ułatwia pracę. Na początku było trudniej, bo byłem wciąż zaskakiwany. Oczywiście nadal dużo jest w tym przypadku, nie da się go wyeliminować. Moje zadanie często polega na tym, że muszę na paru fotografiach ująć nastrój i temat spektaklu.
BK: Z kolei w „Historiach naturalnych”, nagradzanej kilkakrotnie publikacji PTT, fotografia jest właściwie bazą i istotą albumu. Świat zwierząt i ludzi przenika się tu w niecodzienny sposób. Jaką drogą podążało pana myślenie w tym projekcie?
AG: Chcieliśmy poruszyć kwestię stosunku ludzi do zwierząt. Ludzie nie mają umiaru w swojej pysze i niszczą świat coraz bardziej. Mam takie podejście, że tak naprawdę nie różnimy się wiele od zwierząt. A w pewnych kwestiach jest z nami nawet gorzej. Próbowałem tę naszą przynależność do świata fauny zawrzeć w zdjęciach.
Projekt był pomyślany tak, że tancerze próbowali poczuć się zwierzętami, udało się to zupełnie nieźle. To są bardzo zdolni młodzi ludzie, potrafią wiele z siebie wydobyć. Mieli tylko podane określone założenia do zrealizowania w ruchu, nie ingerowałem w to, uważałem, że nie ma sensu, żeby mówić im, jak to mają robić.
To są ludzie, którzy kochają zwierzęta i robili to z wielką radością – to się czuło. Potem następowała już tylko zmiana planów zdjęciowych, rejestracja i selekcja fotografii.
BK: Polski Teatr Tańca opublikował w Internecie szereg niezwykłych zdjęć tancerzy w ruchu. Fotografia może unieruchamiać taniec, a panu udało się to zrobić tak, że ów ruch niemal „wyskakuje” ze zdjęć.
AG: Ta sesja powstała w związku z idiomem „Człowiek – zwierzę”, wprowadzonym przez Polski Teatr Tańca w 2022 roku. Ten pomysł to klasyczny chwyt reklamowy, który działa. Dzieje się tak dlatego, że ludzie cenią tzw. błąd naturalny. Chodzi o to, że na przykład przy współczesnym projektowaniu przedmiotów domowego użytku używa się komputerów. Nie ma tu ręcznej pracy i nie ma żadnych błędów. Przez to przedmioty te wydają nam się obce. To się nazywa projektowanie parametryczne.
Wracając do fotografii tańca: gdy tancerze zostają dynamicznie wypuszczeni w przestrzeń, wyrzuceni jak z trampoliny, to – owszem, mogą mieć określony plan, że przyjmą jakąś pozycję – ale i tak zawsze będzie w tym jakiś przypadek, jakiś „błąd”, bo tego się nie da przewidzieć.
I wtedy zaczynają się dziać ciekawe rzeczy – czasem piękne, czasem gorsze, ale nieprzewidywalne. Ważne więc, żeby w pracy twórczej pojawił się jakiś przypadek, bo jeśli wszystko jest precyzyjnie zaplanowane i wykonane, to przestaje mieć urok. Dlatego na przykład fascynuje nas struktura kory drzewa, bo nie ma w niej powtarzalności. Świat od tego odchodzi i to staje się straszne. Za chwilę będziemy wszyscy jak klony, tak samo wyglądający, to samo myślący, to samo jedzący.
BK: Ile lat współpracuje pan z Iwoną Pasińską? Jak relacje prywatne wpływają na pracę twórczą?
AG: Mamy dosyć podobne poglądy na rzeczywistość, rozumiemy się. Oczywiście nie zawsze się zgadzamy, ale akceptujemy nawzajem swoje myślenie. To nam pozwala tworzyć jakąś całość artystyczną przy projektach – w wyniku kompromisów. Znając się od dawna, wspólnie się rozwijamy, i ucierając nawzajem swoje poglądy, dochodzimy do wspólnego widzenia rzeczywistości. Nie zawsze nasze wizje są idealnie zgodne, ale jesteśmy w stanie wykreować wspólną ideę, metodę, plan. To kwestia wzajemnego szacunku. To, że posługujemy się inną materią w procesie tworzenia, nie jest istotne. Oczywiście, nie byłbym w stanie przygotować choreografii spektaklu, ale widzenie obrazu, przestrzeni, ruchu i muzyki możemy wykreować wspólnie.
Andrzej Grabowski – fotograf teatralny i reklamowy, portrecista, scenograf. Twórca dwóch prężnie działających pracowni: studia fotografii reklamowej oraz studia designu Holin. Autor serii artystycznych zdjęć utrwalających polską tradycję, m.in.: Smaki Polski, Dom WielkoPolski. Ekspresję ciała, ciało w ruchu oraz taniec fotografuje od ponad 30 lat. Współpracował z Polskim Teatrem Tańca oraz Teatrem Wielkim im. Stanisława Moniuszki, Teatrem Nowym i Teatrem Polskim w Poznaniu. Jest autorem scenografii teatralnych do spektakli: „Trop: Dance as Art”, „Saligia. 7 grzechów miejskich”, „ReMix”, „Ostatnia niedziela”, „Cyrkostrada”, „Upadły anioły”. Projektuje scenografię i kostiumy do spektakli i choreograficznych projektów filmowych dla Polskiego Teatru Tańca (m.in. „Polka”, „Kurka wodna albo urojenia”, „KoczkodanSe”, „Inicjacja”, „Brzemię”, „Toporzeł” i inne). Stworzył materiał zdjęciowy do wydawnictw Polskiego Teatru Tańca – monografii jubileuszowej „1973– 2018 PTT” oraz albumów „45”, „Historie naturalne” oraz „Toporzeł” (te dwa ostatnie nagrodzone w konkursach „Najpiękniejsze Książki Roku” Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek w 2019 i 2020 roku). Jest też autorem zdjęć wprowadzających w tematykę rocznych idiomów w Polskim Teatrze Tańca: „Rok Guślarzy” (2017), „Rok Bogów” (2018), „Rok Wyklętych” (2019), „Rok Szyderców” (2020), „Człowiek – roślina” (2021) i „Człowiek – zwierzę” (2022).