fot. Marta Konek

O pszczołach w Zagrodzie Krajeńskiej

Słodkie, miodowe gofry przypominały smaki zapamiętane z dzieciństwa. Zapach wosku aż kręcił w nosie przy zalewaniu świeczek. Pszczołom przy narodzinach mogliśmy towarzyszyć. A jak ktoś miał ochotę, to nawet książki o pszczołach mógł nabyć i z pszczelarzami o zwyczajach pszczół porozmawiać.

A wszystko to w Zagrodzie Krajeńskiej w Złotowie. Mieście, gdzie już się prawie Wielkopolska kończy. Choć, jeśli inaczej na sprawę spojrzeć, to może Wielkopolska tutaj się właśnie zaczyna?

 

„Zachwyca mnie współpraca z pszczelarzami. Wszyscy są, nikt się nie spóźnił. I proszę zobaczyć, jakie wspaniałe rzeczy nam tu prezentują!” – mówi Kamila Krzanik-Dworanowska, dyrektor Muzeum Ziemi Złotowskiej i inicjatorka Wielkiego Dnia Pszczół w Złotowie. Oczy jej błyszczą z zadowolenia, bo i pogoda dopisała, i zagroda wypełnia się gośćmi. Mówi, że impreza będzie cykliczna i że będzie się rozwijać, bo coraz więcej osób chce wiedzieć, jak pomóc owadom zapylającym, a przy okazji i sobie samym.

 

„Bo bez pszczół nie byłoby nic!” – i za tą życiodajność i pracowitość pszczoły kochają Katarzyno Mikszto i Magdalena Walkowiak, które w zagrodzie prezentują świece z wosku pszczelego i sojowego oraz prace z makramy. Drugi raz już goszczą na pszczelej imprezie, a wszystko to z sympatii do pszczół, natury, do tego, co ekologiczne i do pani dyrektor oczywiście też!

 

„Zamiast cukru zażyj miodu, będziesz bzykał jak za młodu!” – od stoiska Koła Pszczelarzy z Łobżenicy płyną głośne zachęty do korzystania z pszczelich produktów.

 

fot. Marta Konek

fot. Marta Konek

Prezes koła Krzysztof Dzikowski, wypina dumnie pierś i prezentuje koszulkę, na której napis głosi iż:

 

„Kto ma żonę i pszczoły, ten raz bogaty, a raz goły”.

 

W ogóle u pszczelarzy z Łobżenicy wesoło jest, bo oprócz trutni (czyli panów pszczelarzy), kręcą się robotnice (czyli panie pszczelarki). Nie brakuje też kandydatów na pszczelarzy – rośnie nowe pokolenie, które przy pracy w pasiece pomaga i które do pszczół śmiało zagląda.

 

„Propolisu zażyj panie, a zobaczysz, jak ci …. pomoże!” – nawołują chłopaki z Łobżenicy, co na całą okolicę słyną z umiejętności przyrządzania miodówki.

 

Siedzą pod namiotem, częstują produktami pszczelimi i zawzięcie dyskutują o tym, co w pasiekach się dzieje. Choć nie, nie tylko o pszczołach rozmawiają, bo prezes rzuca hasło, żeby spływ pszczelarski zrobić. Tylko czy w tej suszy, która północną Wielkopolskę gnębi, uda się gdzieś znaleźć rzekę, którą da się popłynąć?

 

Karina Jacoszek, też z Łobżenicy, opowiada o pszczelim domku, w którym można pszczelich inhalacji zażywać. Bo to jest tak – buduje się domek, a w nim prycze. Pod pryczami są ule. Wyjście z uli jest na zewnątrz, więc żadna pszczoła się do domku nie dostanie. A człowiek leży sobie w środku na pryczy, powietrze ulowe wdycha i tak leżąc, zdrowieje ze wszystkich chorób, co mu się na płuca przyplątały. A gdy pszczoły buczą w ulach, gdy powietrze drga od tego buczenia, to i głowa zdrowieje, wszystkie stresy schodzą i zmartwienia.

 

Zaprasza Karina do tego ich domku po zdrowie i po miody z własnej pasieki.

Dalej stoją Dawid i Marzena Jagodzińscy z Miasteczka Krajeńskiego z cudami wypalanymi z gliny. Serducha gliniane dawniej tylko do Niemiec robili, ale skoro u Niemców idą, to czemu by w Polsce nie spróbować zdobywać klienteli? Dawid prezentuje książkę Konrada Kaczmarka „Stolemowe znamię”. Jest tam o garncarzu, co miał swoje domostwo u stóp Dębowej Góry i z niej glinę do swoich wyrobów dobywał. Bo tradycje garncarskie w Miasteczku Krajeńskim od wieków są żywe, a oni je w swojej pracowni eMJot & P.P.H.U Krajna z sercem pielęgnują.

 

Konrad Kaczmarek, najsłynniejszy piszący pszczelarz Krajny z miodami i książkami do Zagrody Krajeńskiej przybył, a wraz z nim żona, pani profesor od Krajny Jowita Kęcińska-Kaczmarek. Obok Anna i Władek Ogórek stanęli. Ona z rękodziełem, on z miodami. I pszczelarze ze złotowskiego koła też są, do kolegów z Łobżenicy zachodzą i o zbiory miodu pytają.

 

Bo rok ogólnie był dobry, miód obficie płynął, a i pszczoły pięknie się rozwijały.

Jeśli już o miodzie mowa – panie z Koła Gospodyń Wiejskich ze Śmiardowa Krajeńskiego miodowe pyszności na Wielki Dzień Pszczół przygotowały i teraz częstują nimi gości i do jedzenia namawiają. A pani dyrektor Kamila sama kawę roznosi, do gości zagaduje i wszędzie uśmiech niesie.

Narodziny pszczoły

Arek Michalski w końcu ul otwiera. Na początku z lekką obawą, bo pszczoły to humorzaste są, jak to kobiety i nie wiadomo, czy pozwolą sobie do ula zaglądać. Jednak tego dnia pszczoły łagodne są jak baranki, więc i dorośli i dzieciaki do ula nos wtykają, ramki oglądają. Mateczka biega po ramkach, a za nią świat robotnic. Trochę zdezorientowane są tym, że ktoś je z ula wyciągnął, w składaniu jajeczek przeszkadza, ale robią swoje przy zachwyconych okrzykach gawiedzi. A wtem jęk zachwytu przez publiczność się przetacza, bo z zasklepionej komóreczki młoda pszczoła się wygryza i na świat wychodzi.

 

„No to byliście świadkami narodzin pszczoły!” – oznajmia Arek i zaprasza do pozowania do zdjęć z ramką na której pszczoły siedzą.

Dzieciaki wkrótce odbiegają pod stodołę, gdzie już trwa przedstawienie „Księga pszczelej polany”. Kicają i podskakują w ślad za trutniem, który im o świecie owadów opowiada i kolejne perypetie biedronek, pasikoników i pszczół przedstawia.

 

Pod wiatką w najlepsze trwa pszczele malowanie, a w stodole Maria Jaszczyk świece z wosku pszczelego odlewa:

 

Za co kocham pszczoły? Pozwoliły mi poznać mojego męża, dlatego kocham je najgorętszą miłością – mówi i dodaje, że choć męża trzydzieści lat nie ma już na tym świecie, to pszczoły zostały i chciałaby, żeby pamięć męża została przy niej przez te pszczoły na zawsze.

 

Tymczasem Arek Michalski i Czarek Mrotek (pszczelarz z Łobżenicy, co też prezesem koła wędkarskiego jest) wdali się w dyskusję o miodzie akacjowym. Marta i Michał specjalnie na tę imprezę z Torunia przyjechali, z piernikowej stolicy

Polski. Wanda Bihun i Janusz Justyna o wycieczkach po Złotowie dyskutują. Bo Janusz w punkcie Informacji Turystycznej pracuje i gości ze świata po mieście oprowadza, a mało kto wie o Złotowie tyle, co on, bo dziennikarzem jest i o historii tej miejscowości wiele razy pisał.

 

I tak przez kilka godzin przez Zagrodę Krajeńską tłumy się przewijały.

 

I ja tam byłam, o książkach „Kasia w pasiece” i „Z głową w ulach” opowiadałam, do ula zaglądałam, miodówki nie spróbowałam, a potem na złotowską promenadę poszłam na najlepsze w Złotowie lody.

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
5
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0