Queerowy festiwal filmowy w Poznaniu
Opublikowano:
1 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Powstają filmy queerowe w krajach, w których niedawno było to nie do pomyślenia. Polska jest takim przykładem. Do niedawna mieliśmy pustynię, jeżeli chodzi o rodzime produkcje LGBT+” – mówi dystrybutor Jakub Mróz z Tongariro Releasing i organizator Outfilm Poznań Festival.
Jakub Wojtaszczyk: Tongariro Releasing działa już dekadę z hakiem. Jak wspominasz jego początki?
Jakub Mróz: Z sentymentem! Tongariro powstało w 2010 roku. Dwa lata później wystartowaliśmy z Outfilmem, czyli portalem streamingowy z filmami do wypożyczenia. Byliśmy prekursorami w wielu kwestiach. Jak zaczynaliśmy działalność, kopie cyfrowe nie były tak popularne w naszych kinach. A my mieliśmy tylko takie!
Pamiętam, że do niektórych kin musieliśmy przyjeżdżać z pożyczonym projektorem cyfrowym (śmiech).
Naszą przygodę dystrybutorską zaczęliśmy od pokazów filmu „Shortbus” [w reżyserii Johna Camerona Mitchella – przyp. red.], bo stwierdziliśmy, że jak zaczynać, to z przytupem. Od czasów jego premiery w Cannes w 2006 roku nikt wcześniej nie pokazał go w Polsce. Trafił tu dopiero dzięki nam. O Tongariro pisały ogólnokrajowe media. To dzięki Gosi Chodyle, teraz rzeczniczce prasowej poznańskiego zoo, która pomogła nam wypromować pierwsze tytuły. Też same kina były bardzo otwarte, aby nas grać. Natomiast Robert Dorna z kina Malta i Roman Gutek dzielili się swoimi kontaktami do znajomych kiniarzy.
JW: Możesz przybliżyć, jak wyglądała LGBT-owa atmosfera w naszym kraju?
JM: Nie grano filmów o tematyce LGBT+. Sporadycznie pojawiały się nowe Almodovary albo inne większe hity. Oferta była bardzo ograniczona. Trafiliśmy w tę niszę. Rzeczywistość wyglądała inaczej. Politycy w mediach nie hejtowali społeczności LGBT+. Rozwijały się organizacje queerowe, jak Kampania Przeciwko Homofobii, która wtedy dopiero od 9 lat była obecna w kraju i otwierała swoje siedziby w kolejnych miastach w Polsce. Do sejmu trafiały pierwsze projekty obywatelskie ustaw o związkach partnerskich. Panował sprzyjający polityczny ferment.
JW: A społecznie?
JM: Mam wrażenie, że byliśmy mniej otwarci niż teraz. Każdorazowo Marszom i Paradom Równości towarzyszyły kontrmanifestacje, których dziś praktycznie już nie ma.
Nikt nie wieszał tęczowych flag w oknach.
Co prawda kluby dla społeczności LGBT+ się otwierały, ale były poukrywane. Teraz mamy chociażby Grupę Stonewall i jej Lokum na Półwiejskiej. Zaskakuje mnie jednak to, że polityka poszła zupełnie pod prąd. Wydawało mi się, że odpowiadając na zmiany społeczne, będzie próbowała się dostosować. Stało się zupełnie inaczej.
JW: Pamiętam, że podczas jednej z naszych rozmów wspomniałeś, że tęczowe filmy LGBT+ bardzo często dają młodym osobom ze społeczności reprezentację, której próżno było szukać w mainstreamie. Teraz to się zmieniło wraz, chociażby, z Netflixem. Ale jak startował Outfilm, sytuacja była inna, prawda?
JM: Dokładnie. Naszą misją podczas tworzenia platformy VOD było docieranie do queerowych osób na prowincji i pomoc im. Filmy Tongariro były grane w kinach w dużych miastach. Te w mniejszych siłą rzeczy muszą decydować się na bardziej komercyjny repertuar. W 2012 roku ciągle popularne było DVD, ale i ten nośnik nie był powszechnie dostępny. Pomyśleliśmy, że internet mógłby wyjść temu naprzeciw.
Leszek, mój partner, jest programistą. Był w stanie stworzyć platformę samodzielnie. Nie musieliśmy wydawać fortuny na budowanie całego systemu.
Udało nam się też nawiązać długofalową współpracę z TLA Releasing, amerykańską firmą, od której mogliśmy liczyć na dużo fajnych tytułów.
JW: Które filmy trafiają na platformę, a które do kina?
JM: W kinach pokazujemy festiwalowe tytuły. Co roku jeżdżę na festiwale, między innymi na Berlinale i do Cannes, skąd przywożę najnowsze hity. Na VOD wrzucamy produkcje nie tylko po dystrybucji kinowej, ale też starsze tytuły, na przykład serię „Eating Out”. To pięć kultowych amerykańskich komedii gejowskich, które w ogóle nie przepraszają za to, czym są. Lubię pokazywać filmy niosące nadzieję i pokazujące, że można być sobą.
JW: Tak jak powiedziałeś, w Polsce, ale też na świecie, świadomość społeczna o LGBT-ach idzie do przodu. Czy w jakiś sposób odbija się to w filmach?
JM: Powstają filmy queerowe w krajach, w których niedawno było to nie do pomyślenia. Polska jest takim przykładem. Do niedawna mieliśmy pustynię, jeżeli chodzi o rodzime produkcje LGBT+. Pamiętam, jaką w 2013 roku sensacją był obraz „Płynące wieżowce” Tomasza Wasilewskiego. Tymczasem w 2021 roku Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni otrzymały „Wszystkie nasze strachy” Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta z queerową historią. To wielkie osiągnięcie. Na Outfilmie pokazujemy „Nie wie nikt” Leyli Yilmaz, film z Turcji, która jest przecież bardzo konserwatywna. Ciekawy jest też „A potem tańczyliśmy” Levana Akina, film z Gruzji, gdzie w czasie dystrybucji przed kinami odbywały się protesty.
Queerowi twórcy poszli o krok dalej. Nie muszą już mówić o coming outach i homofobii. Orientacja nie jest w centrum uwagi.
Widać to na przykład w „Zatroskanym obywatelu” Idana Haguela. Film powiada historię pary chłopaków, ale nie jest o ich związku, a o obywatelskiej powinności. Z drugiej jednak strony dostajemy dużo filmów o homofobii, których fabuły przypominają te z pierwszych gejowskich filmów amerykańskich. W tej tematyce przoduje Skandynawia.
JW: Niedawno do Tongariro i Outfilmu dodaliście kolejną cegiełkę. Wyprodukowaliście pierwszy film, to „Słoń” w reżyserii Kamila Krawczyckiego. Jak do tego doszło?
JM: Z Kamilem znamy się od jakiegoś czasu. Na portalu można obejrzeć jego krótki metraż „Mój koniec świata”. Od początku ze „Słoniem” mieliśmy bardzo fajną przygodę. Zaczęła się w 2020 roku. Kamil napisał, że przeczytał wywiad ze mną, w którym mówiłem, że chciałbym zająć się produkcją. Podesłał scenariusz. Niemal od razu zaczęliśmy nad nim pracować. Złożyliśmy wniosek o grant do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej do programu mikrobudżetów, w którym wspiera się debiuty reżyserskie.
Ze względu na sytuację polityczną nie wierzyliśmy, że nam się uda.
Okazało się jednak, że mieliśmy bardzo profesjonalną komisję. Ich decyzja była merytoryczna. Dostaliśmy pieniądze i zaczęliśmy działać.
JW: Jak przygotowałeś się do produkowania?
JM: Podczas pracy dystrybutorskiej oglądałem bardzo dużo filmów. Poznałem też wielu producentów, od których kupowałem filmy do Tongariro. Ale na przykład nigdy wcześniej nie byłem na planie filmowym! Kamil podarował mi książkę „Podstawy produkcji filmowej”. Od niej zacząłem edukację.
Myślę, że „Słoń” nigdy by się nie wydarzył, gdyby nie determinacja Kamila. Miał spójną i silną wizję. To jego wielka zasługa.
Ważną osobą była Kasia Staszczyk, która była naszą kierowniczką produkcji. Dbała o budżet i terminy. Realizowaliśmy film w czasie pandemii, ale nie kręciliśmy go w izolacji. Ludzie mieszkali u siebie i dojeżdżali na plan. Oczywiście testowaliśmy się i zachowywaliśmy środki ostrożności, ale i tak to, że nie mieliśmy COVID-u na planie, było wielkim sukcesem. Za sprawą Kasi i uporu Kamila udało nam się zrealizować film w założonym budżecie i terminie 19 dni.
JW: Czym przyciągnął cię scenariusz?
JM: Na końcu pojawia się promyczek nadziei. Jako dystrybutor chcę pokazywać ludziom takie filmy, które pokazują, że może być fajnie, że możemy być szczęśliwi. W „Słoniu” udało się też uniknąć klisz i grania na emocjach. Zostawiamy widzowi przestrzeń do odczuwania z bohaterami. Nie wywalamy wszystkiego wprost. Stawiamy na subtelne dźwięki. Świetnie to gra.
JW: W filmie pojawiają się rewelacyjni aktorzy i aktorki. Jak wyglądał casting?
JM: Od pierwszego spotkania Kamil wiedział, że będzie współpracował z Pawłem Tomaszewskim. Wcześniej nawet nagrali scenę roboczą ze „Słonia”. Chciał też współpracować z Ewą Skibińską. Natomiast nie miał głównego aktora. Przeprowadziliśmy casting, na który zaprosiliśmy tylko trzy osoby. Kiedy Kamil zobaczył Janka [Hrynkiewicza], od razu wiedział, że to on zagra Bartka. W tym samym dniu sprawdziliśmy jeszcze, czy Janek z Pawłem mają ze sobą energię. Grało!
JW: Zanim „Słoń” trafi do szerokiej dystrybucji, na początku września w Poznaniu czeka nas Outfilm Poznań Festival. Co to za wydarzenie?
JM: To przegląd najnowszego queerowego kina. Festiwal ma dwie inspiracje. Pierwszą jest Arek Kluk z Grupy Stonewall. Cały czas powtarza, że Poznań jest miastem otwartym na wielkie tęczowe projekty. Myśli szeroko, co mi imponuje. Jako Tongariro należymy do Euro VOD, czyli organizacji zrzeszającej platformy VOD z Europy. Jedna z nich, hiszpański Filmin, co roku organizuje własny festiwal Atlantida. Pokazuje na nim filmy, które znajdą się na platformie w następnym sezonie.
To wydarzenie było drugą inspiracją. Na Outfilm Poznań Festival zaprezentujemy trzy sekcje.
Pierwsza, na placu Wolności, jest darmowa i otwarta dla wszystkich. Tutaj pokażemy najpopularniejsze produkcje LGBT+ ostatniego sezonu. Druga sekcja, w kinie Muza, zakłada pokazy przedpremierowe filmów, które dopiero trafią na Outfilm i do kin. Trzecia to klasyki kina LGBT+, wśród nich lesbijski film z 1931 roku „Dziewczęta w mundurkach” Leontine Sagan, czy niemy film „Pieśń miłości” Jeana Geneta z muzyką na żywo. Zapraszamy od 1 do 10 września.