fot. Magdalena Adamczewska

RAMA do obrazu – dobrana para?

Ramy do obrazów interesowały mnie od bardzo dawna. Nie bez powodu „Rama” to tytuł jednego z rozdziałów w „Pamiętniku karła”...

 

Rama i obraz

Ona i on. Idealnie, gdy zwiążą się ze sobą raz na zawsze, od samego początku. Łączy je wtedy ta sama epoka, styl, moda, wykonanie. Pasują do siebie – wartością, bo im bardziej wartościowy obraz, tym bardziej okazałą i reprezentacyjną ramę otrzymuje; wymiarem, bo im on większy, tym i ona okazalsza; kształtem, bo bez względu na to, czy to kwadrat, prostokąt, szesnaściokąt, czy owal, rama bezpiecznie go obwiedzie. Sytuacja idealna!  

Ale losy dzieł sztuki bywają nie mniej burzliwe od życiorysów osiemnastowiecznych awanturników. Padają ofiarą łupów wojennych, niefortunnych spadków, sprzedaży, kradzieży. Przechodzą z rąk do rąk, chowane, ukrywane, przewożone. Częstą giną w dramatycznych okolicznościach.

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

 

Płoną wraz z salonem, kamienicą, ulicą i miastem, gniją zakopane i zapomniane. Oczywiście, zdarzają się również radosne zrządzenia losu, gdy jakimś szczęśliwym trafem dawno zaginiony obraz pojawi się ni z tego, ni z owego w antykwariacie na drugim końcu świata lub na aukcji za oceanem. Cudem się odnajduje, lecz z reguły już bez swojej ramy. Ona gubi się gdzieś po drodze.

Cóż… ramę trudniej nagiąć do gwałtownych okoliczności. Trzeba by niezwykle brawurowego złodzieja lub wysoko postawionego dowódcy najeźdźczych wojsk, by ostentacyjnie zdjąć właścicielom ze ściany ramę wraz z obrazem. Najczęściej płótno wyjmuje się lub brutalnie wycina, jeśli okoliczności poganiają. Łatwiej je wywieźć czy zabrać zwinięte w tubę.

 

Obraz cenniejszy od ramy…

Mnie zawsze szkoda, gdy o tym pomyślę, ale cóż… obraz ma z reguły większą wartość. Może więc w trakcie swego istnienia zmieniać ramy na inne. Nowsze, mniej lub bardziej modne, prostsze lub okazalsze, ale zawsze dobrze dopasowane. Ktoś zadba o efektowną prezencję. Za to los ramy bywa znacznie bardziej bezwzględny. Stara rama, nawet najpiękniejsza, po rozstaniu się ze swoim obrazem może kolejnego już nie spotkać. Utknie na lata wepchnięta za szafę, da się zjeść drewnojadom na strychu, ewentualnie posłuży za zdobną oprawę lustra. Tylko jeśli ma szczęście, poczeka na swój czas w muzealnym magazynie i kiedyś wyjdzie na światło dzienne.

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

 

Ramy do obrazów interesowały mnie od bardzo dawna. Nie bez powodu „Rama” to tytuł jednego z rozdziałów w „Pamiętniku karła”. W rozdziale tym konserwatorka zabytków Tycjana Raj ma przez sobą stary portret. Z pozoru trochę amatorski, malowany niewprawną ręką, ale uwagę jej przyciąga właśnie rama. Wyjątkowo piękna i wartościowa, a co dziwne, do obrazu pasuje, jakby była oryginalna. Przewyższa go wartością.

Gdy pisałam dwa lata temu ten krótki fragment o ramie, udało mi się znaleźć tylko maleńką, miniaturową publikację. „Historia ramy do obrazu” Teresy Mielniczuk. Przeczytałam w godzinę, z żalem i niedosytem.  

Sekretne życie ram

Ale w życiu czasami jak w kryminale. Nic się nie dzieję, aż tu nagle… w Muzeum Sztuki Użytkowej w Poznaniu wystawa – „Rama do obrazu”. Pierwsza wystawa z cyklu „Z bliska. Spotkania z konserwacją”. Przepiękna i mądra ekspozycja. Dla mnie uczta. Jeśli ktoś szuka tematów do powieści, zaręczam – skarbnica. Być może dlatego, że pokazano pracę konserwatorów i tzw. ciekawe przypadki.

Oto kilka z nich:

Rama, która miała szczęście, że chociaż znacznie młodsza od obrazu, prawie idealnie przypasowała „Mężczyźnie w kryzie”. Portret w XVI wieku namalował Scipione Pulzone, zaś neorenesansową ramę wykonał nieznany twórca w XIX w. Przepiękna rama wymagała gruntownej renowacji. Wygląda niezwykle, spektakularnie podkreślając dostojność i splendor… a nawet wzór z koszuli i kaftana. Mam nadzieję, że nie rozstaną się przez następne wieki.

Przypadek drugi: Przepiękna manierystyczna rama z końca XVI wieku. Wisi samotnie, przede wszystkim dlatego, że jest niezwykła. I w wymiarze, i w okazałości. Wielki prostokąt (151,5 cm x 132,5 cm), do tego bogato zdobiony w typie Sansovino.

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

 

Zawiłe, mięsiste ornamenty, dwa maszkarony, dwie nagie Afrykanki z obnażonymi biustami. Musiała być wyjątkowa, ponieważ najpewniej dodawała splendoru obrazowi „Salome z głową św. Jana Chrzciciela”. Dzieło to przypisywano Tycjanowi. Obraz wraz z tą właśnie ramą jest widoczny na zdjęciach z pałacu w Rogalinie. Jeszcze w 1914 wisiał na honorowym miejscu, w salonie przed fotelem, na którym zasiadał Edward Aleksander Raczyński.

Wyjęty z ramy przed wojną, wyjechał z kraju i tak jak wiele dzieł sztuki z Polski, zaginął lub został sprzedany. Jest ostatnie zdjęcie tego obrazu. Z 1940 roku. Wisi nad kominkiem salonu Ambasady Polskiej w Londynie, już ogołocony ze swej ramy. Nie wygląda tak efektownie. Trzeba przyznać, że widok samotnej ramy jest jeszcze bardziej dojmujący. Choć jest niezaprzeczalnie piękna i tak wyjątkowa, że zasłużyła na okładkę katalogu całej wystawy.

Kolejny przypadek to zupełnie odwrotna sytuacja. Jest to historia tablicy inskrypcyjnej dawnego epitafium Hildebrandów ze Skwierzyny z 1742 roku.

 

fot. M. Adamczewska

Sama tablica, choć ma wypisaną dramatyczną historię wygasłego rodu Hildebrandów wypisaną złotymi pięknymi literami, to bez swojej pierwotnej ramy nie robi tak spektakularnego wrażenia. Niezwykle zdobny akant otaczał tablicę, powiększając dwukrotnie jej rozmiar. Przykuwał uwagę, dodawał świetności.

Epitafium z ramą widoczne jest na zdjęciach jeszcze w 1924 roku. Jedno i drugie zaginęło w czasie wojny. Z tym, że w tym przypadku historia jest nieco inna… dla poszukiwaczy sensacji – doskonała. Ramy nie ma. Może jest gdzieś lustro w nią oprawione, warto zapamiętać jej wygląd. Epitafium zaś znalazło się… w 2016 roku na poznańskiej giełdzie staroci w Starej Rzeźni. Dwa lata trwały prace konserwacyjne – i dziś możemy przeczytać: 

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

„Zatrzymaj się, wędrowcze. Widzisz tu pomnik wystawiony przez oddanego brata ku czci swojej śp. siostry, jej małżonka i dzieci. Niech będzie nauką dla mnie i dla ciebie, jak i ci, co właśnie zaczęli żyć, a już dojrzeli, żeby umrzeć, i ci, którzy jak młode roślinki dopiero co się rozwinęli, a już śmiercią bladą wyblakli i zwiedli. Pan Paul Hildebrand, były sędzia miejski i sukiennik, jego oddana małżonka Pani Maria Pucheltin są tego oczywistymi świadkami. Sadzonki ich miłości więdną, po części przed, po części po śp. rodzicach, przed nimi w 1729 roku umiera pierworodna córka Maria, ojciec umiera 11 października 1733, po nim w roku 1734 najmłodsza córka Dorothea Elisabeth, matka 9 sierpnia 1734, Paulus, ostatnia iskra rodu Hildebrandów, dzięki dobremu wychowaniu przez oddanych przyjaciół, skrzy się pięknie w blasku pobożności i cnoty, w uzdolnieniu do pożytecznych nauk. Jakież wielkie było przerażenie, gdy 13 czerwca 1742 roku wpada do nurtu Warty i znika. 15-go tego samego miesiąca zostaje znaleziony, 17 -go pochowany z tysiącami łez przyjaciół przy swoich śp. rodzicach. Tak prędko wymienia się śmierć z życiem, pomyśl o tym, drogi czytelniku, i dlatego zawsze żyj tak, byś nie pożałował w chwili śmierci” (przeł. Dorota Olczak).

Piękna, dramatyczna opowieść. W kwiecistym stylu i z dobrą złotą myślą na koniec. Dobrze, że się odnalazła…  Szkoda tylko, że ramy brak. Bardzo wszystkich zachęcam do przyglądania się ramom w muzeach, bo jak ktoś pięknie powiedział, rama to brama do wyobraźni, nawet ta bez obrazu.

 

Klika pytań do jednego z kuratorów wystawy, kierownika Pracowni Konserwacji Ram i Pozłotnictwa Muzeum Narodowego w Poznaniu Marka Pedy:

 

Joanna Jodełka: Na wystawie „Rama do obrazu” ramy są niezwykle ciekawie wyeksponowane. Wiszą tak, by można było je oglądać również z tyłu. Co wprawne oko konserwatora może z takiego odwrocia odczytać?

Marek Peda: Oczywiście zabieg instalacji przestrzennej nie jest przypadkowy. Wystawa stworzyła niepowtarzalną okazję, aby pokazać odwrocie ramy i obrazu, dostarczając dodatkowych informacji o obiekcie.

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

 

Dowiadujemy się, z jakiego drewna wykonana została rama, jaka jest jej konstrukcja (sposób łączenia listew czasami  pomaga w datowaniu), jakich użyto narzędzi do obróbki drewna, czy jest i jak sygnowana oraz w jaki sposób inwentaryzowana.

JJ: Jak bardzo pozłotnik musi się podporządkować przedmiotowi? Ma wolność wyboru czy radykalne ograniczenia?

MP: Podczas konserwacji ram kierujemy się pewnymi zasadami, np. do rekonstrukcji ubytków staramy się używać takich samych materiałów, z jakich został wykonany oryginał, i to samo dotyczy technik pozłotniczych. Przy wykonywaniu nowych opraw projektowanych w pracowni panuje większa dowolność technologiczna i materiałowa, więc często używamy materiałów bardziej współczesnych, np. akrylowych.

 

JJ: Praca konserwatora ma być taka, żeby nie było jej widać? 

MP: Generalnie panuje taka opinia, że im lepsza praca konserwatora, tym mniej widoczna i najczęściej tak jest, ale nie zawsze.

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

 

W niektórych działaniach konserwatorskich celowo wykonuje się takie zabiegi, aby przy bliższym przyjrzeniu się powierzchni widoczna była granica między oryginałem a rekonstrukcją.

W tych przypadkach mniej ingerujemy w obiekt, nie naruszając ,,substancji muzealnej”, pozostawiamy czytelną informacje o oryginale. Oczywiście z dbałością o ekspozycyjność.

 

JJ: Co się stanie z manierystyczną ramą do zaginionego Tycjana?

MP: To rama wyjątkowa. Jedyna w zasobach muzealnych rama XVI-wieczna w typie Sansovino, zachowana w bardzo dobrym stanie. Z pewnością wróci do Rogalina. W jaki sposób będzie eksponowana, tego nie wiem i nie ja o tym decyduję. Pałac w Rogalinie pokazuje wnętrza z lat międzywojnia. Sale muzealne to odtworzone pomieszczenia mieszkalne, w których nie wisiały puste ramy, a miejsca, w którym eksponowany był obraz Tycjana, już nie ma, zostało przebudowane. W jaki sposób i gdzie pokazać ramę, przy okazji nawiązując do historii z nią związanej, to trudne zadanie. Znając jednak szefową tego oddziału Muzeum Narodowego, panią Ewę Leszczyńską, jestem pewny, że znajdzie się właściwe rozwiązanie i rama zostanie należycie zaprezentowana.

 

JJ: Do pracowni trafiła zabytkowa tablica pochodząca ze zbiorów poznańskiego ratusza.

MP: Ma do niego wrócić. I niech wróci koniecznie, to bardzo dobra inskrypcja na żelaznej tablicy:

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

„Niech każdy rajca, co urząd swój pełni, wchodząc do ratusza, pozostawi za drzwiami afekty, które przystoją jeno prywatnym osobom: gniew, przemoc, przyjaźń, pochlebstwo, nienawiść. Niech oblecze się w cnoty osoby publicznej, albowiem tak jak wobec innych ty postępować zechcesz: sprawiedliwie bądź niesprawiedliwie, taki i ciebie boski wyrok czeka i jemu będziesz musiał być poddany” (przeł. Rafał Rosół).

 

JJ: Co zadecydowało o wyborze ramy dla tej inskrypcji?

MP: Tablica inskrypcyjna to bardzo cenny XVI-wieczny zabytek. Po remoncie poznańskiego ratusza, który właśnie trwa, tablica będzie wisiała nad drzwiami w sali obrad pełnej renesansowych detali z piaskowca. Powstała więc rama świetnie imitująca ten materiał. Nośnikiem jest drewno pokryte masą akrylową z domieszką piasku o odpowiedniej gradacji i kolorystyce. Dzięki tym zabiegom otrzymaliśmy architektoniczną oprawę doskonale pasującą do miejsca, w którym będzie eksponowana.

Posłuchaj rozmowy Magdy Sobczak z Joanną Jodłką i Renatą Pilawską o ramach do obrazów:

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
3
Świetne
Świetne
105
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
2