Nadrabianie zaległości z historii
Opublikowano:
22 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Zadaniem historyka nie jest pouczanie ludzi ani bycie sędzią, ale poznawanie rzeczywistości taką, jaka ona jest” – twierdzi dr Witold Brzeziński, laureat Nagrody PTPN za najlepszą publikację o Wielkopolsce w 2021 roku w kategorii literatura naukowa.
Barbara Kowalewska: W nagrodzonej publikacji „Życie szlachcianki w późnośredniowiecznej Wielkopolsce. Magnificae et generosae. Zagadnienia demograficzne i majątkowe” wkroczył pan na grząski grunt. Trwają dyskusje nie tylko na temat „niewidzialności” kobiet w historii, ale też ignorowania w analizach naukowych – nie tylko na gruncie historii – różnic płci. Z jakiej perspektywy pan prowadził swoje badania?
Witold Brzeziński: Można wyróżnić dwa główne podejścia do badania życia kobiet w przeszłości – jedno to historia kobiet, która jest po prostu historią o życiu człowieka w przeszłości, tyle że skupia swoją uwagę na kobietach i działaniach, w których uczestniczyły, podczas gdy kiedyś skupiała się głównie na mężczyznach.
Chodzi o to, by pokazać, że kobiety również żyły w przeszłości oraz że były aktywne w obszarach życia tradycyjnie zastrzeżonych dla mężczyzn i miały tutaj także swoje dokonania.
Często też celem jest pokazanie tych obszarów z perspektywy kobiet. Wiele kobiecych działań związane było z życiem codziennym, czym zajmuje się historia społeczna, podejmująca kwestie dalekie od dziejów definiowanych jako zbiór wielkich wydarzeń i wielkich postaci.
Badania z zakresu historii kobiet pozwalają nam zatem poznawać życie człowieka w szerszej perspektywie. Przecież nie żyjemy tylko od święta, ale także na co dzień. Ubolewam, że to, co zaczęliśmy obserwować w szkolnej praktyce dydaktycznej – by poznawać codzienne życie człowieka w przeszłości – zostaje zarzucone i znowu wracamy do „historii wielkich wydarzeń”. Gdyby chociaż pojawiały się tam wielkie osobowości kobiece! A tu znowu mamy do czynienia z dziejami mężczyzn.
BK: Czym się różnią dzieje widziane z punktu widzenia kobiet?
WB: Na przykład wyprawy wojenne z punktu widzenia szlachetnie urodzonych mężczyzn miały charakter rycerskiej przygody, były okazją do zdobycia sławy i łupów.
Z perspektywy kobiet konflikty zbrojne, w przeszłości, jak i współcześnie, niosły i niosą odmienne doświadczenia: cierpienie, jakie niesie śmierć bliskich osób, mężów i synów, one same także były ofiarami gwałtów i traciły życie. W ten sposób zaczyna pokazywać się przede wszystkim wojny toczące się w czasach nam bliższych, ale sądzę, że doświadczenia kobiet z tego okresu można odnieść także do wcześniejszych czasów.
Tyle że w przypadku źródeł średniowiecznych dotarcie do takich, które by nam o tym mówiły, jest utrudnione.
BK: A druga perspektywa badawcza?
WB: To perspektywa gender history. Słowo to wywołuje nerwowe reakcje niektórych środowisk, a przecież rzecz w tym, żeby postrzegać płeć jako konstrukt społeczno-kulturowy. Chodzi o to, jak ludzie widzieli miejsce płci w społeczeństwie, jakie przypisywano im role i zadania – czyli nie skupiamy się na jednostce określonej płci, ale na kontekście – obyczajach, prawie, poglądach wyznaczających granice działania, konstruowane przez kulturę, w których dana osoba musiała się poruszać.
I kluczowa kwestia – jakie były w tym zakresie różnice w podejściu do kobiet i mężczyzn.
Pojawia się tutaj także problem nierównego traktowania kobiet. To ważne, ale trzeba podkreślić, że pojęcie różnicy prowadzi nas przede wszystkim ku badaniom porównawczym. Niektórzy uważają, że w badaniach historycznych nad kobietami bardziej właściwe podejście to gender history, inni, że to historia kobiet. Ja uważam, że równie ważne są oba te podejścia, do nich obu należy się odwoływać w badaniach.
BK: Dotychczasowe prace badawcze często prowadzono na przykładzie wyjątkowych kobiet. Pan wyszedł z założenia, że można taką analizę przeprowadzić, zajmując się życiem kobiet o biografiach mniej znaczących. Na co pozwala takie podejście?
WB: Bohaterki mojej pracy nie były ani władczyniami, ani świętymi, zatem kobietami, które najczęściej przykuwają uwagę badaczy. Pamiętajmy jednak, że wywodziły się one z warstwy szlacheckiej, która stanowiła około 7–8 procent populacji Królestwa Polskiego w późnym średniowieczu.
To, czego dowiadujemy się o życiu szlachcianek, to zatem wiedza dotycząca pewnej tylko grupy kobiet, stosunkowo nielicznej w porównaniu do kobiet z warstwy mieszczańskiej czy zwłaszcza chłopskiej, których życie wyglądało inaczej pod wieloma względami.
Szlachcianki stanowią grupą uprzywilejowaną nie tylko ze względu na swoje pochodzenie, ale i dlatego, że ich życie możemy lepiej poznać. Jesteśmy w stanie odtwarzać ich biografie. Oczywiście nie wszystkich i niekiedy tylko w odniesieniu do pewnych życiowych etapów. Celem mojej pracy było między innymi pokazanie takiej możliwości. Z drugiej strony był to także środek do celu, jakim było ukazanie ich życia w perspektywie demograficznej.
Na przykład odpowiedź na pytanie, jak długo trwały ich małżeństwa, ile razy wychodziły za mąż, ile miały dzieci, jak długo żyły. Badając te kwestie w czasach nowożytnych, demografowie korzystają z rejestrów chrztów, ślubów i pogrzebów.
W przypadku średniowiecza niezbędne jest prowadzenie kwerend genealogicznych i odtworzenie w oparciu o nie czyjegoś życiorysu. W rezultacie dowiadujemy się nie tylko o demograficznych parametrach życia danej osoby, ale poznajemy również to, co składało się na jej dzieje. Gdy dysponujemy wiedzą o dziejach życia większej grupy ludzi, można na tej podstawie wnioskować o pewnych wzorach zachowań reprezentatywnych dla niej, ale też odstępstwach od nich.
BK: Czy udało się panu wyprowadzić z badań jakiś wspólny wzorzec zachowania szlachcianek okresu późnośredniowiecznego?
WB: Książka poświęcona jest szlachciankom żyjącym w Wielkopolsce, na ile pokazany przeze mnie obraz ich życia był taki sam w innych dzielnicach, to temat do dalszych badań. Opierając się na biografiach 84 szlachcianek, z jednej strony starałem się odpowiedzieć na pytania dotyczące demograficznych parametrów ich życia, o których już wcześniej wspomniałem.
Na gruncie demografii to, co wspólne, ujmowane jest poprzez to, co średnie, co przeważnie, czy też co najczęściej występuje. I to też usiłowałem pokazać, ale również przypadki całkowicie odmienne. Szczegółowych przykładów nie będę podawał, osoby zainteresowane odsyłam do książki.
Z drugiej strony starałem się zrekonstruować także pewne typowe wzory działania szlachcianek na płaszczyźnie majątkowej, ukazując skalę posiadania przez nie określonych dóbr, jak i też to, jak nimi rozporządzały, jak sobie radziły w rzeczywistości. Odniosłem to także do obowiązującego prawa. Innymi słowy, interesowało mnie, co mogły i czego nie mogły, a co de facto robiły szlachcianki w praktyce.
Generalnie system prawa uprzywilejowywał mężczyzn, ale też chronił kobiety, dawał im pewne narzędzia do egzekwowania swoich praw. Sędziowie respektowali te prawa, orzekając na ich korzyść. W ostatecznym rozrachunku o sytuacji kobiety decydowały często jej cechy charakterologiczne, jak to bywa i dzisiaj – jedna kobieta poszła do sądu, a druga nie.
Bohaterki mojej pracy były osobami, które wiedziały, czego chcą, były w dużym stopniu samodzielne. Na przykład jedna z nich, której mąż sprzedał wieś, która była jej dobrami oprawnymi, po jego śmierci najechała na tę wioskę ze zbrojnymi pachołkami i ją zajęła.
Nie potrafiła być może przeciwstawić się mężowi za jego życia, ale zadbała o swoje prawa po jego śmierci. Ostatecznie też sąd zachował tę wieś w jej posiadaniu. Mąż bowiem bez jej zgody nie miał prawa jej sprzedać.
Oczywiście nie możemy dawnego prawa gloryfikować i twierdzić, że kobietom żyło się wtedy świetnie. Służyło ono odtwarzaniu systemu, w którym uprzywilejowane miejsce zajmował mężczyzna. Ale też nie wszystko w tamtych czasach było na niekorzyść kobiety. Ta rzeczywistość dawała jej szereg uprawnień, które co prawda dziś możemy postrzegać jako formę uzależnienia, ale byłoby to uproszczenie.
Statut warcki przewidywał, że gdy opiekun, który sprawował pieczę nad panną szlachecką i jej majątkiem, nie chciał jej wydać za mąż, aby dłużej zarządzać jej dobrami, mogła ona, będąc już pełnoletnia, zwrócić się do innych krewnych i wziąć sobie męża. Wciąż była ona zobowiązana do uzyskania zgody krewnych męskich, w przeciwnym razie groziła jej utrata majątku, ale prawo jak widać dawało jej też możliwość sprzeciwu i obrony przed działaniami dla niej krzywdzącymi.
BK: Te jednostkowe, nietypowe sytuacje, gdzie zapisane normy prawne i praktyka życiowa rozmijały się, są wyjątkowo ciekawe, burzą stereotypy na temat pozycji i aktywności kobiet w tamtych czasach.
WB: Starałem się pokazać ten świat średniowieczny w całej jego złożoności. Dzięki oparciu się na źródłach rękopiśmiennych mogłem powiedzieć nowe rzeczy. Nie tyle podważam to, co zostało już napisane, ile pokazuję nieznane.
Chociaż wydaje mi się, że udało mi się podważyć pogląd o podporządkowaniu żony mężowi w późnym średniowieczu, tak jak to było w innych krajach.
Mają o tej władzy świadczyć, nieliczne zresztą, informacje źródłowe o zgodzie męża na transakcje dokonywane przez nią na własnym majątku. Według mnie zgoda ta dotyczyła tych dóbr, do których przekazała mężowi pewne prawa. Stąd, gdy chciała je sprzedać lub zastawić, to także on musiał wyrazić zgodę. Ale tak samo działo się w przypadku dóbr męża, wyznaczonych jako oprawa żonie. Także ona musiała wyrazić zgodę na ich sprzedaż lub zastaw przez męża, ale nie oznaczało to przecież, że podlegał on jej władzy.
BK: W tamtych czasach jednym z kluczowych zdarzeń w życiu szlachcianki było zamążpójście. Jak ustawodawstwo regulowało sposób, w jaki to się działo? I czy chroniło kobietę?
WB: Decydujący głos w tej sprawie mieli rodzice, a gdyby córka postąpiła wbrew ich woli, ryzykowała utratą prawa do posagu i majątku rodzinnego (regulowały to Statuty Kazimierza Wielkiego). Gdyby mężczyzna porwał ukochaną, oczywiście za jej zgodą, musiał zaakceptować utratę przez nią posagu.
Prawo kanoniczne stanowiło, że podstawą zawarcia małżeństwa miała być wolna wola obu stron. Rodzice nie mogli więc ogłosić unieważnienia takiego małżeństwa. Pozostała im zatem groźba wydziedziczenia, aby wymusić posłuszeństwo.
Z drugiej strony nie są znane przypadki, by mąż kontentował się utratą majątku, bo wówczas małżeństwa traktowane były jako instrument odtwarzania statusu majątkowego rodziny.
Więc to działało. Chociaż małżeństwa z miłości były także zawierane, jak w przypadku Jana Ostroroga, który wprawdzie swojej drugiej żony nie porwał, ale pojął ubogą szlachciankę, której posag był bardzo skromny.
BK: Normy prawne dotyczyły także wieku zamążpójścia.
WB: Dziewczęta mogły być bardzo wcześnie wydawane za mąż, prawo kanoniczne jako najwcześniejszy dopuszczalny wiek podawało 12 lat. Ale zwyczajowo często było to kilka lat później. Zachowały się umowy ślubne, w których mamy wyraźnie zastrzeżone, że małżeństwo zostało zawarte, ale z podjęciem pożycia miano czekać na przykład 2–3 lata, do czasu, gdy dziewczyna osiągnęła wiek, w którym zajście w ciążę nie wiązało się z dużym ryzykiem. Mimo że celem małżeństwa było zrodzenie dziedzica, w grę wchodziło także bezpieczeństwo kobiety, czyjejś córki, której los nie był obojętny jej rodzicom.
BK: Status społeczny kobiety i jej względna niezależność były zatem wypadkową niezależności finansowej? Czym się to różniło od niezależności finansowej kobiet w dzisiejszym rozumieniu?
WB: Kluczem do niezależności był posiadany majątek, podobnie jak i dzisiaj. Różnica dotyczy przede wszystkim swobody rozporządzania nim. Mężatka była traktowana jak niepełnoletnia osoba. Podobnie jak mężczyźni, którzy nie osiągnęli wieku dojrzałego, mogła rozporządzać majątkiem jedynie za zgodą krewnych. Tyle, że oni z tej zależności wyrastali, a ona musiała owdowieć. Wychodząc za mąż, szlachcianka miała wydzielany posag, ale w czasie trwania małżeństwa nim nie rozporządzała. Te pieniądze przejmował mąż. Inaczej było, gdy dysponowała dobrami ziemskimi, wtedy mogła sama nimi rozporządzać.
Różnica zasadnicza w stosunku do dzisiejszych czasów tkwi w mentalności – dziś przyznajemy kobietom równe prawa do dysponowania majątkiem, dawniej ten majątek, który kobieta wnosiła, miał służyć mężowi i następnemu pokoleniu.
Jej własne dobro, ambicje, plany schodziły na plan dalszy. Ale pamiętajmy, że dotyczyło to także mężczyzn. W czasach współczesnych liczy się jednostka, z określonymi planami i marzeniami. Człowiek średniowieczny był częścią szerszej zbiorowości, której był podporządkowany i której interesom służył. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Zawarcie małżeństwa mogło mieć walory emocjonalne, ale przede wszystkim chodziło o pozyskanie dla rodziny określonych dóbr i prestiżu. To, co kiedyś było społecznie akceptowalne, dziś uznajemy za dyskryminację.
BK: Te rzeczywistości są nieprzekładalne? Pojawia się pytanie, na ile wartościowanie ma mieć wpływ na historyków.
WB: Znajomość przeszłości daje nam narzędzia do poznawania i rozumienia także procesów zachodzących w dzisiejszym świecie. Problem pojawia się, gdy historia, wiedza o niej, jej nauczanie sprowadza się do wpajania gotowych prawd, zaczyna służyć jedynie formowaniu postaw u ludzi, a nie rozwojowi krytycznego myślenia.
Nie uciekamy oczywiście od aksjologii, w pracy historyka, na lekcjach historii też są ważne wartości, takie jak na przykład rzetelność, obiektywizm, umiejętność słuchania i próba zrozumienia drugiego.
Celem nie powinno być jednak wywoływanie dumy czy wstydu z powodu działań przodków, ale rozumienie rzeczywistości. Potrzebne jest takie podejście do historii, publicystyki i dydaktyki, jakie obowiązuje w badaniach historycznych, a które wprowadzał już w XIX wieku Leopold von Ranke. Zadaniem historyka nie jest pouczanie ludzi ani bycie sędzią, ale poznawanie rzeczywistości taką, jaka ona jest.
Dr Witold Brzeziński – adiunkt na Wydziale Historycznym UKW w Bydgoszczy. Autor dwóch monografii: „Koligacje małżeńskie możnowładztwa wielkopolskiego w drugiej połowie XIV i pierwszej połowie XV wieku” oraz „Życie szlachcianki w późnośredniowiecznej Wielkopolsce. Magnificae et generosae. Zagadnienia demograficzne i majątkowe” oraz innych prac. Porusza w nich zagadnienia związane z historią rodziny, kobiet i dzieciństwa.