W bluesie zjednoczeni
Opublikowano:
13 października 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Ciężkie życie, trudny klimat, zaszłości związane z niewolnictwem i straszliwa bieda – to wszystko tam cały czas wisi w powietrzu i ma na człowieka wpływ. Stany południowe, a zwłaszcza to »głębokie Południe« USA wciąż nie jest miejscem łatwym do życia...” – mówi znany poznański gitarzysta Maciej Kręc, który po 30 latach grania w grupie Blues Flowers zdecydował się na wydanie solowego albumu.
Sebastian Gabryel: Kilka miesięcy temu na sklepowe półki trafił twój solowy album – pierwszy taki w twojej wieloletniej karierze. Dlaczego zdecydowałeś się na niego dopiero teraz? Pytam, bo przecież pomysłów na muzykę nigdy ci nie brakowało…
Maciej Kręc*: Tu trochę cię zaskoczę, bo tak jak wiele innych rzeczy na tej płycie jest nietypowe, tak i ta kwestia również. Otóż poza jednym wyjątkiem na pierwszej płycie Blues Flowers ja piosenek nigdy nie pisałem. Po prostu nie było takiej potrzeby – mamy w zespole Jaromiego Drażewskiego i Roberta Grześkowiaka, którzy robili to świetnie i w stylu, do jakiego przyzwyczailiśmy słuchaczy. Moja płyta „Brothers & Friends” nie jest zbiorem utworów przez wiele lat pisanych do szuflady – ona powstała spontanicznie, w czasie pandemii, w atmosferze bardzo inspirującej współpracy z moimi bliskimi przyjaciółmi: Maciejem Sobczakiem (Hot Water), Maciejem Zdanowiczem (Glasspop), Bartkiem Szopińskim (Boogie Boys) i jego bratem, świetnym perkusistą Szymonem Szopińskim.
Muzycznie Blues Flowers to zespół mocno zdefiniowany, a ja szukałem możliwości pogrania rzeczy, które by mnie rozwinęły, były z większą ilością kolorów.
Na co dzień jestem bardzo zajętym człowiekiem, robię różne rzeczy, ale wszystkie związane są z show-biznesem. Kiedy przez pandemię ta machina nagle stanęła, musiałem znaleźć dla siebie jakieś zajęcie. I tak z pogrania z przyjaciółmi bardzo szybko powstało kilkanaście utworów, które wydały nam się na tyle ciekawe, że postanowiliśmy je nagrać, a później wydać. Mówię w liczbie mnogiej, bo choć płyta sygnowana jest moim nazwiskiem, to nie byłoby jej bez moich przyjaciół.
SG: Zgodnie z tytułem na płytę zaprosiłeś wielu „swoich” muzyków. Kogo możemy na niej usłyszeć? I jaką historię chciałeś nam z nimi opowiedzieć?
MK: Na płycie jest 34 muzyków z 5 krajów – USA, Norwegii, Niemiec, Wielkiej Brytanii i oczywiście Polski. Ci muzycy, których wymieniłem już wcześniej, stanowili trzon tego przedsięwzięcia i w tym gronie utwory doprowadzaliśmy do momentu, w którym mogłem zaprosić również wokalistów czy instrumentalistów, by dodali do nich własne spojrzenie, przepuścili je przez swoją wrażliwość i talent.
Przez 30 lat pracy na scenie poznałem bardzo wielu utalentowanych ludzi z całego świata, co zdecydowanie ułatwiło mi znalezienie tak świetnych artystów.
W tej kwestii bardzo pomocny był również Bartek Szopiński, ciągle koncertujący z różnymi muzykami z Europy i USA, co bardzo pomogło w kontaktach i ogarnięciu tego naprawdę sporego przedsięwzięcia produkcyjnego.
SG: Jak goście reagowali na twoje zaproszenie?
MK: Z dużym entuzjazmem. A trzeba podkreślić, że na tej płycie nie gramy standardów, kompozycji muzyków z zagranicy, tylko dość odważny materiał autorski, co przy założeniu, że moja pozycja jako muzyka solowego zupełnie nie istniała, było dość bezczelne. Ale okazało się, że wszyscy uznali nasze rzeczy za bardzo ciekawe, dobrze nagrane i zdecydowali, że chcą wziąć w tym udział.
Jeśli artysta miał wolę, by zaśpiewać coś własnego, zgadzałem się od razu.
Nie chciałem, żeby muzycy dokładnie realizowali mój zamysł, chciałem raczej, by „dotknęli” tych kompozycji swoimi umiejętnościami i uczynili je lepszymi. A to nie byle jakie postacie. Tu warto wspomnieć choćby o amerykańskim, mieszkającym teraz w Niemczech muzyku Big Daddym Wilsonie, obecnie jednej z najjaśniejszych gwiazd europejskiego bluesa. Starczy powiedzieć, że niektóre jego utwory mają na YouTubie po 10 milionów odtworzeń. Dalej – Eric Slim Zahl, zwycięzca European Blues Challange z 2016 roku, czyli takiej bluesowej Eurowizji, kalifornijski harmonijkarz, band lider i producent John Clifton, wyjątkowa osobowość i pierwszoligowa gwiazda polskiego bluesa Magda „Magic” Piskorczyk, a także Romek Puchowski, świetny gitarzysta i wokalista bluesowy, eksperymentator, muzyk osadzony w tradycji akustycznego grania z Delty Missisipi.
SG: Lista robi wrażenie…
MK: A przecież są na niej jeszcze Adam Wendt – wybitny saksofonista jazzowy, znany ze współpracy z Walk Away czy Ewą Bem, Wojtek Cugowski – świetny wokalista i gitarzysta, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, Łukasz Drapała związany z zespołem Chemia, znany z występów w „Mam talent!” i James Brierley znany z brytyjskiego programu „Voice Senior”, w którego półfinale brawurowo wykonał utwór „Wonderful Tonight” Erica Claptona.
Mogę tak wymieniać i wymieniać… Zapytałeś, jaką historię chcieliśmy razem opowiedzieć.
Myślę, że przesłanie tej płyty jest takie, że w trudnych czasach muzycy, czy w ogóle ludzie, mogą połączyć swoje siły i z takiej skumulowanej energii zawsze może powstać coś dobrego.
SG: Czy można powiedzieć, że gdyby nie twoja podróż na południe Stanów Zjednoczonych, to „Brothers & Friends” mogłoby nie powstać?
MK: Z Bartkiem Szopińskim i Maćkiem Sobczakiem przejechaliśmy siedem najważniejszych dla muzyki bluesowej stanów USA: Georgię, Alabamę, Missisipi, Tennessee, Arkansas, Luizjanę, i na końcu, może mniej bluesową, ale piękną Florydę.
Odwiedziliśmy święte miejsca, takie jak Beale Street w Memphis, Crossroads, Deltę i Czarny Pas, Nowy Orlean z jego jazzowymi klubami, Clarksdale, Helenę.
Byliśmy tam, graliśmy tam, słuchaliśmy muzyki na żywo w klubach, nasiąkaliśmy klimatem i chłonęliśmy atmosferę. Na miejscu można o wiele łatwiej zrozumieć, o co chodziło rdzennym twórcom muzyki bluesowej, czy szerzej – korzennej muzyki amerykańskiej. Ciężkie życie, trudny klimat, zaszłości związane z niewolnictwem i straszliwa bieda – to wszystko tam cały czas wisi w powietrzu i ma na człowieka wpływ. Stany południowe, a zwłaszcza to „głębokie Południe” USA wciąż nie jest miejscem łatwym do życia. Moje wyobrażenie o wielkiej, bogatej Ameryce runęło zupełnie i dzisiaj myślę o tym kraju jako o miejscu skrajnych kontrastów.
Kraju bardzo twardych ludzi, takich, którzy często łapią się każdej szansy, by poprawić swój los.
Dla wielu Afroamerykanów taką szansą była właśnie muzyka. Dzięki ich determinacji i pasji, mimo dość prostej formy, blues podbił świat i dał impuls do rozwoju muzyki rozrywkowej w ogóle.
SG: Wróćmy do płyty. W moim odczuciu „Brothers & Friends” to kompletna, choć paradoksalnie niedokończona historia. Coś każe mi myśleć, że powinna doczekać się kontynuacji, rozwinięcia twojej solowej muzycznej myśli – w otoczeniu innych tytułowych braci i przyjaciół, w ramach „Brothers & Friends II”. Co o tym sądzisz?
MK: Na razie tego nie planuję. Ta płyta to był bardzo duży wysiłek i w zasadzie tylko pandemia, która zatrzymała mój codzienny kołowrót, pozwoliła mi znaleźć na nią odpowiednią ilość czasu. Wszystko, co robię w życiu staram się dopiąć na ostatni guzik, dopilnować każdego szczegółu i zrobić najlepiej jak umiem.
Mam takie wrażenie, że na „Brothers & Friends” dałem z siebie wszystko. Ale kto wie…
Słuchacze i krytyka muzyczna bardzo dobrze ten album odbierają, jest z nim dużo zamieszania i wiele osób namawia mnie do kontynuowania projektu. Może za jakiś czas pojadę w inne rejony USA, przywiozę jakieś ciekawe inspiracje i coś trzeba będzie z tym zrobić? Czas pokaże.
SG: Poznański zespół Blues Flowers współtworzysz już od niemal 30 lat. To kawał czasu. Czym on dla ciebie jest?
MK: Zagraliśmy ponad 400 koncertów, przejechaliśmy Polskę we wszystkie strony, od ponad 30 lat w tym samym składzie, kolegujemy się i przyjaźnimy. Razem z chłopakami spędziłem ponad połowę mojego życia, więc jak mam to podsumować inaczej niż tak, że to jedna z najważniejszych dla mnie rzeczy? Bez tego, czego nauczyłem się od moich kolegów z Blues Flowers, z pewnością nie byłoby mojej solowej płyty i za te wszystkie lata jestem im bardzo wdzięczny.
SG: Od ostatniej płyty Blues Flowers pt. „Kryminał” minęło już pięć lat. Kiedy zamierzacie wrócić do studia?
MK: Plany, a nawet materiał muzyczny, są. Nawet jakiś czas temu zaczęliśmy go przygotowywać do nagrań, ale Jaromi jest w tej chwili bardzo zajęty ważnymi sprawami osobistymi i musimy zaczekać na właściwy moment, kiedy poczujemy, że czas, by ponownie do tego zasiąść, nadszedł. Mam nadzieję, że się uda…
*Maciej Kręc – poznański gitarzysta, od blisko 30 lat współtworzący zespół Blues Flowers, w którym gra na basie i kontrabasie. Jako manager muzyczny współpracował z zespołami Hot Water i Smooth Gentlemen. Jego pierwszy solowy album „Brothers & Friends” ukazał się 27 maja 2022 roku. Pomysł nagrania materiału pod własnym nazwiskiem powstawał w jego głowie od dawna, ale konkretnego kształtu nabrał po ważnej dla niego podróży na południe Stanów Zjednoczonych.