Epifania jest sexy
Opublikowano:
11 listopada 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dobra passa Edwarda Pasewicza trwa. Chwilę po ścisłym finale Nagrody Nike i wygraniu Nagrody Europy Środkowej „Angelus” za Pulverkopf, pisarz powraca z książką poetycką: znów mroczną i niepokojącą.
Jest kilkoro twórców w polskiej literaturze współczesnej, o których co najmniej dwa miasta toczą mniej lub bardziej zaogniony spór. „Czyj” jest Edward Pasewicz?
Czy to pisarz poznański, ale na krakowskiej emigracji, czy krakowski o poznańskich korzeniach? Jak to zwykle bywa, konflikty tego typu wybuchają wtedy, gdy mowa o zasługach. Rok 2022 bez wątpienia należał do autora Pulverkopfu: nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia, znalazł się również na „krótkiej liście” Nagrody Nike (do finału trafia bowiem tylko 7 dzieł), by w końcu cieszyć wyróżnieniem transnarodowym: środkowoeuropejskim „Angelusem”.
Od poezji do prozy… i z powrotem
Powyższa wymienianka ma w sobie jeszcze jeden cel: chodzi nie tylko o zaobserwowanie następującego właśnie peaku kariery Pasewicza, tworzącego przecież od 20 lat, ale również o wyeksponowanie faktu, który w ferworze prozatorskich zachwytów może umknąć uwadze. Pasewicz debiutował tomem poetyckim Dolna Wilda (dając fory Poznaniowi w zawodach z Krakowem), komponował muzykę, pisał dramaty i konsekwentnie umacniał się w poetyckim polu, dość przygodnie będąc przy tym prozaikiem. Po sukcesie powieściowym Edward Pasewicz wraca poniekąd na stare tory, publikując najnowszą książkę wierszy w Wydawnictwie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Jaki jest więc Darkslide? Bez wątpienia mroczny i duszny od śmierci, choć nie bez czułości:
Darkslide
Żołnierze dbali o to, by w żwirze były kości –
chrupkie cząstki kolan i łokci. Kamienie i popiół.
Dbali o żwir i sypkie cząstki też dosypywali.
Dłoń na zakręcie, a przy mecie czaszka
ładnie wyprofilowana z gliny i wosku.
W pogodne i bezśnieżne dni, tato,
dało się nawet rozpoznać twoje rysy.
A po kilku głębszych słyszałem, jak mówisz
mantry, kadysze, recytujesz sury
i robisz się dużo większy niż miasto,
z którego cię wyprowadziłem.
Idę przez betonowiska.
Zaćpane światłem wszystko.
Ślizgi są bez skazy – szybkie i słuszne.
Nie tak, jak gdy lata temu
podrzucałem żwir na torze.
„Małpi gaj, synku” mówiłeś,
tato.
„Małpi”, powtarzałem. I przyszedł upiór,
gdy piersią wyrżnąłem w poręcz.
Od tamtej pory mówię o tobie
pękającymi kośćmi.
Poezja Pasewicza zawsze ma rewers. Jedną stroną pozostaje najczęściej troska o bohaterów, żywione współczucie czy rozciągnięta empatia. Choć część ta potrafi usunąć się z pierwszego planu, pozostaje podszewką wiersza, nawet tego, którego wadzi się z okrutną śmiercią i pustką.
Wschód nad Wisłą
Ważnym aspektem poezji Pasewicza pozostają trzy wątki autobiograficzne: tożsamość nieheteronormatywna, pamięć o żydowskich przodkach i buddyzm.
W Darkslide zwłaszcza dwa ostatnie tematy grają pierwsze skrzypce. Ta wyjątkowa dziś mieszanka wybija się w całej książce poetyckiej: spójrzmy na pogrzeb ojca – wideoczatowy udział bohatera, grająca w tle Salve Regina, szamani z Buriacji, rabin dukający kadysz i lama kręcący młynkiem nikogo tu nie dziwią. Przerysowane spotkanie wielu kultur nad grobem wybrzmiewa zupełnie inaczej, gdy do głosu dopuścimy topografię. Miejscem (nomen omen – również tytułem jednego z tomu wierszy poety) Pasewicza jest Kraków.
Przemierzamy Kazimierz, z dala biją katolickie dzwony, a znikąd pojawiają się buddyjskie dakinie czy archetyp męskości, Kuntu Zangpo (bo to właśnie ten ostatni użyczył swego imienia tekstowi o pogrzebie ojca). Polska na chwilę znów kipi od mieszanki języków; Darkslide jest o byciu poza czasem, czy jak doprecyzuje Pasewicz w jednym z tekstów, o „wyskakiwaniu z czasu”:
Kuntu Zangpo
Ojca pochowałem przez telefon. Transmisji
przewodził mój siostrzeniec. Wyostrzył obraz
i podkręcił fonię. Tata stał sobie na desce
w małej, jednonogiej urnie jak oszołomiony
światłem gawron. Potem umieścili go w grobie
jego ojca, gdzie z kolei był grób jego ojca –
gdzie były groby wszystkich ojców. Matka
rozryczała się, gdy gruchnęła Salve Regina
i gdy rabin zaczął dukać kadysz, a lama
kręcił młynkiem tak wartko, że kurz
z okolicznych nagrobków zamienił się w tornado.
Imam siedział na gałęzi i było mu niewygodnie
choć miał miękki dywanik. Szamani
z Buriacji – ci dali czadu. Wielki Czarny
i jego kochanki pili ze spopielałej czaszki.
Jak mówiłem już, tato, jedli cię tak pięknie,
że brakło mi tchu, by łkać.
A to Polska właśnie
Pasewiczowi daleko jednak do naiwności: nie tworzy wyidealizowanego świata, nie zamyka się w retro utopii. Wiersze-tygle kulturowe są celowo przestylizowane, gęstnieją od zestawienia ze sobą wielu elementów, które nie miałyby prawa połączyć się w jedno. Na tym życzeniowo-koturnowym tle z podwójną mocą wybrzmiewają teksty zbliżone do komentarza społecznego. Pisarz stawia sprawę jasno: nie ma wspólnoty, nie ma tolerancji. Trudno właściwie powiedzieć, co jest. W Wędzonych węgorzach pojawia się pewna sugestia: >>To „nie” zalepia nam żyły i tracimy oddechy. / Pięknie się dławimy. Wodorosty / oplatają nam usta (…)<<.
W krytycznym Początku punktacji przemawia więc język: patetyczno-rynsztokowy, połamany częstochowskim rymem, a jednak formujący się w zgrabne sześć tercyn. Pasewicz znów (i to po kilku głębszych) tańczy pomiędzy bezlitosną ironią i tęsknotą za tym, co utracone:
Początek punktacji
O czwartej dwadzieścia pięć, kiedy skończyłem pić,
widma punktowe przemówiły do mnie:
miasto obraziło się na ciebie. Adoracja asfaltu
na nic się zdała miękkim kościom.
Można i tak pokutować, bo Polska
jest krainą naiwnej brzeziny. Ty zaś,
chłopaku, na werblu graj (tłumy lubią
bębnienie). O, deszczu jesienny,
który zapładniasz konsekrowane dziewice,
zwróć mi piszczele i zalep oczodoły.
Drzwi gnieźnieńskie! To wam się uwiłem
z tkanek, jak jaskółcze ziele.
Byłem matką Polką. Szczałem i fruwałem,
koronowałem się na knura knurów.
Lecz gdy mnie nieśli w trumience z topoli
(w dłubance z długów i odsetek), sam siebie
odpisałem od podatku, łykając uncję złota
jak bezradny albatros na pokładzie smutku.
I teraz: i nic, i nigdzie – czają się w popielniku.
Gliniana kukła nasiąka barwnikami.
O matkoż, zmiłuj się nad spalinami.
Zamiast zakończenia, przeciw wstępowi
Miarą wyjątkowości Pasewiczowego Darkslide’u niech będzie moje żywe przekonanie, że każdy wiersz z osobna zaprasza do osobnej lektury rozdzielającej się na dziesiątki kontekstów: poeta bawi się grami słów, brzmieniem, tempem i rytmem wiersza. Pojawiają się motywy już znajome z wcześniejszych książek (sensualne ciała, erotyka, fetysz miejsca, starcia z bigoterią i walka o prawo do istnienia w heteronormatywnym świecie), a także wariacje na stosunkowo nowe tematy: martwe ciała, kości, buddyjski przegląd bóstw, pandemia.
Edward Pasewicz jest poetą epifanii: krótkich spięć, olśnień i zachwytów, które w mgnieniu oka zamieniają się w chwile oświecenia. I choć wielu spraw „nie da się opowiedzieć w wierszu”, Darkslide to najbardziej kompletny i wycyzelowany tom wierszy nie tylko prozaika, co poety w naprawdę dobrej formie.
Tęcze i odmęty
Nie da się opowiedzieć w wierszu
schodzenia do dołu,
sapania w sobie, żalu,
że jest ten strach,
że ta chwila.
A nic rozgaszcza się w kościach.
Spanie jest dobre,
pozwala trawić.
Na chwilę przed strzałem wyobraź sobie mgiełkę.
Później zabarw ją sobą.
Reszty nie trzeba.