fot. Bartosz Stasiak

Techno pochodzenia naturalnego

„Chciałbym, by ludzie doświadczali momentów połączenia – ze sobą, z innymi, ze światem. Wierzę, że im więcej tego w ludziach, tym w zdrowszym i bezpieczniejszym świecie będziemy żyli” – mówi Michał Gutkowski, poznański DJ i producent, rezydent klubu Schron, promotor projektów Psylocybina i Rave Order, który jako Ariet wydał niedawno nową płytę „Medicina”.

Sebastian Gabryel: Jakiś czas temu uruchomiłeś swój label Psylocybina. Co chciałbyś o nim powiedzieć na tym etapie?

 

Michał Gutkowski*: Wraz z nadchodzącym materiałem ukraińskiego artysty Svaroga, ten label nabiera coraz pełniejszych kształtów. Muzyka łączy i pomaga komunikować ideę. A naszą ideą jest to, by rytualny i leczniczy aspekt dźwięku i tańca łączyć z muzyką techno. Chcemy, by muzyka z katalogu tej wytwórni budziła właśnie takie skojarzenia. I żeby pomagała słuchaczom wejść w swego rodzaju trans.

 

SG: Co do katalogu – jedną z pozycji jest w nim „Medicina”. To materiał, który niedawno wydałeś jako Ariet, a którego ideą było „stworzenie ścieżki dźwiękowej do psychodelicznej podróży w kontekście undergroundowej muzyki klubowej”. Opowiedz o tym coś więcej.

 

Michał Gutkowski fot. Bartosz Stasiak

MG: Ten materiał wziął się z inspiracji moimi doświadczeniami psychodelicznymi, które były głęboko transformujące. Pomogły mi wyjść z depresji i uleczyć wiele straumatyzowanych części mojej psychiki. Od tamtego momentu zacząłem słuchać bardzo dużo tzw. medicine music – muzyki granej podczas różnego rodzaju szamańskich ceremonii, jak również w trakcie integracji takich doświadczeń. „Medicina” jest moją próbą połączenia tych dwóch światów – wspomnianego medicine music i techno.

 

Chciałem przedstawić te brzmienia słuchaczom techno i przemycić lecznicze wibracje do klubów.

Tytułowa medicina to substancja, która powoduje podróż do wnętrza i pomaga w transformacji. Ale oznacza również dźwięk, wibrację – to, co porusza. Dzisiaj widzę, że medicina to również ludzie – nasza wspólna obecność, połączenie i współczucie.

Michał Gutkowski fot. Martyna Wilczyńska

SG: Jednak dla wielu osób – zwłaszcza mniej rozeznanych – muzyka techno i szeroko pojęta natura to niemal oksymoroniczne połączenie. Co najbardziej ciebie w nim pociąga?

 

MG: Dla mnie imprezy techno, niezależnie od stylu, mają wiele wspólnego z zachowaniami plemiennymi. Nasi przodkowie spotykali się przy ogniu, bębniąc, tańcząc i śpiewając. Często takim, szczególnie ważnym spotkaniom, towarzyszyło spożywanie roślin zmieniających świadomość.

 

Ten wspólny taniec oraz powtarzalny bit muzyki potrafi wprowadzić człowieka w trans. Trans, który jest swoistym uspokojeniem umysłu.

Kiedy więc jesteśmy w takim stanie, czujemy jedność – nie tylko z innymi ludźmi, ale też z naturą i całym światem. To co najbardziej pociąga mnie w tym zjawisku, to tworzenie właśnie takiej muzyki i takich wydarzeń, które będą czymś więcej niż tylko kolejną imprezą. Chciałbym, by ludzie doświadczali momentów połączenia – ze sobą, z innymi, ze światem. Wierzę, że im więcej tego w ludziach, tym w zdrowszym i bezpieczniejszym świecie będziemy żyli.

 

SG: Niedawno napisałeś, że poznański Schron to twój prawdziwy muzyczny dom. Masz z nim niezliczoną ilość wspomnień – nie tylko jako DJ i promotor, ale po prostu jako klubowicz. Które z nich należą do twoich ulubionych?

 

MG: Ciekawe pytanie. Jako DJ parę razy usłyszałem, że moje muzyka jest jak healing, że ktoś odbył ze mną niesamowicie głęboką podróż. To największy komplement, jaki mogę usłyszeć jako artysta.

 

Michał Gutkowski, fot. prywatne archiwum Michała Gutkowskiego

Jeśli zaś chodzi o bycie klubowiczem, to poza muzyką bardzo dużą wartość mają dla mnie wszystkie rozmowy, które dzieją się między klubowiczami.

Uwielbiam takie momenty, gdy ludzie się otwierają, gdy pozwalają sobie na wrażliwość, gdy mówią o swoich trudnościach. A jeśli chodzi o czysto muzyczny aspekt, to już na zawsze zostanie mi w pamięci występ Horrorista, który z lampą budowlaną, która przypalała mu dłoń, wbiegał z mikrofonem wśród ludzi. Niesamowita energia i ekspresja!

SG: A co tak naprawdę składa się na fenomen Schronu, który – chyba warto to zaznaczyć – właśnie obchodzi piąte urodziny? Co go wyróżnia choćby na tle Projektu LAB czy Tamy?

 

Michał Gutkowski fot. Martyna Wilczyńska

MG: Jego intymny charakter. Przez to, że jego parkiet nie jest jakichś kolosalnych rozmiarów, łatwo zbudować w nim więź z ludźmi. Bardzo to lubię i wiele osób, które u nas gra, również to podkreśla. Dodatkowo, poza parkietem Schronu istnieje w nim wiele pomieszczeń, w których można ze spokojem porozmawiać. Ta architektura oraz stojące za tym miejscem osoby sprawiają, że Schron jest wyjątkowy i że naprawdę chce się do niego wracać.

 

SG: A jakim miejscem – zwłaszcza w kontekście stolicy – jest dziś nasz region dla twórców i organizatorów muzyki klubowej? Część uważa, że niespecjalnie wdzięcznym, że teraz trochę marginalnym…

 

MG: To zależy, z jakiej perspektywy patrzymy na scenę i ją oceniamy. Jeśli patrzymy na to przez pryzmat tego, jak wielu popularnych artystów u nas występuje, to pewnie – jest ich mniej. I wtedy można powiedzieć, że mniej się u nas dzieje. Swoją drogą, większość klubowiczów nie zdaje sobie sprawy, że warszawskie kluby i tamtejsi promotorzy działają na bardzo kompleksową skalę. Łatwiej zabookować im artystę do klubu, ponieważ stoją za tym ci sami ludzie, którzy organizują największe festiwale i inne duże eventy.

 

To inny rodzaj negocjacji, kiedy można zagwarantować artyście od razu parę występów w kraju. Ja jednak nie uważam, że świadczy to o kondycji sceny.

Michał Gutkowski, fot. prywatne archiwum Michała Gutkowskiego

Takie działania tylko uzależniają ją od dużych nazwisk. Oczywiście, zapraszanie zagranicznych artystów jest ważne, ale dla mnie o wiele ważniejsze jest promowanie dobrej jakości muzyki i budowanie zdrowej sceny. A zdrowa scena to taka, która żyje, kiedy nie ma głośnych nazwisk, ale jest muzyka i klubowicze, którzy chcą spędzać razem czas. Kluby w Poznaniu, również Schron, mają w tym kontekście – szczególnie po pandemii – wyzwania, którym muszą sprostać. Uważam jednak, że długa historia poznańskiej sceny, aktywność tutejszych promotorów i klubów, a także bliskość Berlina, czynią nas miejscem z ogromnym potencjałem do rozwoju.

Michał Gutkowski, fot. prywatne archiwum Michała Gutkowskiego

SG: Kiedy trzy lata temu rozmawiałem o Schronie z jego twórcami – Aleksandrą Sudolską i Jakubem Tachasiukiem, powiedzieli mi, że w tej branży „ważni są ludzie i ich zajawki”, a „najważniejsze to nie stać w miejscu”. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale to wydaje się być również twoim mottem. Od liczby twoich działalności może zakręcić się w głowie. Skąd w tobie taka potrzeba eklektyzmu w działaniu?

 

MG: Tak już jestem zbudowany. Jestem osobą w spektrum ADHD. To typ neurologiczny, który potrzebuje bardzo częstej stymulacji, by regulować sobie poziom dopaminy. Taka budowa mojego mózgu powoduje, że jestem osobą kreatywną i energiczną. Z czasem nauczyłem się, jak wykorzystywać swoje dary. Aktywność fizyczna, joga, planowanie działań oraz delegowanie zadań – to wszystko pozwala mi realizować bardzo dużo projektów. A i tak realizuję ich o połowę mniej niż bym chciał (śmiech).

 

SG: W ramach projektu Kończę Tracki pomagasz producentom muzyki elektronicznej szlifować swój warsztat. O owym kończeniu tracków powstała już góra memów (śmiech). Właściwie co jest główną przyczyną, że ktoś wydłubał w Abletonie nawet fajną i ogarniętą pętlę, a potem kompletnie nie wie, co z nią zrobić?

 

MG: Brak procesu twórczego. Wiele osób, które tworzą, podchodzi do tematu czysto zajawkowo, a nie rzemieślniczo. Tworzeniu nowych projektów towarzyszy zabawa i ekscytacja, tymczasem, by utwór skończyć trzeba „mieć proces” – czyli wiedzieć, co powinno zadziać się dalej.

 

Pojawia się również presja perfekcjonizmu albo strach przed tym, że zrobimy coś poniżej naszych oczekiwań.

Jednak prawda jest taka, że im więcej tracków zrobimy, tym lepszą jakość osiągają nasze produkcje. Artyści, którzy odnoszą największe sukcesy, tworzą setki tracków rocznie, a publikują tylko jakąś ich część. Zmierzam do tego, że słabsze tracki to część procesu, dlatego kluczowa jest akceptacja takiego zjawiska i dalsze tworzenie.

Michał Gutkowski fot. Bartosz Stasiak

SG: Po niedawnych oświadczeniach Moniki Kruse i Disclosure w środowisku klubowym wreszcie zaczęto więcej mówić o problemach psychicznych, z jakimi boryka się część sceny. Jak skomentowałbyś jej psychiczną kondycję ze swojej perspektywy?

 

MG: Uważam, że jest ona bardzo zróżnicowana. Z jednej strony mamy Berlin, Holandię czy naszą scenę, która przesiąknięta jest używkami i nocnym życiem. Dla wielu osób techno i używki są ucieczką od rzeczywistości. Osobiście uważam, że nie ma w tym nic złego, bo to po prostu naturalna reakcja organizmu i psychiki. Jednak widać tu bardzo wiele nadużyć i niezdrowych zachowań. Wiele z nich wynika z faktu, że kluby funkcjonują w bardzo późnych godzinach nocnych.

 

Powoduje to sytuacje, w których aktorzy sceny – artyści, obsługa, klubowicze – biorą używki, by móc być tego częścią. Uważam, że to bardzo niezdrowe.

Z drugiej strony, mamy takie kraje jak choćby Norwegia, gdzie imprezy kończą się o trzeciej w nocy, co buduje zupełnie inną dynamikę zachowań. Zauważyłem tam o wiele mniej używek, jak również inne podejście do samej imprezy. Mają one bardzo społeczny charakter, a wydarzenia przygotowywane są z bardzo dużą starannością, w którą angażuje się bardzo wiele osób. Tworzy to wrażenie wspólnoty, która chce zrobić coś dla siebie. Uważam, że to bardzo zdrowe podejście, którego powinniśmy się od nich uczyć.

 

SG: Najpierw pandemia, teraz pobliska wojna. To nie jest dobry czas dla muzyki klubowej. A może – paradoksalnie, z jakiegoś względu – wręcz przeciwnie?

 

MG: Muzyka to nasz wspólny język. Łączy nas nie tylko na parkiecie, a taniec i bycie z innymi ludźmi pomagają nam rozluźnić napięcia i wypuścić emocje. Teraz, w czasie tak trudnych sytuacji społecznych, potrzebujemy tego nawet bardziej niż wcześniej…

 

*Michał Gutkowski – poznański DJ i producent, rezydent klubu Schron, promotor projektów Psylocybina i Rave Order. Jako Ariet wydał w tym roku płytę „Medicina”, zainspirowaną odmiennymi stanami świadomości oraz muzyką wykorzystywaną do szamańskich ceremonii. Ariet podróżuje przez odległe krainy, odwiedzając różne plemiona i ich curanderos, przenosząc na płaszczyznę tanecznej elektroniki uzdrawiające i transformacyjne wibracje. Jego sety pełne są plemiennej rytmiki, głębokich basów oraz mistycznego klimatu. Zabierają słuchacza w podróż wgłąb samego siebie.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
5
Świetne
Świetne
5
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0