fot. S. Bober

Uchodźcze życie obrazów

Do Muzeum Narodowego w Poznaniu trafiły lwowskie obrazy Jacka Malczewskiego. Ekspozycja „Idę w świat i trwam” w różnych aspektach przypomina o toczącej się w Ukrainie wojnie i jest okazją do podzielenia się emocjami, które w związku z tym odczuwamy. Z kuratorem wystawy Pawłem Napierałą rozmawia Barbara Kowalewska.

 

 

 

Barbara Kowalewska: Zbiór obrazów Jacka Malczewskiego prezentowany na wystawie w Muzeum Narodowym w Poznaniu znalazł się tu w kontekście niecodziennym, bo przyjechał z kraju wojny, ze Lwowa. Jak do tego doszło?

Paweł Napierała: Początek wystawy sięga momentu, kiedy rok temu, w październiku razem z dyrektorem Tomaszem Łęckim i dyrektor Marią Gołąb pojechaliśmy do Lwowa i tam podpisaliśmy memorandum o współpracy. Zaczęliśmy wówczas myśleć o wspólnych wystawach, projektach konserwatorskich i edukacyjnych.

 

Wojna zmieniła te plany. Od początku wojny ściśle współpracowaliśmy z Lwowską Narodową Galerią Sztuki. Strona ukraińska nie wiedziała początkowo, jak się sytuacja rozwinie i nie chcieli podejmować pochopnych decyzji, ale my proponowaliśmy ewakuację dzieł i pomoc dla nich jako pracowników muzeum.

Na forum dyrektorów instytucji kultury w Warce dyrektor Lwowskiej Galerii Sztuki im. Borysa Woźnickiego Taras Woźniak zaproponował, żeby organizować wystawy w formie ewakuacji dzieł. Nasze kontakty zacieśniły się w tej trudnej sytuacji – po obu stronach była chęć i zgoda na to.

Ponieważ ukraińskie prawo stanowi, że ten zbiór nie może wędrować po świecie ani po Polsce, te prace nie mogą być nigdzie indziej pokazywane. Na razie przyjechały do nas na rok. Wystawa trwa wstępnie do końca marca, zobaczymy, co się będzie działo dalej. Dwa miesiące temu zapadła ostatecznie decyzja o zorganizowaniu ekspozycji. Zależało nam, żeby jej otwarcie nastąpiło w 165-lecie istnienia Muzeum Narodowego w Poznaniu.

 

BK: Przypomnijmy, co Rosjanie robią z dziedzictwem kulturowym w Ukrainie i jak reaguje na to wspólnota międzynarodowa, w tym Polska.

PN: To jest jeden z głównych kontekstów tej wystawy. W Polsce w sferze informacyjnej te kwestie nie przebijają się tak mocno, jak powinny. Ministerstwo Kultury Ukrainy prowadzi na bieżąco monitoring zniszczeń dzieł sztuki. Niestety, codziennie trafiają na ich listę kolejne obiekty.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Także Smithsonian przygotował taką mapę zniszczeń. Informację o tym, że coś zostało zniszczone, można przesłać im SMS-em lub mailem, a oni po weryfikacji umieszczają to na mapie. Ważne jest, żeby uzmysłowić sobie, że to, co zostanie zniszczone, znika bezpowrotnie. Z jednej strony sztuka jest „DNA danej społeczności”, stanowiącym o jej tożsamości, z drugiej – jest także częścią dziedzictwa światowego. Konwencja haska uznaje niszczenie sztuki za zbrodnię wojenną. To pokazuje wagę tej sytuacji.

Stąd należy uznać, że każdy element pokazywanego tutaj zbioru jest niezwykle cenny i jednocześnie jest potencjalnie zagrożony, więc każdy wymaga ochrony i przechowania dla przyszłych pokoleń. To właśnie robimy – spoglądając w przeszłość, staramy się zachować to dziedzictwo dla przyszłości.

Trzeba też pamiętać, że oprócz zniszczeń – jak na przykład spalenie muzeum w Iwankowie pod Kijowem wraz z pracami Marii Prymaczenko – zbrodnie Rosji obejmują także grabież dzieł sztuki (m.in. archeologicznych). Rosjanie kradną te artefakty dziesiątkami tysięcy po to, aby na nowo napisać historię, zakłamać ją i udowodnić, że na terenach dzisiaj należących do Ukrainy tak naprawdę była Rosja – co jest oczywistym kłamstwem.

 

BK: Muzealnik jest mało widoczny, działa w cieniu, ale bez niego ochrona sztuki nie byłaby możliwa. Jak zmienia się rola muzealnika w sytuacji wojny lub zagrożenia wojennego?

PN: My też zadawaliśmy sobie to pytanie z koleżankami i kolegami, zastanawialiśmy się, co mamy robić. Poczuliśmy taką bezsilność, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, że trudno było zdefiniować nasze zadania, które miałyby sens w sytuacji wojny. Najogólniejsza odpowiedź jest taka, że w czasie wojny mamy dużo więcej pracy niż w czasie pokoju. Ta wystawa była tego świadectwem, bo to niezwykłe, żeby w dwa miesiące zorganizować ekspozycję – na ogół trwa to wiele miesięcy albo lata.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

To pokazało także, jak każdy z pracowników muzeum jest ważny w tym procesie, jak ta praca wszystkich zaangażowała. I nie chodzi tylko o konserwatorów i kuratorów, ale też strażników, panie pilnujące sale, a także odwagę kierowcy, który zgodził się przejąć konwój. A nikt z nas nie był przygotowany na taką sytuację, w której trzeba mieć świadomość, że możemy w każdym momencie stracić jakieś dzieła sztuki bezpowrotnie. Tak więc działania pracowników muzeum, których nie widać bezpośrednio, w takim kontekście okazują się wręcz niezbędne.

I wiele osób się z tym identyfikuje.

 

BK: Tytuł ekspozycji „Idę w świat i trwam”, zaczerpnięty z wiersza Rilkego, można więc czytać także w kontekście wojny i ewakuacji.

PN: Tak, chociaż jest on wieloznaczny. Odnosi się do tego, czym jest dziedzictwo, sztuka, która wychodzi poza muzeum i idzie dalej między ludzi, będąc jednocześnie czymś trwałym i niezmiennym. Ale gdy dzieła sztuki muszą uciekać przed barbarzyństwem, można to odczytywać w taki sposób, że same obrazy stają się „uchodźcami” – idą w świat i okazują się bardzo aktualne.

Widzimy na przykładzie tematyki dzieł Malczewskiego, związanej ze zsyłką na Sybir czy obecnością śmierci, jaką rolę odgrywa artysta wobec historii, wobec przyszłości. Malarz zresztą otwarcie stawiał sobie pytania o powinności artysty względem narodu, jak dokumentować tułaczkę, zesłanie. Dzisiaj, niestety, w obliczu wojny w Ukrainie te kwestie stają się znowu aktualne.

 

BK: W Wielkopolsce mamy sporo prac Jacka Malczewskiego. Jakie obrazy przyjechały z galerii lwowskiej? I jakie ma dla nas dzisiaj znaczenie postać malarza?

PN: Z najbardziej rozpoznawalnych dzieł mamy tu takie obrazy, jak „Chrystus i Samarytanka”, „Autoportret z paletą” i „Autoportret z goździkiem”, „Meduza”, „Pytia”, „Eloe” i „Chrystus w Emaus”. Postać Malczewskiego jest ważna nie tylko dla kultury polskiej, ale także ukraińskiej.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Te obrazy, które przywieźliśmy, są ściśle związane ze Lwowem, z osobami, które Malczewski znał i odwiedzał, i którym ofiarowywał swoje obrazy. Na wystawie poznańskiej spotyka się więc „Malczewski z Malczewskim”. Zresztą aranżacja ekspozycji została taka pomyślana, że widz ma wrażenie, jakby płynnie wchodził z wystawy w przestrzeń galerii stałej, co podkreśla to spotkanie. Malczewski jest ważny, bo ukazuje kruchość dziedzictwa, które stanowi o naszej tożsamości.

BK: Mówienie o dziedzictwie i tożsamości kulturowej wydaje się dzisiaj trudne. Z jednej strony mamy do czynienia z nieznośną pompą, z drugiej – dla wielu Polaków te słowa się zdezawuowały. Czy akcentowanie kruchości tego, co wartościowe, może być jakimś sposobem na ponowne nadanie znaczenia tym terminom? Kiedy umiera nam bliska osoba, niektóre przedmioty, które do niej należały, stają się niezwykle cenne jako nośniki pamięci.

PN: Myślę że tak, już po pierwszym tygodniu trwania wystawy otrzymujemy informacje zwrotne, które o tym świadczą. Dzieje się tak chyba dzięki temu, że w zamyśle tej ekspozycji było odwołanie się nie tylko do tego, co cenne w sensie narodowym, ale też ważne dla każdego z osobna.

 

Opieram się na świadectwach ludzi, którzy mówią o obrazach czy innych przedmiotach, które mieli w swoich domach, a które przywołują wspomnienia.

To właśnie łączy nie tylko Polaków, ale wszystkich ludzi. Odwołujemy się do tego, co wartościowe dla każdego z nas, bo to pozwala cofnąć się do chwil, które odczuwamy jako istotne. Zastosowaliśmy wspólnie z Wojtkiem Luchowskim, aranżerem wystawy, kilka ingerencji, które można nazwać śmiałymi, ale wprowadziliśmy je nie po to, by szokować, ale dać pole do przemyśleń, do spotkania nie tylko ze sztuką, ale też z samym sobą.

 

BK: W „Antykruchości” Nassim Nicholas Taleb stawia hipotezę, że to, co kruche, odczuwając wstrząsy, może się rozwijać i wzmacniać i wówczas zyskuje tę „antykruchość”. Jak to się może przekładać na sytuację, w której znalazła się spuścizna kulturowa Ukrainy, a my widzimy i rozumiemy, co straciliśmy i co możemy stracić?

PN: Być może musimy nauczymy się obchodzić z tym, co kruche. Ale odwołam się do jeszcze innego aspektu tej sprawy – do reakcji osób odwiedzających wystawę.

 

fot. S. Bober

fot. S. Bober

Przed wejściem ustawiliśmy skrzynie – do jednej z nich można wrzucać kartki ze swoimi przemyśleniami po obejrzeniu ekspozycji. Z tego, co tutaj zostawiają oglądający, wnioskujemy, że ta opowieść, którą sobie wymyśliliśmy z Wojciechem Luchowskim i Marcinem Markowskim, działa. Widzowie poddają się tej narracji, odwołując się do wrażliwych wspomnień. Jest to dla nich na tyle ważne, że zaczynają o tym rozmawiać.

Czasem godzinę czy dwie po oprowadzaniu kuratorskim nie mogłem wyjść z muzeum, bo tak wiele osób chciało się podzielić czymś ważnym dla nich.

 

BK: Rozumiem, że można do tej skrzyni bezpiecznie włożyć coś ważnego i ktoś to przeczyta… Czym się ludzie dzielą?

PN: Mówią o tym, jak ta wystawa pomogła im się odnaleźć w tej sytuacji, gdy codziennie jesteśmy informowani o bardzo złych zdarzeniach związanych z wojną. I jeśli mamy mówić o tej „antykruchości”, to ja bym to odczytywał w taki sposób, że duża liczba osób czuje się bezradna lub przestraszona obecną rzeczywistością.

 

A ta wystawa pozwala im – nie tylko przez kontakt ze sztuką, ale też przez wyjście poza sferę estetyczną – poczuć coś więcej i jeszcze to wypowiedzieć.

To było dla mnie zaskakujące, że ta ekspozycja może także w taki sposób funkcjonować i że to nie jest tylko opowieść o kruchości dzieł sztuki, ale też o kruchości, strachu i niewypowiedzianej tęsknocie, które każdy nosi w sobie. A to pomaga oswoić się z tą sytuacją. Kiedy czytam, co ludzie napisali na tych kartkach, co im ta wystawa uświadomiła, co przypomniała, to rozkłada mnie na łopatki. Dla mnie jest cenne, że każdy może mieć inny powód, by tu przyjść.

 

Paweł Napierała – doktor w dziedzinie sztuki i konserwacji dzieł sztuki, historyk sztuki, wykładowca akademicki, artysta malarz, stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Konserwator w Pracowni Konserwacji Malarstwa i Rzeźby Drewnianej Polichromowanej Muzeum Narodowego w Poznaniu. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków i International Association of Art IAA/AIAP – UNESCO. Autor m.in. „Wokół »Melancholii« Jacka Malczewskiego”.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
11
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0