fot. Zachar Szerstobitow

Skąd ten żołnierz na łące

„To samo miejsce w innym czasie i innym kontekście niesie ze sobą zupełnie inne emocje” – o poszukiwaniu tożsamości i fascynacji grafiką artystyczną mówi Kamila Lukaszczyk, laureatka 42. Konkursu im. Marii Dokowicz na najlepszy dyplom UAP „Eksperyment” (Grand Prix w dziedzinie artystycznej).

Barbara Kowalewska: Co sprawiło, że wybrała pani uczelnię artystyczną? Jakieś wydarzenie? Ludzie? Sposób spędzania czasu w dzieciństwie?

Kamila Lukaszczyk: Pewnie po trochu wszystko, co pani wymieniła. Zaczęło się od rodziców i starszej siostry. Jako dziecko miałam dużo zainteresowań, a rodzice nigdy nie bronili mi próbować różnych aktywności. Chodziłam np. na lekcje gitary i chociaż okazałam się w tym koszmarna, to jednak spróbowałam. W dzieciństwie dostawałam kredki, farbki, a moja mama i siostra wymyślały kreatywne zajęcia. Miałam dużo dodatkowych pasji, przez jakiś czas skupiałam się głównie na tańcu i różnych sportach, ale przez kontuzję nie mogłam ich kontynuować. Zresztą w moim życiu często działo się tak, że gdy wybierałam jakąś drogę, to wydarzało się coś, co kazało mi zboczyć z toru. I tak się też stało ze sztukami plastycznymi.

Trafiłam też na nauczycielki plastyki, które poświęciły mi dużo uwagi i zainspirowały do tworzenia. Jedna z nich namówiła zresztą moją mamę, by wysłała mnie do szkoły plastycznej. Mi się początkowo ten pomysł nie podobał, bo to była szkoła czteroletnia i nie chciałam kończyć liceum później od moich rówieśników. Ale w końcu zdecydowałam się na nią i to było świetne posunięcie, poznałam tam wielu inspirujących ludzi.

A jeśli chodzi o kierunek studiów – spotkałam osobę, która mi powiedziała, czym jest grafika artystyczna i to mi się bardzo spodobało. Chciałam poznać możliwości tej techniki. Wybrałam Poznań, bo tutejsza uczelnia wydawała mi się bardzo otwarta. Podobał mi się system nauczania na UAP, to, że mogę iść na grafikę, a jednocześnie uczyć się na przykład, jak skonstruować mebel. To była bardzo dobra decyzja, że przyjechałam tu studiować.

BK: Wybór tematu pani pracy dyplomowej związany jest z tożsamością lokalną. Z jakiego powodu ważne jest miejsce, z którego się przychodzi?

KL: Ta „tożsamość” zrodziła się z tęsknoty. Pochodzę z Bytomia, ale kiedy tam mieszkałam, słowa „Śląsk” nie używałam z taką częstotliwością jak później, kiedy się wyprowadziłam do Poznania. Wcześniej to otoczenie traktowałam jako naturalny dom, rodzina jest dla mnie bardzo ważna. W pracy dyplomowej opowiadam historie mojej Omy (babci). Od tego się zaczęło.

 

fot. Z. Szerstobitow

fot. Z. Szerstobitow

Byłam też ciekawa, czy tę tożsamość śląską dobrze rozumiem. Wzięłam na warsztat ogromny temat, pamięć miejsca, i musiałam dokonać pewnych wyborów, żeby to jakoś opanować. Pomogła mi w tym moja promotorka pracy teoretycznej dr Justyna Ryczek. Kiedy pogłębiałam temat związany z tożsamością, trafiłam na książkę Martina Pollacka „Skażone krajobrazy”.

Uświadomiła mi, że w każdym miejscu powstają i będą powstawać skażone krajobrazy, i że słowo „krajobraz” jest powiązane z historiami i odczuciami z dzieciństwa. Ważne jest dla mnie miejsce pochodzenia – Śląsk buduje w znacznym stopniu moją tożsamość – to, jaka jestem, jak się wypowiadam, jak wychowali mnie rodzice, jak traktuję ludzi. Uważam, że wszystko zostawia w nas jakieś ślady – i zdarzenia, i ludzie. Ja tego doświadczyłam i chciałam przez ten dyplom bardziej to sobie uświadomić, ale też podziękować, bo duża część mnie, mimo że już nie mieszkam na Śląsku, zawsze będzie tam, będę do tego wracać i będę się przez to trochę różnić od innych. Ważna była dla mnie także książka „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” Zbigniewa Rokity. Opowiada o historii Śląska w nietypowy sposób. Spodobało mi się to, bo wiele osób myśli o Ślązakach stereotypowo, że np. żyjemy wśród kopalni i dymu, a tymczasem jest tu też sporo lasów, są miejsca magiczne.

BK: Opowiada pani o tym samym miejscu w różnych czasach. Na pierwszym planie pojawia się żołnierz tonący w kwiatach łąki, jest jakby wyjęty z innego obrazu. Jakie historie się tutaj spotykają?

KL: Dyplom oparłam na historii mojej i moich bliskich, opowiadam tu o historiach Omy i Opy (dziadka); w części teoretycznej – o czterech miejscach, ośmiu historiach, a na linorycie zdecydowałam się na jedno miejsce ze względu na pracochłonność techniki. Wybrałam pole, opowiadam o wspomnianym już „skażonym krajobrazie”. Uświadomiłam sobie, że w historiach rodzinnych w tych samych miejscach ja miałam inne odczucia niż moja babcia – i tak jest na tej grafice.

 

fot. Z. Szerstobitow

fot. Z. Szerstobitow

Pole, które przedstawiam, było moim ulubionym miejscem w dzieciństwie, chodziliśmy tam z rówieśnikami, leżeliśmy na trawie, bawiliśmy się w złodziei i policjantów, w zabijanie… Przy pracy nad dyplomem nagle przypomniała mi się historia, którą słyszałam od Omy tylko raz. Na tym polu, które kiedyś należało do mojej rodziny, była umowna granica polsko-niemiecka. Nigdy nie można było być pewnym tego, co się wydarzy, bo zarówno żołnierze polscy, jak i niemieccy strzelali czasami do ludzi czy zwierząt na tym polu. Działy się tu różne rzeczy, ktoś nawet zginął.

Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że to samo miejsce w innym czasie i innym kontekście niesie ze sobą zupełnie inne emocje i historie. Chciałam, żeby ten żołnierz był uniwersalny, a nie pochodzący z konkretnego oddziału stacjonujących wojsk. Chodziło mi o przekazanie ulotności i uniwersalności. Historię Omy też musiałam sobie w jakiejś mierze wyobrazić – nie przedstawiam obiektywnego zdarzenia, ale opowieść o tym zdarzeniu.

 

 

BK: O technice zastosowanej w pracy dyplomowej napisała pani: „w grafice postawiłam na eksperymenty kolorystyczne oraz ekspresyjne wycinanie i nietypową kompozycję”. Jak wyglądało tworzenie linorytu od kuchni?

KL: Studiując grafikę warsztatową, polubiłam każdą pracownię, ale to przy linorycie, wypukłodruku było moje serce. W tej technice wykonałam także pracę licencjacką i w niej też zaczęłam się rozwijać. W zastosowanej przeze mnie tzw. technice matrycy traconej ma się jedną sztukę linoleum i wydłubuje się z niej dłutem pewne fragmenty. Na to przenosi się wałkiem farbę, drukuje się na papierze przy pomocy prasy drukarskiej, matrycę się czyści, znowu się dłubie i nakłada kolejny kolor itd.

 

fot. Z. Szerstobitow

fot. Z. Szerstobitow

Postawiłam na eksperyment, bo chciałam, by było jak najwięcej odcieni, więc w nietypowy sposób łączyłam je ze sobą – wszystkie kolory wymieszałam sama, praktycznie nie ma tu czystej barwy z puszki. To nie jest łatwe, bo trzeba te farby mieszać na szklanym blacie szpachelką, poza tym nie są one wodne, trzeba więc używać benzyny i nafty. Cały proces jest niesamowicie pracochłonny i do końca nie wiadomo, jaki będzie efekt. Pracowałam nad tym kilka miesięcy, prawie codziennie.

Jeśli chodzi o ekspresyjne wycinanie – na ogół artyści wycinają matrycę, prowadząc rękę w regularny sposób. Ja to podobno robię dziwnie, bo mój nadgarstek kręci się cały czas. Ten linoryt budowałam z małych kropeczek, pociągnięć dłutem, a potem powiększałam te dziurki. Na obrazie dużo się dzieje, a niuanse kolorystyczne też mają znaczenie. To wszystko drga – na takim efekcie mi właśnie zależało. Mam chyba swój własny, nietypowy styl, jestem też dość odważna i postawiłam na takie eksperymenty, co się okazało dobrym posunięciem.

BK: W Zamku prezentowana jest właśnie ekspozycja „Tryumf koloru”. Nie mogę nie zapytać, czy i w jaki sposób tradycja tworzenia grafik ma znaczenie dla sposobu, w jaki pani tworzy? Który z artystów z wystawy miał na panią wpływ? Czy mylę się, że dostrzegam w pani grafice elementy puentylizmu, że przypominają mi się drgające obrazy Van Gogha i impresjonistów?

KL: Nie, nie myli się pani. Wychodzę z założenia, że trzeba obserwować to, co powstało na przestrzeni historii sztuki. Nie tylko graficy, ale i artyści z innych dziedzin wpłynęli na przykład na moje operowanie kolorami – czy to ekspresjoniści, czy impresjoniści.

 

fot. Z. Szerstobitow

fot. Z. Szerstobitow

Oczywiście nie było moim zamiarem naśladowanie kogokolwiek, to wyszło ze mnie. Ja to tak czuję, pewnie bym się w tamtych czasach odnalazła. Nawet Alfred Mucha, chociaż ma inny styl, zainspirował mnie swoim pojmowaniem koloru, kompozycji, prowadzeniem linii.

Czy prace Toulouse-Lautreca – mam jego albumy w domu i chętnie je przeglądam. Wszyscy zostawiają w nas jakiś ślad, sztuka, z którą obcowałam, jest we mnie w jakiś sposób obecna.

BK: Jakie znaczenie ma dla pani ta nagroda?

KL: Tworząc dyplomową grafikę, nie myślałam o konkursie i o wygranej. Nagroda była raczej efektem ciężkiej pracy. Cieszy nie tylko mnie, ale też moich bliskich. To mnie chyba jeszcze bardziej nagradza, że robiąc coś dla siebie, zrobiłam też coś dla nich. Zresztą do tej historii każdy może sobie coś dopowiedzieć, chociaż jest bardzo osobista. Na przykład jedna z moich koleżanek, która wychowała się na północy kraju, powiedziała mi, że też zatęskniła za domem. Wiele osób przeżyło podobne historie i identyfikują się z tym obrazem, to mnie również ucieszyło. Być może wiele osób pomyślało też o Ukrainie. To chyba dobrze, że każdy może inaczej czytać tę historię.

BK: Jak widzi pani swój dalszy rozwój?

KL: Życzyłabym sobie, żeby móc się rozwijać w tej technice. Jednakże grafika artystyczna nie sprowadza się tylko do warsztatu, idealnej odbitki na papierze.

 

fot. Z. Szerstobitow

fot. Z. Szerstobitow

Możemy podejmować różne tematy i tworzyć w zupełnie innych technikach. Dziękuję mojej uczelni, pracownikom, że otworzyli mi umysł i pozwolili poszukiwać w różnych kierunkach. Tworzę także prace przestrzenne, eksperymentuję, ale cały czas staram się być w tym sobą.

Dużo czerpię ze wspomnień, obserwacji. Prowadzę też na uczelni zajęcia ze studentami, co mi się bardzo podoba i chciałabym to nadal robić. Spotkania z ludźmi są dodatkową nauką, muszę się zmierzyć ze spojrzeniem innych, co jest dla mnie inspirujące. Więc gdyby udało mi się podążać tą ścieżką, jednocześnie tworząc własne prace, byłoby to spełnieniem moich marzeń.

 

 

Kamila Lukaszczyk – absolwentka Uniwersytetu Artystycznego im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu, gdzie uzyskała dyplom magisterski z wyróżnieniem z dziedziny grafiki warsztatowej w Pracowni Wypukłodruku prof. Andrzeja Bobrowskiego. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na rok akademicki 2020/2021. W 2021 roku odbyła rezydencję artystyczną online w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku. Ma za sobą staż graficzny w galerii artysty Igora Morskiego w Palma de Mallorca (lato 2019 roku). Zajmuje się głównie grafiką artystyczną, w szczególności linorytem, a także ilustracją. Uczestniczka wielu wystaw w kraju i za granicą.

 

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
2
Świetne
Świetne
9
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
1