fot. materiały promocyjne, serial „Różowe lata 90.”

Oglądać, nie oglądać

W tym miesiącu oglądam dwa seriale. Pierwszy to spin-off kultowej produkcji z końca lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku. Drugi to kontynuacja polskiej produkcji z feministyczno-technologicznym zacięciem

Sequele, prequele, spin-offy seriali sprzed lat na dobre zagościły w naszej streamingowej bazie danych. Produkcje, które niegdyś cieszyły się popularnością i przyniosły niezłą kasę, w odświeżonej formie zawsze mogą powtórzyć sukces. Tak przynajmniej zdają się myśleć zarządzający i zarządzające contentem międzynarodowych serwisów.

 

Nie zawsze słusznie, o czym świadczy niedawny zalew informacji o skasowanych tytułach, też tych prestiżowych. W tym miesiącu oglądam dwa seriale.

Pierwszy to spin-off kultowej produkcji z końca lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku, która wykreowała gwiazdy i cieszyła się wystarczającą oglądalnością, by przetrwać osiem sezonów (co dziś jest raczej niemożliwe, niezależnie od słupków popularności). Nadal, mimo kontrowersji wokół jednego z aktorów i braku dzisiejszej rasowej wrażliwości, dobrze się trzyma.

 

Drugi serial to kontynuacja bajkowej polskiej produkcji z feministyczno-technologicznym zacięciem, o młodych ludziach, dla młodych ludzi.

serial „Różowe lata 90.”, fot. materiały promocyjne

„Różowe lata 90.”, sezon 1 (Netflix)

Nowy serial Netflixa wkracza na nasze ekrany dosłownie nasączony nostalgią. To spin-off „Różowych lat 70.”, bardzo popularnego stitcomu z przełomu stuleci, który opowiadał o grupie nastolatków zbijających bąki w piwnicy jednego z nich, między 1976 a 1979 rokiem, w fikcyjnym miasteczku Point Place w Wisconsin. Serial zapoczątkował kariery Ashtona Kutchera, Mily Kunis, Tophera Grace’a i Laury Prepon (którzy zaliczyli swoje cameo w nowej odsłonie). Jeśli, tak jak ja, uwielbialiśmy „Różowe lata 70.”, to wystarczy, by „90.” złapał was na haczyk i wyłowiła z morza zagubionych w streamingowej ofercie widzek i widzów.

 

 

Jeżeli nie, wystarczy, że czujecie sentyment do lat 90., których powrót w przestrzeni medialnej i modowej (sic!) już nikogo nie dziwi.

Pomostem łączącym oryginalny serial z jego kontynuacją z jednej strony są wspomniani aktorzy i aktorki, lecz z drugiej – i to przede wszystkim – Debra Jo Rupp i Kurtwood Smith, którzy ponownie wcielają się w Kitty i Reda Formanów, rodziców Erica (Grace), w których piwnicy młodzież przesiadywała w latach 70. i przesiaduje teraz, w latach 90. Małżeństwo, dla fanów i fanek „70.”, będzie jak odwiedziny u starych znajomych. Wredny Red o gołębim sercu i Kitty, która tęskni za tym, by jej dom ponownie trząsł się od nastoletniej hormonalnej burzy. Będzie ku temu okazja. W pierwszym odcinku Eric i Donna (Prepon) wpadają do nich ze swoją córką Leią (Callie Haverda), która pod koniec odcinka wyprasza u rodziców możliwość spędzenia wakacji u dziadków.

 

serial „Różowe lata 90.”, fot. materiały promocyjne

Robi to za sprawą nowo poznanych znajomych. Przez kolejne 10 odcinków będzie z nimi spędzać czas w – gdzieżby indziej? – piwnicy Kitty i Reda. 

„Różowe lata 90.” starają się dreptać po szlaku przetartym przez swojego poprzednika. Młodzi bohaterzy i bohaterki ulepieni są za pomocą tej samej formuły, co poprzednia generacja. Na przykład Leia jest skrępowana jak Eric, Gwen (Ashley Aufderheide) rebeliancka jak Hyde, jest też kolejny Kelso (Mace Coronel), Ozzie (Reyn Doi), który ma „robić” za Feza, czy Nikki (Sam Morelos), która jest seksualnie bardziej doświadczona niż Jackie. Modelowanie postaci na podobieństwo oryginału świadczy o braku wyobraźni twórców nowej netflixowej produkcji. Chemia, którą miała poprzednia obsada, jest po prostu trudna do powtórzenia.

 

Nowy casting wypada jednowymiarowo. Siłą „70.” było też wyolbrzymianie nastoletnich problemów, które w głowie bohaterów i bohaterek urastały do rangi „być albo nie być”, i kontrastowanie ich z chłodnym rodzicielskim osądem.

serial „Różowe lata 90.”, fot. materiały promocyjne

W „90.”, dzięki obecności Kitty i Reda, ten kontrast to najlepszy element sitcomu. Czasami seriale wymagają czasu, aby znaleźć balans. Miejmy nadzieję, że „Różowe lata 90.” odnajdą go w kolejnym sezonie. Tymczasem, mimo niedociągnięć,

 

warto dać im szansę.

Sexify”, sezon 2 (Netflix)

serial „Sexify”, fot. materiały prasowe

Balansu można zachowywać już od samego początku. Można go też łatwo stracić. O czym świadczy błyskotliwy wzlot „Sexify” w pierwszym sezonie i bolesny upadek w drugim. Bohaterki pozostają te same – Natalia (Aleksandra Skraba), geniuszka, która uczy się kodować i odkrywa własną seksualność, Paulina (Maria Sobocińska) wyzwalająca się z okowów katolickiego wychowania i Monika (Sandra Drzymalska), najbardziej otwarta, ale też niedostrzegająca swojego finansowego uprzywilejowania próżniaczka. W „jedynce” połączyły siły, aby stworzyć sex-apkę dla kobiet. W pierwszym odcinku drugiego sezonu ma się odbyć jej oficjalna premiera. Dotychczas bez zarzutu działający mechanizm psuje się, a aplikację trafia szlag. Przyjaciółki muszą zrobić krok w tył. Otrząsnąć się z porażki i zacząć działać na nowo. Zachęca je do tego bizneswoman z krwi i kości (w tej roli zaskakująco nieobecna Iza Kuna).

 

Dziewczyny naprędce pitchują jej nowy projekt – aplikację tylko dla facetów.

Na papierze „Sexify” dwa wygląda interesująco. Oto będziemy mówić o wychowaniu do zostania „prawdziwym mężczyzną”, którego wyimaginowanym standardom facetom zwyczajnie trudno sprostać. W najlepszym wypadku kończą na kozetce u psychoterapeuty, w najgorszym żyją, nieświadomie emanując toksyczną męskością.

 

serial „Sexify”, fot. materiały prasowe

Na ekranie jest już dużo gorzej.

Co prawda twórczynie i twórcy zajmują się konsekwencjami dorastania w patriarchalnej kulturze i późniejszego reprodukowania jej wzorców, ale temat zostaje przygnieciony absurdami wykreowanego świata i słabym scenariuszem. W „jedynce” nie przeszkadzały mi uproszczenia fabuły i jej przejaskrawienia, kupiłem intensywność montażu, efektów dźwiękowych i bajkowość polskiego ekosystemu.

 

serial „Sexify”, fot. materiały prasowe

W „dwójce” to nie gra, bo każdy z tych elementów został jeszcze bardziej podkręcony, jakby ktoś na imprezie połknął worek porządnych narkotyków i nie poczęstował nimi innych osób.

Być może wcześniej przekonał mnie ten świat dzięki świetnie napisanym i sportretowanym bohaterkom? Popkulturowe girl power dobrze tam grało. Dziewczyny były inteligentne, wiedziały, czego chcą, i parły do przodu. W kontynuacji te cechy wyparowały. Tak jak moje zainteresowanie. Drugi sezon „Sexify”

 

można sobie odpuścić.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
3
Smutne
Smutne
1
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0