Umarła klasa. Wielkopolskie ślady
Opublikowano:
8 marca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Ten obraz znany jest każdemu wielbicielowi czy znawcy teatru. Drewniane, staroświeckie ławki w pustej szkolnej sali. W spektaklu Tadeusza Kantora „Umarła klasa” zaludniają je postacie widmowych starców noszących na ramionach kukły siebie samych z czasów, gdy byli dziećmi. Na koniec spektaklu, wśród porozrzucanych rekwizytów z przeszłości zostają tylko puste ławki.
Kantor powtarzał, że inspiracją dla scenografii był obraz wiejskiej klasy podpatrzonej przez niego w małej, nadmorskiej szkole. Autentyczna klasa stała się inspiracją do przekazania poczucia pustki i śmierci. Unieśmiertelniony setką zdjęć obraz, dzięki któremu spektakl polskiego twórcy stał się znany na całym świecie.
Teraz proszę wyobrazić sobie, że znienacka stajecie Państwo w autentycznej „umarłej klasie”, gdzie puste, drewniane ławki nie są już artystycznym przetworzeniem, ale autentycznymi meblami w prawdziwej szkole, w których zasiadało czterdzieścioro czworo dzieci. Wyglądają niemal identycznie, jak te u Kantora, ale ich pustka jest bardzo dosłowna – jednego dnia cała klasa została przez gestapo zapakowana na ciężarówki, wywieziona do więzienia w Lyonie, a stamtąd, przez obóz przejściowy w Drancy, do Auschwitz. Nikt tej szkolnej wyprawy nie przeżył.
Majer Bułka
Marcel Bulka, czy może raczej Majer Bułka, urodził się 29 września 1929 roku w Kaliszu. Do dziś można znaleźć ślady po kaliskich rodzinach noszących to nazwisko. Na przykład po Szlamie Bułce, który w 1898 założył Mechaniczną Fabrykę Haftów i Koronek (budynek do dziś istnieje), osiągającą roczny dochód 150000 rubli. Albo o Salomonie (Leonie) Bułka, który miał w Kaliszu sklep galanteryjny. Czy byli krewnymi Majera-Marcela? Jego matka była z domu Moszkowicz, urodziła się w Warcie niedaleko Kalisza. Miała na imię Rojzel. Jej rodzicami byli Benjamin Moszkowicz i Tziporah z domu Neiman. Ojcem Marcela był Mosze Chaim. Nic nie wiemy o ich życiu w Kaliszu. Jeszcze przed wojną (choć też nie wiadomo kiedy) wyjechali z Polski do Belgii, zamieszkali na przedmieściach Liège, tam w 1939 urodził się młodszy brat Majera – Albert zwany Coco. O rodzicach nie wiemy wiele.
Możemy się domyślić, iż byli zapobiegliwi, skoro uciekli z Polski na zachód. Uniknęli dzięki temu losu innych kaliszan noszących nazwisko Bułka – tych, co na początku wojny znaleźli się w Warszawie, w getcie, a potem „po aryjskiej stronie”.
Albo tych, którzy jeszcze kiedy było to możliwe, w styczniu 1942 przenieśli się z Kalisza do – jak się wydawało – bezpieczniejszych gett w Łasku czy Zduńskiej Woli. Przed wojną 30% mieszkańców Kalisza stanowili Żydzi.
Dzieło bezpieczeństwa dzieci
Trafiłam na ślad Marcela Bulka (bo tak zapisywano jego nazwisko) przypadkowo, odwiedzając Maison d’Izieu we francuskiej Sabaudii. Mieszkał tam przez niecały rok, od 18 maja 1943 roku do 6 kwietnia 1944. Oficjalnie instytucja, która się nim opiekowała, nazwała się „Kolonia dla dzieci-uchodźców z departamentu Hérault”. Majer Bułka był jednym z dzieci, które przewinęły się przez „kolonię”. Jak się tam znalazł?
Po ataku na Belgię rodzina Bułków uciekła do Francji, gdzie została internowana – bynajmniej nie z tego powodu, że byli Żydami. Internowano ich, bo byli obcokrajowcami, takie prawa obowiązywały w L’État français lepiej znanym jako Francja Vichy. Początkowo cała rodzina znalazła się w obozie w Rivesaltes w Langwedocji, niedaleko morza, w przepięknych krajobrazach, które do dziś nie pasują do takiego miejsca, jakim był obóz internowania. Dzięki działalności OSE – Œuvre de Secours aux Enfants (Dzieło Bezpieczeństwa Dzieci) – udało się obu chłopców wyciągnąć z obozu. Zamieszkali w domu prowadzonym przez Sabinę Zlatin i jej męża Mirona.
Pochodząca z Warszawy Sabina nosiła jako panna nazwisko Chwast. Ojciec nielubiący jej imienia nazywał ją Janką i tego imienia używała. Tak też podpisywała później swoje obrazy – Yanka. Miron urodził się w Rosji w 1904 roku, w miejscowości Orsza i – jak można przypuszczać, skoro Sabina pisała do niego po polsku – też z pochodzenia był Polakiem.
Państwo Zlatin, którzy przyjechali do Francji na studia do Nancy, mieli to szczęście, że trzy miesiące przed wybuchem wojny zostali naturalizowanymi Francuzami. Dzięki temu uniknęli internowania i sami mogli się zaangażować w udzielanie pomocy. To ona wyciągnęła obu braci Bulka z obozu i przez ponad rok zapewniła im szczęśliwe życie.
Wtedy już oboje ich rodzice nie żyli. Matka została przeniesiona do paryskiego obozu w Drancy – już w strefie okupowanej przez Niemców. Tak rząd Vichy wywiązywał się ze swoich „zobowiązań” wobec Niemców – miał dostarczyć konkretną liczę Żydów i wydawał Żydów obcokrajowców. Stamtąd we wrześniu 1942 transportem numer 31 Rojzel Bułka deportowano do obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie została zamordowana. W tym samym roku również jej rodzice, którzy pozostali w Polsce, zostali wywiezieni do obozu zagłady w Treblince i tam zagazowani. Ojciec braci Mosze Chaim Bułka został przeniesiony do Camp de Gurs 26 lutego 1943, a stamtąd 2 marca 1943 również do Drancy. Dwa dni później wywieziono go transportem numer 50 na Majdanek i zamordowano.
Maison d’Izieu
Dzięki OSE i Sabinie Zlatin chłopcy, podobnie jak inne żydowskie dzieci, znaleźli w Sabaudii – jak się wydawało – bezpieczną przystań. Sabaudia znajdowała się we włoskiej strefie okupacyjnej i póki trwała ta okupacja, dzieci były bezpieczne. Przez dom Zlatinów – który miał być „miejscem przejściowym”, zanim „uchodźcom” nie uda się znaleźć rodzin – przewinęło się w sumie 105 żydowskich dzieci. W tym największa grupa (nawet jeśli urodziła się w różnych krajach) miała polskie pochodzenie: Ament, Aronowicz, Balsam, Bułka, Feiger, Feldblum, Goldberg, Gutman-Mermelstein, Halaubrenner, Halpern, Kargeman, Krochmal, Kunstler-Friedler, Popowski, Sadowski, Silberberg-Tetelbaum, Spiegel, Szulklaper, Zuckerberg. Dzieci miały od 4 do 17 lat.
Wśród ich opiekunów były także dwie kobiety pochodzące z Polski: urodzona w Turku Mina Friedler oraz warszawianka Lea Feldblum. Lea została aresztowana w Izieu pod fałszywą tożsamością, jako Marie-Louise Decoste. Swoje prawdziwe nazwisko zdradziła już w Drancy, po to by móc towarzyszyć dzieciom w wywózce do Auschwitz. Wbrew wszystkiemu to właśnie ona, jako jedyna, ocalała.
Kiedy ogląda się zdjęcia z Izieu, można pomyśleć, że to rzeczywiście prawdziwe kolonie: radosne, uśmiechnięte dzieci, które się wygłupiają na tle pięknego krajobrazu. Cudownie, że choć tyle im było dane. Zostały po nich fotografie i ich własne rysunki. Jeden z nich, odnaleziony w domu po wywózce dzieci, nosi tytuł „Mapa powrotu do domu i szkoły rugby”. Jego autora nie zidentyfikowano, ale sądząc z pewnej kreski, musiało to być jedno ze starszych dzieci. Na „mapie” są podpisy różnych osób i elementów – część po angielsku, część po polsku (może we francuskojęzycznym otoczeniu miała to być „tajna” mapa).
Wiemy, że pociągiem jechała „Anusia”. Ciemne plamy na poszyciu domu zostały oznaczone jako „dziury w dachu”. Otoczenie znajdującego się na pierwszym planie żółtego budynku to same swojskie postacie: jedno z okien zajmuje mieszkanie „Perfumaczki”, w stronę garażu wędruje „Grubaska”, a rozdzielać dwie postacie zaledwie zarysowane schematyczną kreską idzie „Pindka”.
Może był to właśnie rysunek starszego z braci Bułka? Na ten trop naprowadził mnie podpis pod owymi walczącymi postaciami. Podpis swojski, słowa, jakie nadal można usłyszeć w Wielkopolsce: „bijące się luje”.
Jak wspominała nauczycielka z Maison d’Izieu Gabrielle Perrier:
„Miałam jedną klasę, bardzo dużą jedną klasę. Nie zawsze było łatwo. Byli raczej inni niż dzieci, z którymi wcześniej miałam do czynienia, ponieważ już byli dorośli. Byli bardziej dojrzali niż inni i można było zobaczyć, że są to dzieci, które wiele wycierpiały. Były to także dzieci, które nie chciały rozmawiać o różnych rzeczach; o swoim pochodzeniu i o tym, co przeżyły. Na początku mi to przeszkadzało, lecz później kiedy usłyszałam, że są to Żydzi, zrozumiałam. Zrozumiałam, dlaczego nie chcą mówić, więc przestałam naciskać”. Dodawała: „wszystkie te dzieci mówiły dobrze po francusku, bez akcentu”.
Starsze dzieci, takie jak na przykład Marcel Bułka, uczęszczały do Collegè w sąsiedniej miejscowości i tam mieszkały w internacie. Dyrektor szkoły w Belley wspominał go w 1946 roku.
„Przypominam sobie, że pan Marcel Bułka był chłopcem pracowitym i dumnym, a zarazem chętnym do współpracy, delikatnym i dyskretnym; sierotą przedwcześnie doświadczoną nieszczęściem, tak cudownie świadomym swoich powinności starszego brata, który w wieku 13 lat stał się głową rodziny. Jego młodszy brat Coco, czteroletni blondynek, który uciekł z obozu w Agde ukryty pod płaszczem Madame Zlatin i którego oczy błyszczały synowskim zaufaniem, gdy starszy brat trzymał go za rękę”.
Być może, gdyby nie święta wielkanocne, chociaż Marcel Bułka by ocalał?
Skarpety
Rajd, jakiego dokonał 6 kwietnia 1944 roku szef lyońskiego gestapo na Kolonię dzieci-uchodźców, położył kres oazie spokoju. Aresztowano wszystkie dzieciaki i ich opiekunów. Marcel Bułka był wtedy w Izieu, bo internat na czas świąt zamknięto. Tydzień później, wraz z młodszym bratem trzymanym za rękę przez Leę, już nie Marie-Louise, udał się w drogę powrotną do rodzinnego kraju i podzielił los milionów rodaków.
Zaledwie kilka miesięcy wcześniej swoim pięknym, starannie wykaligrafowanym pismem i w stylu, jaki Sabina Zlatin określiła jako „bardzo stosowny”, Marcel Bulka napisał do Madame Vollet:
„Szanowna Pani,
z wielką radością przyjąłem parę skarpet, które zechciała Pani uczynić prezentem dla mnie. Zawsze podziwiałem anonimowe gesty, ponieważ uważam, że zasługują na wiele większe uznanie, niż te, którymi ich ofiarodawcy się chwalą. W związku z tym, nie pogniewałbym się, gdyby udało mi się Panią osobiście poznać, żeby pozwolić Pani doświadczyć mojej wielkiej wdzięczności. Mam nadzieję, że Pani gest, tak piękny, będę w stanie odwzajemnić: byłbym z tego bardzo zadowolony i życzę Pani, podobnie jak innym członkom Pani rodziny, dużo zdrowia i radości. I to – może być Pani tego pewna – uczyni mnie szczęśliwym. Zachce Pani Madame przyjąć moje najszczersze uczucia głębokiej wdzięczności. Marcel Bulka”. Czy w podróż powrotną do ojczyzny zdołał zabrać ze sobą te skarpety, które sprawiły mu taką radość?
Jego krótkie życie, podczas którego przejechał kawał Europy, zakończyło się zaledwie 250 kilometrów od miejsca, w którym się urodził. W Liège – mieście, w ktorym mieszkał, zanim wyruszył w swoją długą podróż, zarówno on, jak i jego brat zostali upamiętnieni kamieniami wmurowanymi w chodnik przy 24 rue des Champs.
Czy jego ojczyzna też przypomni o dwóch małych chłopcach pochodzących z kaliskiej rodziny, których zniszczyli ludzie chcący tworzyć wielką historię?
Cytaty pochodzą ze stałej wystawy w Maison d’Izieu.