Jak pech, to pech
Opublikowano:
28 marca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Kiedyś powiedzenie, że mam pecha, było takim łatwym, wewnętrznym usprawiedliwieniem błędów, jakie popełniałem. Teraz zamiast mówić, że mam pecha, raczej biorę na siebie odpowiedzialność za rzeczy, które nie do końca poszły po mojej myśli” – mówi Pawlack, poznański wokalista i muzyk, który niedawno wydał swoją nową EP-kę „Pech”.
Sebastian Gabryel: Ty ogólnie masz pecha?
Wojtek „Pawlack” Pawlak*: Na przestrzeni ostatnich lat zmieniłem swoje myślenie o pechu. Kiedyś powiedzenie, że mam pecha, było takim łatwym, wewnętrznym usprawiedliwieniem błędów, jakie popełniałem. Teraz zamiast mówić, że mam pecha, raczej biorę na siebie odpowiedzialność za rzeczy, które nie do końca poszły po mojej myśli.
SG: Jak podkreślasz, „Pech” to opowieść o „nieskutecznych próbach usprawiedliwiania sobie swoich porażek”. Wybacz intymne pytanie, ale co z perspektywy czasu uznajesz za największą z nich?
WP: Ciężko jest mi przywołać porażkę, którą rzeczywiście mógłbym określić jako „największą”. Raczej w większości były to rzeczy, które mogą przytrafić się każdemu z nas, w codziennym życiu, jak na przykład jakaś pomyłka w pracy albo spóźnienie się na tramwaj.
SG: Twój „Pech” to mądra konstatacja, że popełnianie błędów to nieodłączny element naszego życia. Nie masz poczucia, że często owe błędy stają się takim motorem napędowym dla muzyki? Paliwem, które choć od strony osobistej artystę wyczerpuje, to muzycznie go zasila, dodając jego piosenkom emocji? W końcu śpiewanie, że „everything is ok”, chyba nie miałoby większego sensu… (śmiech).
WP: Zdecydowanie! Dla mnie pisanie o tych błędach to w jakimś stopniu sposób na radzenie sobie z nimi. Jeśli jest się dobrym obserwatorem, który umie do tych wpadek podejść z dystansem, to własne życie staje się kopalnią tekstów (śmiech).
SG: Skoro już o nich mowa… „Za dużo kieszeni mam / za mało czasu, by znaleźć to, czego szukam tam przez cały czas” – śpiewasz w „Za dużo kieszeni”. O czym jest ten numer?
WP: Kiedyś miałem taką kurtkę, w której – tak jak w tej piosence – było za dużo kieszeni. Wracając do mieszkania, chciałem wyciągnąć klucze i przeszukałem wszystkie możliwe zakamarki tej kurtki, tylko po to, by okazało się, że klucze są w plecaku.
Wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo nie ogarniam rzeczy, którą mam na sobie codziennie, i ta ciekawa myśl została ze mną na długo.
Ten utwór jest trochę o trudach w ogarnianiu własnego życia, a trochę o byciu w codziennym biegu, kiedy zbyt wiele spraw bierze się na głowę, a to skutkuje również odczuwaniem presji związanej z tymi sprawami. Stąd też bardzo dosłowny wers: „Jest mi ciężej, gdy patrzysz”.
SG: W przeciwieństwie do „Dobrej zabawy” – pełnej nu disco i indie dance – na „Pechu” jesteś jeszcze bardziej rozmarzony i bedroomowy. Skąd ten apetyt na dream pop? Ta płyta to odzwierciedlenie twojego aktualnego stanu ducha, czy może wręcz przeciwnie, i nagrywanie jej było dla ciebie pewnego rodzaju odtrutką?
WP: Na pewno bardzo podziałał na to odstęp czasu między tymi płytami. Wtedy miałem trochę inne ambicje, inne pomysły, no i brak odwagi, by stanąć przed mikrofonem. Kiedy zacząłem już śpiewać i pisać całe piosenki, to wiele utworów – do tej pory instrumentalnych – musiało zostać przebudowanych, by kleiły się aranżacyjnie z tekstami.
Oczywiście mój gust muzyczny też uległ zmianie, a bezpośrednio wpływ na to miała moja przygoda z Syndromem Paryskim.
„Pech” jest zerwaniem z czysto instrumentalną formułą mojej muzyki i spróbowaniem czegoś nowego – czegoś, co pozwala mi lepiej pokazać, co siedzi mi w głowie.
SG: Wsłuchując się w twoją nową płytę, przypomniałem sobie o scenie, jaka ponad dziesięć lat temu na chwilę zatrzęsła rynkiem „nowej muzyki”. Chodzi mi o chillwave – wiesz, wszystkie te albumy Toro Y Moi, Washed Out, Neon Indian… Choć grasz w nieco inny sposób, to masz bardzo podobną aurę. Faktycznie jest coś na rzeczy?
WP: No lepiej nie mogłeś trafić! Chillwave to była moja pierwsza muzyczna obsesja! Od momentu, kiedy usłyszałem EP-kę Washed Out „Life Of Leisure” i jego utwór „Belong”, to momentalnie zakochałem się w tym brzmieniu. Jest taki mały kanał na YouTube – „Chillwave ZZZ” i to jest totalnie skarbnica tego gatunku, a jednocześnie pierwsze miejsce, które zainteresowało się moją muzyką na tyle, że się tam znalazła.
Można tam znaleźć moje „Leaves” w wersji instrumentalnej, a także dwa inne numery.
O, aż przypomniałem sobie teraz o swoim starym koncie na SoundCloud, gdzie jest sporo mojej muzyki z tamtego okresu… Link do niego można znaleźć na moim obecnym profilu (soundcloud.com/pawlack). To tak dla ciekawskich (śmiech).
SG: Twoja debiutancka „Dobra zabawa” ukazała się sześć lat temu. Właściwie dlaczego tak długo kazałeś na siebie czekać? Nie wiem, czy też tak to odbierasz, ale odbiór tej pierwszej płyty był całkiem niezły – przynajmniej na tyle, by szybko pociągnąć to dalej i jeszcze bardziej się rozkręcić. Co robiłeś przez ten czas?
WP: To wszystko jakoś rozjechało się w czasie… W 2018 roku wyszedł mały b-side do „Dobrej zabawy”, a później trochę pogubiłem się w tym, co chciałem robić dalej. Jak wspominałem ci wcześniej, na pewno wiedziałem, że chcę śpiewać, ale teraz wiem, że jak na ówczesne umiejętności miałem zbyt duże ambicje. Wiele trudnych w realizacji pomysłów niosło za sobą sporo frustracji. A w międzyczasie pojawił się wspomniany już Syndrom Paryski i na jakiś czas pochłonął moją muzyczną energię.
Dopiero w 2020 roku znalazłem więcej czasu i determinacji, by zrobić „W czyichś dłoniach” – utwór, który był swego rodzaju testem, jak mój wokal i obecny styl sprawdzą się ze sobą, no i jaki będzie tego odbiór.
Później było już trochę łatwiej, ale cały czas szukałem brzmienia swojej kolejnej EP-ki. „Kolejna EP-ka Pawlacka” zmieniła swoją postać już tyle razy, że nawet sam nie jestem w stanie tego zliczyć (śmiech). Najpierw było podobnie do „Dobrej zabawy”, bez wokali. Później z wokalami po angielsku, potem zmieniła się muzyka, ale teksty zostały, i tak dalej, i tak dalej. Tak naprawdę to wszystko zaczęło się stabilizować dopiero, gdy zdecydowałem, że teksty będą po polsku. I tak małymi kroczkami zmaterializował się mój „Pech”.
SG: EP-ka to przedsmak przed albumem? Co jeszcze przygotowujesz dla nas na ten rok?
WP: Album to na pewno trochę odleglejszy plan, teraz pracuję nad kolejną EP-ką. Jeszcze nie wiem, kiedy wyjdzie, bo w najbliższym czasie czeka mnie żmudny proces nagrywania wszystkich instrumentów i wokali, a tego nie lubię najbardziej (śmiech). Jednak tym razem wiem, czego chcę – mam pomysł na brzmienie, a piosenki w większości są już napisane. Do usłyszenia na koncertach, choćby na poznańskim Next Feście w kwietniu! Mam też trochę innych pomysłów na różne rzeczy związane z moją muzyką, ale kiedy – i czy w ogóle – zostaną one zrealizowane, tego sam nie wiem (śmiech).
*Pawlack – solowy projekt poznańskiego wokalisty i muzyka Wojtka Pawlaka, który swoje muzyczne doświadczenie zdobywał w Syndromie Paryskim. Teraz, w zamiłowaniu do przestrzennych gitar, syntezatorowych melodii oraz melancholijnych i nie zawsze bezpośrednich tekstów, sam pisze, produkuje i nagrywa swoje piosenki w klimatach indie rocka oraz dream- i bedroom popu. Najnowszym efektem niezliczonych godzin spędzonych na tworzeniu jest jego EP-ka „Pech”.