Prawdziwy artysta tworzy w rozpędzie
Opublikowano:
24 marca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„«Slow Food» został nagrany dzień po śmierci mojego ojca, związanego z Poznaniem prof. Tomasza Zagórskiego. Dla mnie produkcja tej płyty była pewnego rodzaju odskocznią od myślenia o jego śmierci. Dziś mogę powiedzieć, że to przyniosło mi ogromną ulgę psychiczną” – mówi poznański perkusista Adam Zagórski, współtwórca jazzowego projektu ZK Collaboration, którego ostatni album „Slow Food” został wydany w legendarnej serii „Polish Jazz” Warner Music Poland.
Sebastian Gabryel: Jak sami podkreślacie, ZK Collaboration to projekt zrodzony z przeznaczenia i przyjaźni. W jego ramach gracie razem już z siedem lat, jednak wasze drogi połączyły się znacznie wcześniej. Opowiedz nieco o biegu tych wydarzeń.
Adam Zagórski: Jako współtwórca ZK Collaboration, te momenty z przeszłości zawsze wspominam z dużym sentymentem. I rzeczywiście, z saksofonistą Maciejem Kądzielą, z którym współkieruję zespołem, znamy się o wiele dłużej, niż on istnieje.
Poznaliśmy się już w 2007 roku na Międzynarodowych Warsztatach Jazzowych w Chodzieży, więc to już ponad 15 lat naszej przyjaźni.
Uczyłem się wtedy na nowo powstałym kierunku jazzowym w Poznańskiej Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej II st. przy ulicy Solnej. Wówczas Maciej też stawiał tam pierwsze kroki w muzyce jazzowej i improwizowanej, przyjeżdżając na warsztaty aż z Opoczna. Później przez dwa lata studiowaliśmy razem w Danii, w Syddansk Musikkonservatorium w Odense i właśnie tam, w 2015 roku, zrodził się pomysł naszego projektu. Po skończonych studiach, wróciliśmy do Polski, by rozpocząć wspólne zmagania, które trwają do dziś, z coraz ciekawszym skutkiem i osiągnięciami. Ale to z naszym basistą Romanem Chraniukiem znam się najdłużej, bo od 1997 roku. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej! Nasza przyjaźń trwa już 25 lat, i to też jest wyjątkowe.
SG: Mam wrażenie, że choć znacie się jak łyse konie, to w waszym procesie twórczym nie ma miejsca na poklepywanie po ramionach. Czuję, że w tej stricte muzycznej sprawie jesteście dla siebie wymagający. Jak określiłbyś chemię, jaka was łączy na polu muzycznym?
AZ: Są momenty, w których spotykamy się „po godzinach” i nie rozmawiamy ani o graniu, ani o przyszłych planach. I wtedy, jak przyjaciele, z chęcią poklepiemy się po tych plecach. Jednak na pewno nie robimy tego, kiedy pracujemy nad tym, by skomponować, nagrać i wydać album. Jak dotąd wydaliśmy dwa. Debiutancki wyszedł trzy lata od założenia zespołu.
„Double Universe” stworzyliśmy w koncepcji akustycznej, jednak odchodzącej od tradycyjnego rozumienia muzyki improwizowanej i jazzowej.
Płytę nagraliśmy z Damianem Kostką na kontrabasie i Mateuszem Gawędą na fortepianie. Po niej przyszedł czas na serię koncertów, które zorganizowaliśmy sami, z udziałem Marka Kądzieli, Igora Zakusa i Ehuda Ettuna. Trzeba pamiętać, że w dzisiejszych czasach muzycy muszą poświęcać wiele czasu na organizację wydarzeń artystycznych i management. To nie tylko komponowanie i czas spędzony w studio, ale też obmyślanie koncepcji działań promocyjnych i PR oraz wielu innych czynności, które nie są stricte związane z muzyką. Dziś trzeba działać wielotorowo i być dla siebie wymagającym. To profesjonalizm, z którym chcemy się utożsamiać.
A co do samej chemii, to – jak powiedział kiedyś słynny malarz Edward Dwurnik – „prawdziwy artysta tworzy w rozpędzie”. I to zdanie wydaje mi się bardzo prawdziwe. Ta chemia tworzy się cały czas, kiedy gramy koncerty, wspólnie piszemy muzykę, próbujemy nowych pomysłów w moim studiu.
To dla mnie zaszczyt móc pracować z takimi artystami jak Chraniuk, Mizeracki, Gawęda, no i oczywiście Kądziela. Wszyscy są bardzo pracowici i grają na światowym poziomie. A ta chemia, która między nami powstaje, jest swego rodzaju nagrodą za wszystkie te trudy organizacji różnych wydarzeń, pracy logistycznej, studyjnej. Panowie, bardzo wam dziękuję, że ze mną jesteście i że mogę z wami pracować!
SG: Na waszej płycie „Slow Food”, którą pod koniec marca zaprezentujecie choćby w Scenie na Piętrze, zdecydowaliście się odejść od tradycyjnej, akustycznej koncepcji, robiąc przestrzeń dla fusion, a nawet punk rocka. Skąd ten ruch? I jak tytuł tego albumu ma się do jego zawartości? Opowiedz o nim coś więcej.
AZ: „Slow Food” to nasz drugi, a zarazem pierwszy album, który wydaliśmy w serii „Polish Jazz”. Został nagrany dzień po śmierci mojego ojca, związanego z Poznaniem prof. Tomasza Zagórskiego.
Dla mnie produkcja tej płyty była pewnego rodzaju odskocznią od myślenia o jego śmierci.
Dziś mogę powiedzieć, że to przyniosło mi ogromną ulgę psychiczną, również za sprawą późniejszego skupienia się na procesie post-produkcji. Stąd też moja osobista dedykacja dla taty na tej płycie. Rzeczywiście, „Slow Food” to nasze odejście od takiej tradycyjnej, akustycznej koncepcji, a jednocześnie odejście od schematów brzmieniowych modern jazzu. Myślę, że przestrzeń w fuzji muzyki jazzowej i punk rocka pozwala na faktyczną wolność muzycznej wypowiedzi. Ten album powstawał powoli – około dwóch lat.
Pomysły dojrzewały, by w zgrabny sposób zaowocować płytą pełną różnych stylistyk niespokrewnionych z jazzem.
W „zgrabny sposób”, bo to chyba rzeczywiście jest coś nowego. Na tyle, że pewnie część starszych słuchaczy nawet nie do końca zobaczy w tym coś stricte jazzowego. Ale mamy 2023 rok i wszystko idzie ku nowym brzmieniom. Staraliśmy się iść w kontrze również do dzisiejszych nurtów, gdyż obecny proces tworzenia albumów jazzowych zwykle ogranicza się wyłącznie do wejścia do studia i nagrania muzyki. I już, wydane. Ze „Slow Food” tak nie było.
SG: Przywykło się również myśleć, że jazz to raczej powaga aniżeli śmiech. Tymczasem wy – w wielu momentach tej płyty – gracie z humorem i przymrużeniem oka. W tym momencie warto powiedzieć o „Cheesy” – jak powstał ten numer?
AZ: „Chessy” to kompozycja, która faktycznie została stworzona w konwencji tanecznego disco. Korzystamy w nim z brzmień typu „synth” i basowych instrumentów klawiszowych. Do tego jest tam swobodna, luźna improwizacja wprawiająca słuchacza w rozluźnienie. Zawsze inspirowałem się twórczością grupy Queen – tym, w jaki sposób prezentowali różne muzyczne style. Mam nadzieję, że ten charakterystyczny, mocny groove, te linie basu i melodie, zostają słuchaczowi w głowie. Jeśli tak, to właśnie o to w tym chodzi!
SG: Jak wspomniałeś wcześniej, wydając „Slow Food”, zadebiutowaliście w legendarnej serii „Polish Jazz” prowadzonej przez Warnera. To nie lada zaszczyt, mając na uwadze fakt, że wcześniej w jej ramach wydawali Milian, Wróblewski i Komeda. Jak duże to dla ciebie wyróżnienie?
AZ: Bardzo duże. W tej chwili nie pozostaje mi nic innego jak podziękować Polskim Nagraniom i Warner Music Poland za zaufanie, jakim nas obdarzyli. Zaręczam, że poznając płyty Miliana, Wróblewskiego i Komedy, nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będziemy wydawani w tej samej, tak legendarnej dla polskiego jazzu serii. Tym bardziej jestem szczęśliwy, że jestem w pierwszej piątce związanych z Poznaniem muzyków wydających albumy w jej ramach. Dla mnie to po prostu zaszczyt. Mam nadzieję, że dla naszego miasta i regionu to też jest jakiś powód do radości.
SG: Zwykle określany jesteś perkusistą „eksportowym” – kimś z Poznania, kim możemy chwalić się w świecie, którego ze swoimi bębnami już trochę zwiedziłeś. Które momenty tych wojaży zapamiętałeś najmilej?
AZ: Ten perkusista „eksportowy” to w sumie stosowne i miłe określenie… Jako artysta rzeczywiście często wyjeżdżałem poza granice naszego kraju, by z wieloma osobami występować w różnych ciekawych miejscach. Jednak muszę podkreślić, że równie dobrze wspominam całą swoją ścieżkę edukacji w Poznaniu – zarówno w POSM I i II st., jak i Akademii Muzycznej.
To był niesamowity czas poznawania wielu przyjaciół i organizowania przeze mnie wielu wydarzeń kulturalnych na terenie miasta, które bardzo dobrze wspominam.
Skoro jednak pytasz o zagranicę, to na pewno muszę powiedzieć o swojej pięcioletniej przygodzie ze Skandynawią i równie wspaniałym czasie studiów muzycznych w duńskim Odense. Roczne stypendium w holenderskim Groningen w Prins Claus Conservatorium było z kolei kluczowym momentem w rozpoczęciu poznawania całego spektrum muzyki jazzowej. Miałem to szczęście, że edukacyjne wyjazdy do Nowego Jorku na tamtejszych studiach były elementem obowiązkowym. Dobrze wspominam też koncerty w Europie – krajach bałtyckich, Niemczech, Czechach, Francji, Hiszpanii, Rumunii, Holandii, Belgii, Włoszech, Austrii… Był też Bliski Wschód, Turcja, Katar czy wyjazdy do Izraela, gdzie do dziś jestem artystą-rezydentem organizacji Internal Compass Music. W 2019 roku nagrywałem też wyjątkową sesję jazzową na Bali z poznańskim saksofonistą Kubą Skowrońskim, który na co dzień mieszka w Indonezji.
Wiele razy byłem także gościem festiwali na Ukrainie, gdzie zawsze byłem przyjmowany z otwartymi ramionami. I teraz bardzo mi tego brakuje… Wszystkim moim ukraińskim przyjaciołom z całego serca życzę, by ten koszmar się już skończył…
Pod koniec ubiegłego roku wraz z grupą Jazz Forum Talents wystąpiłem na festiwalu Jazz Bez we Lwowie, na którym zagraliśmy ponoć jako pierwszy zagraniczny zespół od rozpoczęcia wojny. To było koncert, którego nigdy nie zapomnę. A teraz, w styczniu, miałem okazję koncertować z triem Ehuda Ettuna w Izraelu, Portugalii oraz na Florydzie w Stanach Zjednoczonych. Całość skończyła się trasą od Florydy do Nowego Jorku. Swoją drogą, jak tak teraz wspominam, to koncertowałem też w różnych dziwnych miejscach… Choćby w Mińsku na Białorusi, gdzie dosłownie na każdym kroku czułem na sobie oddech agenta KGB (śmiech).
SG: Przełamywanie barier, poszukiwanie nowych rozwiązań i nieustanny rozwój – to główne cele ZK Collaboration, choć jak sami przyznajecie, zawsze pamiętacie i o tym, by muzyka nie przestała być zabawą. Ale czy po latach grania w rozmaitych projektach, w Polsce i zagranicą, ona rzeczywiście nadal nią jest?
AZ: Zdecydowanie! Osobiście uważam, że stawanie się artystą niezależnym i samodzielnym jest bardzo inspirujące i dla rozwoju wręcz konieczne. U mnie wszystko zmierza właśnie do tego, by polegać przede wszystkim na swoich działaniach i swojej ciężkiej pracy. W tej branży czasem tak bywa, że ktoś, z kim współpracujesz jako muzyk sesyjny przez całe lata, nagle bez większego powodu i jakiegokolwiek wytłumaczenia kończy z tobą współpracę i wymienia na kogoś innego… Takie sytuacje nie będą mieć miejsca, jeśli prowadzisz swój własny zespół, firmę, stowarzyszenie czy studio nagraniowe.
Dążenie do autonomiczności to długi proces, który wymaga sporo cierpliwości i czasu. Ale warto.
Również dlatego, że masz świadomość, że pracujesz u siebie, dla siebie i za wszystkie błędy odpowiadasz tylko i wyłącznie ty. To bardzo fair. To nie jest łatwa droga, ale satysfakcja, kiedy już zobaczysz wszystkie te efekty pracy nad swoją marką, koncertami, nagraniami, promocją i terminarzem, jest absolutnie bezcenna.
ZK Collaboration – zespół współprowadzony przez poznańskiego perkusistę Adama Zagórskiego. Jego styl grania na perkusji jest połączeniem rockowego beatu z nutką freejazzowej nonszalancji. Głównym celem ZK Collaboration jest przełamywanie barier, poszukiwanie nowych rozwiązań i nieustanny rozwój, nie zapominając, że muzyka to zabawa i absolutna miłość. „Jeśli robisz coś, w co wierzysz, kochasz… polegaj na tym i zaufaj sobie. Jeśli tak jest, to musi to być dobre, to musi być to! Taka jest nasza muzyka!” – podkreśla zespół. Oprócz Adama Zagórskiego jego skład tworzą: Jakub „Mizer” Mizeracki (gitara elektryczna/akustyczna), Mateusz Gawęda (fortepian/instrumenty klawiszowe), Roman Chraniuk (gitara basowa/kontrabas) i Maciej Kądziela (saksofon altowy/sopranowy/barytonowy).