fot. M. Adamczewska

Biblioteki niezwykłe. Biblioteka z męską pończochą w kolekcji – Biblioteka Kórnicka

Mam nadzieję, że Tytus Działyński nie obraziłby się za taki tytuł, a pracownicy Biblioteki Kórnickiej wykażą się wyrozumiałością i poczuciem humoru. Niemniej jednak z góry przepraszam, bo choć pończocha wyciągnięta z trumny znajduje się rzeczywiście w zbiorach muzealnych Biblioteki Kórnickiej, to mimo znamienitości jej właściciela nie jest oczywiście najcenniejszym z eksponatów.

Po prostu: WSPANIAŁA!

Zaczęłam przekornie, ponieważ stwierdzenie, że Biblioteka Kórnicka jest wspaniała, jest jedną z najznamienitszych w Polsce, ma zbiory tak cenne, że są bezcenne dla historii naszego kraju czy historii literatury polskiej i europejskiej – to chyba i tak mało. Zamek w Kórniku jest znany także poza Wielkopolską. Jego charakterystyczne neogotyckie wieżyczki są rozpoznawalne nie tylko przez wielbicieli historii sztuki czy architektury. Wycieczki nie omijają tej słynnej budowli. Tysiące zwiedzających cichną, podziwiając wnętrza. Nic dziwnego, bo te robią wrażenie, a zgromadzone eksponaty zapadają w pamięć. Jestem również przekonana, że gdyby Tytus Działyński wraz z żoną Cecylią, jego syn albo późniejsi właściciele posiadłości Zamoyscy przenieśli się w nasze czasy, to w zamkowych wnętrzach poczuliby się jak u siebie, choć być może zdziwiłby ich współczesny świat.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Pamiątki, które Władysław Zamoyski przywiózł z podróży do Australii i Oceanii, tkwią w gablotach w nienaruszonym stanie. Ostały się też drewniane podłogi, przepiękne jak dywany, których wzory układają się w fantazyjne zawijasy lub geometryczne szachownice wykonane z kilku rodzajów drewna. Przetrwały wysokiej klasy meble, obrazy, militaria i różnego rodzaju pamiątki związane z historią Polski.

Wymienienie wszystkiego jest niemożliwe, ale o jednej pamiątce tu wspomnę, chociażby dlatego, że jest tytułowa i na swój sposób opowiada o kolekcjonerskiej pasji właścicieli Kórnika. Mianowicie jednym z eksponatów jest pończocha wielce szacownego hetmana, naszego zwycięskiego wodza z hymnu – Stefana Czarnieckiego! Podobno pończocha ta została wyciągnięta z trumny. W jakich okolicznościach wydobyta i zakupiona – tego nie wiem, ale wiem, że zaskakujących ciekawostek w Kórniku jest wiele i całkiem możliwe, że nie wszystko zostało już odkryte.

 

Zbiory

Jestem natomiast przekonana, że gdyby Tytus Działyński zerknął do naszych czasów, zapytałby, jak się mają jego zbiory biblioteczne. Tu padłaby odpowiedź, że mają się nad wyraz dobrze. Skupowane po całej Europie unikatowe dzieła dotrwały do naszych czasów. To wspaniała kolekcja. Składają się na nią pergaminowe rękopisy niekiedy imponujących rozmiarów, iluminowane księgi w drewnianych oprawach, które można czytać od deski do deski, pierwsze wydania dzieł Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego, XV-wieczne dyplomy z pieczęciami polskich władców, księgi z łańcuchami, które przeglądali studenci Akademii Krakowskiej pięćset lat temu, rękopis III części „Dziadów” podarowany przez samego Adama Mickiewicza. Rękopisy Słowackiego, autografy Chopina i Napoleona. Nie jestem w stanie wymienić tego wszystkiego, ponieważ w zasobach biblioteki się ok. 40 tys. starodruków, 15 tys. rękopisów, 20 tys. grafik z XIX i XX wieku i 3 tys. pozycji kartograficznych.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Opowiem tylko o kilku, być może podsuwając komuś pomysł na ciekawą powieść sensacyjną i bardzo dobry wątek fabularny. Wystarczy przyjrzeć się jednemu rękopisowi z IX wieku!

To zabytek powstały w klasztornym skryptorium na terenie Galii. Zawiera on dzieło niejakiego Smaragdusa poświęcone Regule Świętego Benedykta. To podobno dosyć popularny manuskrypt, gdyż zachowało się ponad dwadzieścia takich rękopisów. Jednakże ten, który znajduje się w Kórniku, jest wyjątkowy, ponieważ na jego pierwszej stronie nieznany kopista zamieścił wiersz poświęcony niezwykle krwawej, bratobójczej bitwie, jaka rozegrała się w 841 roku pod Fontenoy. Bitwa ta przesądziła o kształcie współczesnej Europy, ale nie o niej chcę napisać, a o 15-zwrotkowym chwytającym za serce wierszu. Utworowi temu daleko do pochwały wojny, gdyż mowa jest o „jękach zmieszanych z bólem i cierpieniem”, o „dniu przeklętym, który powinien być wymazany z pamięci”, o „blasku słońca” po bitwie, które i tak „nie oświetli mroku świtania”, jaki nastał po rozstrzygnięciu walki, a pola bitwy „nie zwilży ani rosa, ani deszcz, ani ulewa”, ponieważ zginęło tylu mężczyzn opłakiwanych przez „ojców, matki, siostry i braci”. Ten opis pochodzi od naocznego, przerażonego świadka, który podkreślił:

 

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

„Tę zaś zbrodnię dokonaną, którą opisałem rytmicznie,

Ja Angilbertus widziałem i walcząc wraz z innymi,

Pozostałem sam jeden spośród wielu z pierwszego szeregu czoła”.

 

 

Tysiąclecia mijają, a nic się nie zmienia. Angilbertus napisał, że „Walka nie jest godna pochwały ani śpiewania pieśni”, choć sam próbował oddać okropieństwo, przerazić i zmusić do refleksji. Wiersz ten uznawany jest za arcydzieło poezji karolińskiej i to mnie nie dziwi, gdyż doskonale oddaje dramatyzm bezsensownej walki, która niesie tylko śmierć i rozpacz.

 

 

Ale wartość kórnickiego rękopisu nie tkwi jedynie w na wskroś przejmującej treści. Na świecie są tylko trzy rękopisy z tym wierszem. Drugi jest we Francji, trzeci w Sankt Gallen w Szwajcarii. Gdyby ktoś pisał zasugerowaną na początku powieść sensacyjną, to kórnicki egzemplarz mógłby się stać przedmiotem pożądania jakiegoś majętnego i opętanego kolekcjonera. Taka mroczna postać mogłaby zlecić kradzież właśnie tego rękopisu (i ukryć go potem w podziemnym sejfie, ponieważ takiego dzieła nie da się sprzedać w żaden oficjalny sposób). A to dlatego, że wiersz ten, oprócz mocy, jaką niesie, jest dziełem szczególnym. Wystarczy spojrzeć. Każda kolejna zwrotka zaczyna się od następujących po sobie liter alfabetu. Wiersz taki nazywa się abcedariuszem. To samo w sobie jest ciekawe i świadczy o biegłości autora w sztuce pisania.  Ale co niezwykłe i wyjątkowe, tylko dzieło z Kórnika ma ostatnie zwrotki, zaczynające się od liter „O” i „P”. Nie wiadomo, dlaczego w dwóch pozostałych zapisach ich nie ma. Zaginęły, nie odnotowano ich, zapomniano? Ale to te dwie strofy czynią kórnicki skarb niepowtarzalnym.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Świetna to historia na powieść: znaki, brakujące litery, zwrotki… Spieszę jednak wyjaśnić, że nie tak łatwo dostać się do skarbca Biblioteki Kórnickiej. Dzieła tej klasy nie są udostępniane zwykłym śmiertelnikom. Nawet bycie profesorem i badaczem poezji średniowiecznej mogłoby nie wystarczyć. Na co dzień udostępnia się tylko kopie, fotokopie czy mikrofilmy. Poza tym skarbiec kórnicki jest ukryty, a procedury dostępu są ściśle określone.

Nawet gdyby jakiś bibliotekarz oszalał (proszę o wybaczenie pracowników za tak śmiałą tezę) i chciał wyrwać choćby jedną kartkę, to i tak nie byłoby łatwo, gdyż do skarbca nigdy nie wchodzi się w pojedynkę, a dodatkowych zabezpieczeń jest wiele. Znacznie łatwiej zobaczyć inne spektakularne dzieło, a mianowicie „Graduał przez Grzegorza z Wronek przepisany”. Skrzynia, w której się znajduje, pozornie wygląda na solidne biurko i podobno ktoś przez lata na nim pisał, nie wiedząc, że w środku znajduje się imponujących rozmiarów 25-kilogramowy rękopis sporządzony na pergaminie. Graduał to księga zawierająca śpiewy mszalne. Jeśli tylko umie się czytać z nut i zna łacinę, można przewracać kolejne kartki, podziwiać przepięknie zdobione stronice i śpiewając, odtworzyć zapis muzyczny. Niestety ja tylko podziwiać potrafię i podziwiałam, patrząc na ręce w białych rękawiczkach przerzucające kartki tego przepięknego rękopisu.

 

 

Dzięki uprzejmości pracowników biblioteki było mi dane zobaczyć jeszcze inne eksponaty. Uwagę moją przykuły zapisane ręcznie listy, karteczki i telegramy. Wszystkie skierowane do hrabiego Władysława Zamoyskiego z podziękowaniem za niezwykły sukces, jakim było wygranie procesu sądowego o Morskie Oko. Dziękował Henryk Sienkiewicz i całe grono mniej lub bardziej znamienitych Polaków. Wszyscy wielce wzruszeni, bo proces był trudny, przeciwnicy zaciekli, ale to już historia na zupełnie inną opowieść.     

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Nie da się opisać na kilku stronach, jak wspaniała jest Biblioteka Kórnicka. W krótkich słowach to prawie niewykonalne. Próbowałam jednak, gdyż pisząc o bibliotekach Wielkopolski, Kórnika nie da się ominąć, mimo że ranga tej instytucji przytłacza. Bardzo dziękuję pracownikom biblioteki za poświęcony czas, a panu profesorowi Tomaszowi Jasińskiemu za opowieści o wierszu Angilberta z IX wieku i możliwość skorzystania z tłumaczenia.

Na koniec jeszcze taka refleksja. Kilka lat temu 100-lecie niepodległości obchodziła Finlandia. Z tej okazji naród ufundował sobie wspaniałą bibliotekę narodową. Niezwykły gmach. Z salami spotkań, teatrem i kawiarniami. Nowoczesnym kształtem nawiązuje do wielkiej księgi. Codziennie odwiedza go dwadzieścia tysięcy osób. Nie będę sprawdzać, co powstało z okazji naszej setnej rocznicy… Cóż, może za kolejne sto lat? Tymczasem pozostaje mi się cieszyć, że w przeszłości pojawili się tacy Wielkopolanie jak Edward Raczyński i Tytus Działyński, którzy dali początek bibliotekom, a tym dane było przetrwać do naszych czasów.

 

 

Pytania do Małgorzaty Potockiej, filolożki klasycznej, współautorki książki o Białej Damie i starszej kustoszki w Dziale Zbiorów Specjalnych BK PAN.

 

Joanna Jodełka: Jak pachnie Biblioteka Kórnicka?

Małgorzata Potocka: Biblioteka Kórnicka pachnie drewnem i starymi książkami – papierem… i pergaminem. Jest to zapach, który w początkach pracy odczuwałam bardzo intensywnie, towarzyszył mi nawet w domu. Teraz już z nim się oswoiłam, ale za każdym razem, gdy otwieram naszą największą księgę, Graduał, ta przyjemna woń powraca i unosi się w zamkowych wnętrzach.

 

JJ: Co najbardziej ciekawi bibliotekarza pracującego na co dzień z tak wspaniałymi rękopisami i starodrukami?

MP: Myślę, że każdego coś innego.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Mnie jednak zawsze fascynowały zapisy na okładkach, wyklejkach i stronach tytułowych lub na ostatnich kartach, bo tam mamy informacje o tym, jak ta książka żyła – kto był jej właścicielem, kto i dla kogo wpisał dedykację i jak brzmiała jej treść. Wszystkie dodatkowe zapiski są niezwykle cenne i interesujące.

 

JJ: Biblioteka Kórnicka to nie tylko książki. Z opowieści wiem, że przechowuje się tutaj rysunki, zdjęcia, a nawet pończochy?

MP: Tak, to prawda. Kolekcja Biblioteki Kórnickiej jest bardzo różnorodna, od starych druków i rękopisów, przez fotografie, m.in. Williama Talbota, rysunki Piotra Norblina, po meble i obrazy, a także takie niewielkie przedmioty, jak właśnie ta pończocha wydobyta z trumny Stefana Czarneckiego czy pamiątki przywiezione przez Władysława Zamoyskiego z jego podróży do Australii.

 

JJ: Zbiory tej biblioteki to przede wszystkim efekt pasji kolekcjonerskiej Działyńskich. Jak dzisiaj powiększają się zbiory biblioteczne?

MP: Biblioteka nadal gromadzi druki, rękopisy i muzealne artefakty. Kupujemy w księgarniach i antykwariatach, na aukcjach bibliotecznych, ale także wiele osób decyduje się przekazać nam swoje kolekcje w darze.

 

JJ: Czy bibliotekarz ma swoją ulubioną książkę? Taką jedyną?

MP: Myślę, że tak. Ja na pewno mam i co ciekawe, nie jest to książka znanego twórcy. Uwielbiam porównywać rękopis „Pani Twardowskiej” Adama Mickiewicza z drukiem, ale moją ulubioną książką jest „Katechizm dla amantów” napisany przez księdza Teofila Wiolantego na Jasnej Górze.

 

fot. M. Adamczewska

fot. M. Adamczewska

Jest to niewielka książeczka wydana w XVIII w., ale treści w niej zawarte kojarzą mi się z dziełem Owidiusza „Ars amandi”. W jednym i drugim dziele jest mowa o miłości. Z tego kórnickiego „Katechizmu” możemy się dowiedzieć, jakie są grzechy przeciw miłości, jaki powinien być amant i wiele innych ciekawostek, które znam już na pamięć i mogę recytować gościom odwiedzającym Bibliotekę Kórnicką.

 

JJ: Zupełnie mnie to nie dziwi. A teraz niełatwe i bolesne pytanie. Jakby – odpukać – był pożar i można by było wynieść tylko jedną książkę, to którą by pani wzięła? Która by była takim największym skarbem?

MP: Mam nadzieję, że nie będę musiała nigdy dokonywać takiego wyboru, ale myślę, że wybrałabym Kodeks Justyniana, czyli „Corpus iuris civilis digestum vetus cum glossis”. Jest to pergaminowy, bogato iluminowany kodeks, powstały ok. 1300 roku, stanowiący jedną z trzech części wielkiej kodyfikacji prawa rzymskiego podjętej w latach 528–534 przez cesarza Justyniana I Wielkiego. Znajduje się w nim kilkaset miniatur inicjalnych i marginalnych ze scenami rodzajowymi, obrazującymi m.in. różnego rodzaju wykroczenia i przestępstwa.

 

JJ: Zaskoczyło mnie to, że Dział Nowych Druków w Bibliotece Kórnickiej to niedokładnie to, co wyobrażałam.

MP: Nowe druki kojarzą się nam przede wszystkim ze współcześnie wydanymi książkami. W Bibliotece Kórnickiej do tej grupy zaliczamy również druki XIX-wieczne, które dla Tytusa Działyńskiego były nowymi książkami. Stare druki to dla nas te wydane do 1800 r.

 

JJ: Jest pani współautorką książki poświęconej Teofili Działyńskiej pod tytułem „Biała Dama w gorsecie mitów i legend. Rzecz o Teofili z Działyńskich Szołdrskiej-Potulickiej (1715–1790)”. Czy udało się pani kiedyś ją spotkać?

MP: Niestety, ale nie. Wierzę jednak, że wszystko jeszcze przede mną.

 

JJ: A czy to prawda, że pracownicy biblioteki wiedzą, kiedy spadnie deszcz?

MP: Tak! A wszystko przez drewnianą poręcz. Zawsze przed deszczem ta poręcz się klei – niby naturalna rzecz, a pozwala nam przewidzieć pogodę.

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
2
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0