Los na nowo pisany
Opublikowano:
28 lipca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Historia poety nie będzie miała dobrego zakończenia, winowajcy nie żyją, a manipulatorzy i poprawnościowcy literaccy głowy popiołem nie posypią” – Witold Banach odkrywa nieznane szczegóły z życia Wojciecha Bąka.
Barbara Kowalewska: Z wykształcenia jest pan historykiem, ale w swoim dorobku ma pan znaczącą liczbę publikacji i słuchowisk SF. To niecodzienne połączenie przeszłości z przyszłością. Jak historyk patrzy na to, co może nastąpić i jak autor tekstów SF czerpie z historii?
Witold Banach: Nie jest pani pierwszą osobą, która zadaje mi podobne pytanie, dostrzegając sprzeczność między zamiłowaniem do historii i fantastyki jednocześnie. Ja zawsze odpowiadam na dwa sposoby. Nieco żartobliwe i bardziej na poważnie. Jestem zodiakalnym Bliźniakiem, a osoby z tego znaku interesują się wieloma rzeczami jednocześnie i gromadzą w sobie wiedzę z bardzo różnych obszarów.
Początki moich zainteresowań historycznych wiązały się również z zagadkami naszych dawnych cywilizacji, np. związanych z teorią, że w przeszłości Ziemię odwiedzali przybysze z kosmosu. Historia to również dzieje odkryć naukowo-technicznych i marzeń ludzkości wybiegających daleko w przyszłość, poza rzeczywistość zastaną przez kolejne pokolenia. Tak było już w starożytności.
Jest wreszcie bardzo dosłowny mariaż fantastyki z historią, czyli literatura oparta na kreowaniu historii alternatywnych. Najogólniej mówiąc, w fantastyce historycznej wyróżniamy dwa nurty. Jeden to wizja alternatywna, czyli pisanie o tym „co by było, gdyby…”.
Do tego nurtu można zaliczyć głośne powieści P. Dicka „Człowiek z wysokiego zamku” i R. Harrisa „Vaterland”, czy Marcina Wolskiego „Alterland” (mówiąca o konsekwencjach udanego zamachu na Hitlera w lipcu 1944). Nawiasem mówiąc, Marcin Wolski i Rafał Ziemkiewicz też są historykami z wykształcenia.
Drugi nurt to ukazanie historii równoległej, jak to się dzieje np. w „Ostatnim statku z planety Ziemia” J. Boyda. Ja również w swoich opowiadaniach bawiłem się historią, np. w dwukrotnie opublikowanym opowiadaniu „Gorbaczow story”.Warto czasami zastanowić się, co by się stało, gdyby inaczej potoczyły się losy świata, żeby wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość.
BK: Czym dla pana jest fantastyka? Co pana motywuje do pisania tekstów SF i o fantastyce?
WB: Zacznę od tego, że fantastyka była u źródeł literatury. Dla mnie fantastyka jest po prostu szczególnym rodzajem kreatywnego myślenia, wyrażającym ciekawość świata w połączeniu z próbą odpowiedzi na niepokoje współczesności. Nie będę oryginalny, mówiąc, że literaturę dzielę na dobrą i złą. W fantastyce znajduję wystarczająco dużo dobrej lektury, żeby się nią fascynować.
Warto dodać, że motywy fantastyczne znajdziemy przecież u klasyków literatury polskiej. W obszarze literatury grozy u Władysława Reymonta, w obszarze przyszłościowo-technicznej fantastyki (tak to nazwijmy) u Adama Mickiewicza i Bolesława Prusa. Moim ukochanym autorem fantastyki grozy jest Stefan Grabiński, któremu poświęciłem niepublikowane opowiadanie, a w młodzieńczych latach na podstawie jego nowelki „Osada dymów” stworzyłem nawet komiks z własnymi rysunkami i scenariuszem.
Od czasu objęcia funkcji dyrektora muzeum, czyli bardzo dawno temu moja aktywność twórcza skupiła się na wydawnictwach albumowych i różnych wątkach z dziejów miasta i regionu, głównie związanych z tradycją literacką Ostrowa Wielkopolskiego, zwieńczonych książką „Kroniki literackie prowincji”. A później byli Radziwiłłowie, Czartoryscy i najnowszy zrealizowany projekt „Literackie symetrie”. Fantastykę – niestety – zaniedbałem, w ciągu ostatnich kilkunastu lat pisząc tylko jeden tekst „Lustro Lovecrafta”. Chociaż pomysłów mi nie brakuje, w odróżnieniu od czasu, którego deficyt bardzo mi doskwiera.
BK: Jak pan się odnosi do nurtu fantastyki naukowej, który cenił Stanisław Lem?
WB: Jeżeli chodzi o Lema, to poza „Summa technologiae” przeczytałem wszystkie jego najważniejsze powieści i opowiadania. Bardzo sobie cenię jego twórczość. Problem w tym, że Lem w pewnym momencie zaczął dezawuować gatunek, który wyniósł go na szczyty, czym zresztą bardzo drażnił miłośników fantastyki naukowej. Dla nich i dla mnie również ta przekora była niezrozumiała.
BK: Projekt realizowany przy wsparciu stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego dotyczy poety Wojciecha Bąka. Jakie są źródła zainteresowania pana tą postacią? Czy to dla pana szczególny poeta? Z jakiego powodu?
WB: U mnie „od zawsze” zainteresowanie literaturą szło w parze z historią, także lokalną, którą pasjonowałem się już w czasach licealnych, a w pełni rozwinąłem podczas studiów. Pracę magisterską poświęciłem historii prasy ostrowskiej w latach 1852–1939. Już wtedy, opisując tło kulturotwórcze naszego miasta, uwzględniałem informacje o ostrowskich literatach, np. księgarzu Witoldzie Leitgeberze i przedwojennym wicestaroście Gustawie Bojanowskim.
Stąd już prosta droga do zajęcia się dziejami tradycji literackiej mojego rodzinnego miasta – Ostrowa Wielkopolskiego. W 1986 roku na łamach „Spraw Miejskich”, czyli dodatku do gazety zakładowej „Wagon” zacząłem publikować cykl „Ostrowskie Przystanki Literackie”, który rozrósł się do ponad 50 odcinków: poświęconych pojedynczym autorom, środowiskom (np. ostrowskich księgarzy literatów, profesorów Królewskiego Gimnazjum Katolickiego), omówieniu książek ostrowskich autorów.
Wśród nich musiał znaleźć się Wojciech Bąk, rodowity ostrowianin, który jako pierwszy urodzony w naszym mieście zrobił rzeczywistą karierę literacką. Jeden z jego przedwojennych tomików poetyckich przyniósł mu nagrodę „Wiadomości Literackich”, to mniej więcej tak, jakby dzisiaj ostrowski autor dostał NIKE.
Jego rangę uświadomiła mi dopiero rozmowa – w czasach studenckich – z moim wujostwem Pelagią i Henrykiem Giełdzikami. Ciocia była najstarszą siostrą mojego ojca, jej mąż, wujek Henryk był projektantem pierwszego pełnomorskiego statku polskiego „Sołdek” i kolegą gimnazjalnym Bąka. W ten sposób poeta trochę wpisał się w moją historię rodzinną, opowiedzianą już w mojej książce „Kroniki literackie prowincji”.
Będąc ostrowianinem, historykiem, dyrektorem muzeum, który urodził się w kamienicy położonej może dwieście metrów od miejsca urodzenia Bąka, w dodatku mając w rodzinie osobę, która dobrze go znała, oraz pomoc Józefa Mertki, który przekazał mi niezwykłe materiały związane z poetą, nie mogłem nie zainteresować się bliżej losem Wojciecha Bąka. Książka będzie kontynuacją i może zwieńczeniem moich publikacji o losie poety, bo pierwszy artykuł o nim napisałem trzydzieści siedem lat temu.
BK: Z jakich źródeł pochodzi pana wiedza o Wojciechu Bąku?
WB: To bardzo obszerna baza zajmująca wiele stron druku, m.in.: zbiory muzeum (w tym archiwum zgromadzone przez Sergiusza Sternę-Wachowiaka, które zakupiliśmy kilka lat temu), którym kieruję od 1988 roku; archiwum IPN, archiwum Domu Literatury Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu, ale przede wszystkim moje prywatne archiwum gromadzone od początku lat 80. ubiegłego wieku, które np. pozwala uzupełnić wiele wątków nieopisanych w dotychczasowej literaturze przedmiotu, w tym w książce Tomasza Sikorskiego „Bal maskowy”.
BK: Jak do tej pory widziano Wojciecha Bąka, co o nim mówiono i pisano?
WB: To dobre pytanie, ponieważ „narracja o Bąku” przechodziła przez różne fazy. Przed wojną został szybko zauważony i zyskał uznanie sztandarowego poety katolickiego, następcy Jerzego Lieberta (zmarłego w 1931 roku). Bezpośrednio po wojnie osiągnął szczyt twórczej popularności, w prywatnym wydawnictwie jego przyrodniego brata w latach 1945–1948 Bąk wydał siedem książek. Wkrótce zapadła cisza, nastąpił socrealizm. Bąk został zmilczany, a wkrótce poddany fizycznej opresji z zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym włącznie.
Środowisko literackie powojennego Poznania, ze strachu, oportunizmu i uwiedzione „nową wiarą”, zapisało wobec poety sporo grzechów. Po 1956 roku niewiele się zmieniło, Bąk zdążył wydać trzy książki, zmarł 30 kwietnia 1961 roku. Prawie do końca PRL-u w notach biograficznych o poecie pisano eufemistycznie, że u schyłku lat 40. XX wieku „wycofał się z życia publicznego i literackiego”. A przecież nie on się wycofał, tylko władza go wycofała. Byłem pierwszym, który jeszcze przed 1989 rokiem zaczął przywracać prawdę losie o Bąka. Między innymi jako pierwszy opublikowałem list poety do Bieruta z żądaniem wypuszczenia go z kraju, ponieważ w ojczyźnie nie mógł realizować się jako twórca. To był bezpośredni powód zamknięcia go w zakładzie psychiatrycznym.
BK: Książka o Wojciechu Bąku ma być oparta, jak pan deklaruje, na nieznanych archiwaliach. Ich analiza przyniosła zupełnie inne postrzeganie poety niż rozpowszechnione opinie o nim. Co pan odkrył?
WB: W 1986 roku – na dwa lata przed powstaniem muzeum – w Ostrowskim Domu Kultury zorganizowałem wystawę „Ostrów Literacki 1791–1986”, która była rezultatem moich dociekań nad miejscową tradycją literacką i kontaktów nawiązanych z ostrowskimi ludźmi pióra: Jerzym Ofierskim, Kazimierzem Radowiczem, Józefem Warszawskim, Lesławem Eustachiewiczem, Jadwigą Żylińską.
Część z materiałów dotyczących Bąka przekazał mi wtedy Józef Mertka, między innymi obfitą korespondencję poety do niego. Lektura jest wstrząsająca, dotychczas ujawniłem tylko jej drobne fragmenty.
Opowiem też między innymi o nieznanej podróży zagranicznej pisarza przed wojną, jego losie w okupacyjnej Warszawie, kontaktach z hispanistą Edmundem Stefanem Urbańskim, zamieszkałym w USA kolegą z lat gimnazjalnych, będzie też zagadkowy wątek homoseksualny, ale też o szczególnej narracji pogardy i lekceważenia, jaka dotknęła pisarza pośmiertnie i o moich własnych przygodach związanych z zajmowaniem się losem ostrowsko-poznańskiego poety. Nie będę jednak wszystkiego zdradzał.
BK: Czy wiadomo już, gdzie będzie wydana książka?
WB: Napiszę książkę bez względu na istnienie potencjalnego wydawcy, ponieważ jestem ją po prostu winien pamięci Bąka i Józefa Mertki, któremu tyle zawdzięczam. Na razie nie jest to książka pisana na zamówienie.
BK: Jakiej reakcji na publikację spodziewa się pan ze strony środowiska literackiego?
WB: Nie wiem, czy współczesne środowisko literackie – niezależnie od przynależności związkowej – zdobędzie się na jakąkolwiek reakcję. Trudno mi o tym przesądzać. Od śmierci Bąka minęło ponad sześćdziesiąt lat. Zdaję sobie sprawę, że twórczość tego poety nie wywołuje dzisiaj wielkich emocji, bardziej jego los. Ci, którzy szkodzili mu za życia, też już nie żyją. Ciekawsza może być reakcja tych osób, które uczestniczyły w swoistym przemyśle zakłamywania lub małej pogardy wobec losu Wojciecha Bąka.
Być może w tym przypadku możemy spodziewać się jakiejś reakcji, ale nie jestem optymistą w tej sprawie. Historia poety nie będzie miała dobrego zakończenia, winowajcy nie żyją, a manipulatorzy i poprawnościowcy literaccy głowy popiołem nie posypią. Tego jestem pewien.
Witold Banach – pisarz, historyk, regionalista, muzealnik, bibliofil, animator życia kulturalnego. Wśród publikacji książkowych wydał m.in.: „Nowa forma spotkania” (2001), „Ostrów pod znakiem pegaza. Literacki przyczynek do dziejów miasta” (2005), „Ostrowska Nostalgia” (2011), „Kroniki literackie prowincji” (2016), „Radziwiłłowie. Burzliwe losy słynnego rodu” (2018, II wyd. 2023), „Czartoryscy, czyli wieczna pogoń” (2022). Na publikację czeka książka „Literackie symetrie. Żywoty równoległe i powtórzone”. Główne obszary zainteresowania: biografistyka, historia, regionalistyka, SF, arystokratyczne rody, kawiarnia literacka.