Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #65
Opublikowano:
9 listopada 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Muzyka bezcenna w Wielkopolsce” to rekomendacje albumów z naszego regionu, których autorzy umożliwiają ich bezpłatne pobranie. W tym odcinku Kowboje, Marga i The Spire.
KOWBOJE
Kowboje
wydanie własne, 2023
Jeśli punk niejedną ma twarz, to egg punk jest jednym z najmniej znanych, a zarazem najciekawszych jego obliczy. W Polsce nigdy nie miał ani zbyt wielu przedstawicieli, ani zbyt wielu zwolenników, co być może pokazuje, że faktycznie brakuje nam nieco dystansu. Kiedy w kraju nad Wisłą polityka dla punka zawsze była jak woda dla ryby, w Stanach, a dokładnie w północno-zachodniej Indianie, wykluło się osobliwe, śmierdzące jajo, które jednak dla bardziej wybrednych, znudzonych typowymi rozwiązaniami słuchaczy muzyki buntu, okazało się całkiem łakomym kąskiem.
Egg punk w skrócie to punk od i dla żartownisiów i ironistów, zamiast rebelianckich haseł wolących absurdalne teksty na dziwne tematy i wyśmiewanie konwencji – nawet swojej własnej. Jest żartem, choć zwykle niepozbawionym treści, pozwalającym na jeszcze frywolniejszą krytykę społeczeństwa i kultury. To punk prowokacyjny, satyryczny, niekonwencjonalny i nieortodoksyjny, którego poznańskim przykładem są Kowboje.
Ci, być może zasłuchani w Coneheads czy inne The Spits, dali nam lo-fi, na które nikt nie czekał, a które okazuje się jedną z ciekawszych lokalnych płyt z podziemia ’23. Jak powiedział Joey Ramone, frontman The Ramones:
„Punk jest o tym, by być sobą i nie robić tego, co każą ci robić inni”.
W kontekście Kowbojów to stwierdzenie nabiera nowego znaczenia. Grzęznący z przesterze, łupią swoje toporne songi, wywołując stan dezorientacji i niepokoju, jakby odzwierciedlając stan naszej rzeczywistości.
Na Wildzie i w brudnym Bałtyku, przed pracą i przed wizytą w pośredniaku – jak z punka robić sobie jaja, to właśnie tak.
MARGA
Bardo
wydanie własne, 2023
Podróż do muzycznej krainy impresyjnego ambientu i halucynogennego krautrocka już sama w sobie może być na tyle zajmująca, by wieczór w niej spędzony skutecznie oderwał nas od wszelkiej przyziemności. Jednak poznański, audiowizualny duet Marga proponuje coś jeszcze więcej – doznanie podwójne, płytą „Bardo” zapraszając do głębokich, introspekcyjnych podróży w głąb istnienia, śmierci i tego, co po niej następuje.
Uzupełnieniem instrumentalnych pejzaży są słowa z „Tybetańskiej księgi umarłych”. Nie musimy jednak polegać wyłącznie na zmyśle słuchu, bo tak naprawdę „Bardo” to rozszerzona ścieżka dźwiękowa do krótkometrażowego filmu dostępnego na YouTubie projektu. Tytułowe „Bardo” odnosi się do buddyzmu tybetańskiego i stanowi etap po śmierci, określany jako stan przejściowy między jednym życiem a kolejnym. To czas zawieszenia, moment refleksji, kiedy dusza stoi u progu wyboru – albo kontynuowania cyklu reinkarnacji, albo osiągnięcia ostatecznego wyzwolenia.
Duet otwiera księgę i zawiesza wzrok na wybranych fragmentach. Na początku jest „sytuacja pośrednia, międzybyt” – ta szczególna chwila, kiedy człowiek pozostaje między tym, co znał, a tym, czego jeszcze nie doświadczył. Przywołane zostaje sześć samsar – sześć światów, w których dusza może się odrodzić, ale jednocześnie jest i nadzieja na uwolnienie się od tego kołowrotu. A potem „lodowate jak górski strumień / łez ślady spływają” – zatrzymanie się nad ulotnością ludzkiego życia.
I wreszcie zawołanie: „Szanowny Synu / jak gniewne i groźne emanacje jawiły się Tobie”, skierowane ku komuś konfrontowanemu z demonami i lękami, a teraz wezwanemu do wyjścia naprzeciw nim.
„Bardo” to zatem nie tylko album muzyczny, ale również filozoficzna refleksja nad ludzkim istnieniem, jego przemijaniem i duchową esencją. Nie polecić nie sposób.
THE SPIRE
Earth Mantra
wydanie własne, 2015
Jak brzmi mantra Ziemi? Odpowiedź przychodzi wraz z pierwszymi minutami albumu „Earth Mantra” poznańskiej kapeli The Spire, za sprawą którego stajemy przez obliczem ziemskich głębin. Sejsmiczne drgania i puls z wnętrza planety wydają się nie mieć końca, dążąc do niewyobrażalnej kulminacji, zwiastując rychły wybuch superwulkanu.
Ciężar bębnów, gitar i basu, pierwotna moc i mrok wokalu, a przede wszystkim ich katastroficzna dysharmonia i ciągła intensyfikacja, sprawiają, że z połamanymi kośćmi po otwierającym „Broken bones” osuwamy się w geście poddania w głąb wulkanicznego żywiołu. Tam, gdzie nawet krwista czerwień lawy – jak na okładce – wydaje się mieć sporo z czerni, zupełnie obezwładnieni, dajemy się nią napełnić.
Dźwięki są dudniące, a przez to niemal hipnotyzują – są jak ponury, choć naładowany energią drone, imitujący odgłosy powstające w trzewiach Ziemi, gdzie magmowe prądy nigdy nie kończą swej walki o prymat. I ten głos, który choć zupełnie nie powinien, to faktycznie ma w sobie coś z mantry, przypominający piorun rozchodzący się echem po mrocznych korytarzach zapomnianych jaskiń.
„Earth mantra” to trudna, lecz satysfakcjonująca przeprawa, pełna duchowego i fizycznego ciężaru, a jednocześnie nasycona głębokim znaczeniem, które pod płaszczykiem hałaśliwych dźwięków skrywa wartość i mądrość. Mocna rzecz, i to nie tylko dla fanów mroczniejszych odmian math rocka.
Byłoby miło, gdyby Marcel Gawinecki (bas, gitara), Maciej Kędziora (perkusja) i Robert Śliwka (wokal) zdecydowali się popełnić wspólnie coś jeszcze – w końcu od premiery tego krążka minęło już osiem długich lat.