Halka wyrwana z Cepelii
Opublikowano:
28 czerwca 2015
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Paweł Passini, reżyser „Halki” w Teatrze Wielkim, wyrwał dzieło Moniuszki z cepeliowskiego zaścianka i odkrył na nowo. Zobaczył w Halce romantyczną bohaterkę, zdradzoną i wykorzystaną, a nie biedną dziewką z gór, której zamarzyło się zostać panią na pokojach.
Premiera „Halki” w reżyserii Pawła Passiniego jest datą graniczną dla inscenizacji polskiej opery narodowej. To szumne określenie, będące wyrazem tęsknot i pragnień XIX-wiecznego narodu pozbawionego państwowości, stało się jednym z fundamentalnych budulców tożsamości narodowej, odnalezionej w historii, obrzędzie i języku. Egzaltowana symbolika polskiego romantyzmu, przez kolejne pokolenia skutecznie strywializowana, pchnęła dzieło Moniuszki w cepelię malowanych gór, ciupag i kontuszy. Emocjonalnemu poczuciu wspólnoty zabrakło dostatecznej siły, aby uczucia i westchnienia przekuć w to, co intelektualne. Przez ten prosty fakt, owa niestrawna tendencja przekształciła się w swoistego rodzaju wzorzec, z którego nie mogliśmy się wyrwać do dziś.
Passini nie był pierwszym, który usiłował przełamać reżyserski impas w odczytywaniu dzieł Moniuszki, jest jednak pierwszym, który uczynił to tak konsekwentnie i spójnie.
Dokonał przesunięcia wektorów, dzięki czemu możemy rozmawiać o „Halce” jako o dziele romantycznym, wypływającym z ducha wielkiego romantyzmu, a nie o operze polskiego zaścianka. Wreszcie Halka jest romantyczną bohaterką, zdradzoną i wykorzystaną przez Janusza, a nie biedną dziewką z gór, której zamarzyło się zostać panią na pokojach. Reżyser dotarł do sedna historii, Moniuszko został odkryty na nowo.
Historia, opowiadana przez reżysera rozgrywa się w czasie, którego nie jesteśmy w stanie dookreślić, postaci funkcjonują na antypodach – z jednej strony mamy establishment w wytwornych frakach, z drugiej – dziki lud, wyobrażony przez pierwociny cywilizacji. To prosty, a jednocześnie celny zabieg, ukazujący siłę kontrastu między dwoma światami. Pierwszy akt rozgrywa się na widowni, bo panowie we frakach przynależą do tej właśnie sfery. Światem dzikiego ludu jest scena, do którego eleganckie towarzystwo wstępuje tylko na chwilę, by zaraz po ślubie Janusza i Zofii, znów wrócić do wygodnego dworu.
Początkowo sądziłem, że inscenizacja Passiniego będzie próbą rozprawienia się z tradycją i całym kontekstem historycznym Moniuszkowskiej „Halki”. Tymczasem reżyser zrezygnował w całości z takiego pojedynku, tworząc obraz oryginalny, przemyślany i szalenie teatralny. Znakomitym posunięciem było przesunięcie mazura z końca pierwszego aktu na finał całej opery, dzięki czemu pełni rolę gorzkiego, diabolicznego tańca nad grobem Halki, której tragiczna historia pociąga w mentalną przepaść weselnych gości.
Spektakl przyciąga uwagę bardzo przemyślaną scenografią autorstwa Zuzanny Srebrnej, która z jednej strony posłużyła się abstrakcyjną formą, z drugiej zaś – potrafiła nawiązać właściwą korespondencję z wizją reżysera. Gromkie brawa należą się także reżyserowi świateł Przemysławowi Sieraczyńskiemu, którego plastyczne wyczucie obrazu potęgowało emocjonalny wyraz wzruszających scen – Jontek na tle czerwonej otchłani w IV akcie, to prawdziwy majstersztyk!
Wśród grona śpiewaków, serce publiczności skradła odtwórczyni tytułowej partii Halki – Magdalena Molendowska, młoda śpiewaczka, której można wróżyć długą i piękną karierę.
Operuje dużym głosem o zacięciu dramatycznym, wyrazistej średnicy i całkiem imponujących górach (myślę, że z czasem barwa głosu będzie się potęgować i nieco ściemnieje). Jedyna uwaga pod adresem śpiewaczki dotyczy większego kolorowania dynamiki.
Drugim bohaterem poznańskiej „Halki” jest Bartłomiej Misiuda, sceniczny Janusz. Posiada przyjemny w brzmieniu baryton, o dobrej nośności. Być może musi jeszcze popracować nad emisją, aby nadać większego lśnienia barwie, szczególnie w górę od średnicy. Chciałbym kiedyś usłyszeć tego śpiewaka w repertuarze włoskim, drugiej połowy XIX wieku, myślę że to może być prawdziwe odkrycie. Zawiódł, niestety, Paweł Skałuba (Jontek) – głos niewielkiej skali, ale to nie zarzut, w tym przypadku zabrakło mi raczej bardziej wyrazistego wolumenu i mniej wysilonych wysokich dźwięków.
Kilka słów jeszcze o orkiestrze, która wypadła całkiem przyzwoicie, nie było większych wpadek intonacyjnych, zespół wydawał się zwarty w grze. Jedna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, to tempa, które w wielu momentach były zbyt szybkie. Wydaje mi się, że gdyby dyrygent Gabriel Chmura zwolnił nieco w duecie Jontka i Janusza w II akcie, sam Skałuba mógłby pokazać na przykład legato, a tego niestety zabrakło.
Odkrywcza reżyseria wywołała szeroką dyskusję, koncentrującą się wokół pytań o kształt współczesnego postrzegania Moniuszki. Być może dzięki takim reżyserom jak Paweł Passini, będzie można zobaczyć w nim, nie ojca opery narodowej, ale pełnoprawnego kompozytora romantyzmu.
Zmierzenie się ze spektaklem Pawła Passiniego, wymaga podjęcia wysiłku ze strony widza, wchodząc do teatru z marszu, bez poznania okoliczności towarzyszących powstaniu spektaklu, niechybnie naraża się na ryzyko niezrozumienia pełnej wizji teatralnej, którą proponuje reżyser. Dlatego warto zapoznać się z programem, świetnie zakomponowanym przez Agnieszkę Topolską.
„Halka” zamyka sezon 2014/2015, tym samym pierwszą kadencję tandemu dyrekcyjnego Renaty Borowskiej-Juszczyńskiej i Gabriela Chmury – mam nadzieję, że będzie dobrą wróżbą na przyszłość.
CZYTAJ TAKŻE: „Halka” jak film Bergmana. Rozmowa z Pawłem Passinim
CZYTAJ TAKŻE: Teatr oczami dziecka
CZYTAJ TAKŻE: Rottenberg w Berlinie