fot. Fotografy

Pocztówki z przeszłości

Przestrzenie postindustrialne ukazane na linorytach Natalii Żychlińskiej mają szczególny nastrój. Z laureatką Nagrody Specjalnej  Rektora UAP w 43. edycji Konkursu im. Marii Dokowicz rozmawia Barbara Kowalewska.

 

 

Barbara Kowalewska: Studiowała pani na UAP grafikę artystyczną. Jakie jeszcze doświadczenia miały wpływ na pani wybory twórcze?

Natalia Żychlińska: Na pewno duże znaczenie miało sześć lat spędzone w Państwowej Ogólnokształcącej Szkole Sztuk Pięknych w Bydgoszczy. Gdy startowałam na UAP, marzyło mi się malarstwo, na wydziale grafiki znalazłam się trochę przez przypadek i na początku studiowania nadal jeszcze chciałam zmienić kierunek. Wraz z lepszym poznawaniem technik i odkryciem koloru w grafice, zaczęło mi się podobać. Wycinanie linorytów okazało się być zajęciem niemal medytacyjnym. Matrycę mogę zabrać wszędzie, co ma znaczenie przy moim zamiłowaniu do podróży. Lubię obserwować architekturę, zwracam uwagę na światło i klimat danych miejsc. Urodziłam się na małym osiedlu w Bydgoszczy, które jest właściwie brzydkie, teraz nawet bardziej przemysłowe, może dzięki temu interesują mnie obecnie głównie tego rodzaju miejsca, szukam w nich piękna.

BK: Do czego odnosi się nagrodzona praca „Zachem – rozwój i upadek”?

NŻ: Praca związana jest z okolicami mojego dzieciństwa, gdzie była poczta, szkoła rejonowa, a w pobliżu także Zachem, zakłady chemiczne powstałe w 1946 roku na miejscu niemieckiej fabryki produkującej materiały wybuchowe dla III Rzeszy. Po wojnie początkowo Zachem zajmował się produkcją trotylu, potem rozszerzył działalność o wytwarzanie barwników i półproduktów chemicznych. W 2013 roku, po nieudanej prywatyzacji, ogłoszono jego upadłość. Nazwę często zmieniano, przez pewien czas „Zachem” było nazwą własną zakładów, później potoczną. W cyklu dwunastu grafik oprowadzam po pozostałościach budynków związanych z życiem wujka Zbyszka, który przepracował w Zachemie 50 lat.

BK: Pani praca opiera się na „cudzej nostalgii”, nawiązuje do przeszłości opowiedzianej „z drugiej ręki”. Jak doszło do inspiracji tym tematem?

NŻ: Na pomysł wpadłam, czytając artykuł o zanieczyszczeniach w Bydgoszczy, potem szukałam kogoś, kto opowie mi o Zachemie.

 

fot. Fotografy

fot. Fotografy

Poprosiłam o pomoc wujka i w trakcie wspólnych wycieczek okazało się, że ma ogromną wiedzę na ten temat. Chciałam opowiedzieć historię Zachemu, ale zawrzeć też osobisty pierwiastek – coś, z czym mieszkańcy Bydgoszczy mogliby się utożsamić. W Zachemie pracowało mnóstwo osób, niemal każdy mój znajomy miał w rodzinie kogoś, kto tam pracował, w czasach rozwoju firmy było tam około dziesięciu tysięcy pracowników.

BK: Jakie to było doświadczenie pracować nad tą cudzą nostalgią?

NŻ: Trudno mi o tym mówić, bo gdy zaczynałam pracę nad cyklem, wujek był w pełni sił, a  chwilę później zachorował i zmarł w maju tego roku. Nie mógł już, niestety, zobaczyć tej pracy, widziały ją jego żona, córka i wnuki.

Na początku pracowało się bardzo dobrze, było widać, jaką radość sprawia wujkowi wracanie do czasów młodości i to, że jestem zainteresowana jego historią. Później kontakt był utrudniony, musiałam opierać się na szczątkowych notatkach, na  informacjach, które zdobyłam na początku, kiedy nie wiedziałam jeszcze, jak praca będzie dokładnie wyglądać. Bałam się, że przekręcę niektóre informacje, daty i wydarzenia. Na szczęście wujek pożyczył mi książkę  „Z dziejów bydgoskiego przemysłu. Zachem” Tadeusza Wilusza, również byłego wieloletniego pracownika zakładów, dzięki niej uporządkowałam chociaż część wiadomości o budynkach, na temat których nie ma niczego w internecie, a które były ważne dla społeczności zachemowej.

BK: Czy da się o tym projekcie myśleć jak o duchowym spadku?

NŻ: W pewnym sensie tak. Wujek był osobą zamkniętą w sobie, dopiero gdy coś go bardzo zainteresowało, otwierał się. I tak było w przypadku tego projektu. Moja praca stała się  kontynuacją naszych rozmów i wycieczek. Po obronie podarowałam wybrane grafiki rodzinie, myślę, że dla nich to również ważna pamiątka.

 

 

BK: Każdej artystycznej pracy magisterskiej na UAP towarzyszy część pisemna. Czego dotyczyła w tym przypadku?

NŻ: Opisywałam przestrzenie wspólne, skupiając się na tych postindustrialnych. Starałam się zdefiniować i zanalizować różnorodne aspekty przestrzeni, przede wszystkim tych publicznych, oraz zrozumieć ich rolę jako miejsc, które kształtują życie społeczne i kulturowe miast. Analizuję, w jaki sposób przestrzenie publiczne wpływają na interakcje międzyludzkie, tożsamość miejską, poczucie przynależności oraz jakość życia mieszkańców. W jaki sposób zdegradowane, poprzemysłowe budynki są wykorzystywane. W części związanej z inspiracjami  artystycznymi pisałam o niemieckich fotografach Hilli i Berndzie Becher, którzy w swoich pracach skupiali się na powtarzalności brył maszyn i budynków przemysłowych. Ich prace miały charakter dokumentalny. Fotografowali na przykład jeden rodzaj konstrukcji i dopiero cały zestaw zdjęć odpowiednio oddziaływał na odbiorcę.

BK: Tworząc swój cykl, wybrała pani technikę linorytu traconego. Na czym polega technika i skąd wybór właśnie takiej? Czy temat miał znaczenie?

NŻ: Nie, temat nie miał znaczenia, ja się po prostu dobrze czuję w tej technice. Korzystam z własnych zdjęć, najpierw je przetwarzam, przerabiam na czarno-białe, podkręcam kontrast i drukuję. Potem przykładam zdjęcie do matrycy i przenoszę za pomocą acetonu na linoleum.

 

fot. Fotografy

fot. Fotografy

Już na matrycy usuwam pewne elementy – usunęłam z fotografii wszystkie samochody oraz ludzi. Przy pierwszej warstwie odbijam gradienty kolorów: błękit (niebo), biel (światło) i beż (piasek). Trzeba to wyciąć, nałożyć farbę, a potem wydrukować. Przy druku stosuję dodatkowo białą farbę olejną, dzięki czemu linoryty są matowe. Daje to efekt retro, stwarza niepowtarzalny, nostalgiczny klimat. Opuszczone budynki mają w sobie trochę niepokoju, a zastosowanie tej  farby podkreśla ten niepokój.

Ważna była dla mnie także praca nad kolorem – wymagało to przed drukiem wymieszania odpowiednich barw. Najpierw sprawdzałam roboczo na kartce, jaki uzyskałam efekt, czy wszystko będzie ze sobą grało.  Tworząc linoryt, zamykam się w czterech warstwach, a to, czego nie mogę wyciąć, czasem domalowuję wałkiem, palcem lub pędzelkiem. Nazwa techniki, „linoryt tracony”, odnosi się do tego, że przy każdej warstwie trzeba coś wytracić z matrycy.

BK: Jakie znaczenie ma dla pani nagroda w Konkursie im. Marii Dokowicz?

NŻ: Bardzo duże, bo walczyłam z tymi studiami, zajęły mi więcej czasu niż normalnie, cieszę się więc, że te lata nie poszły na marne, że zostałam zauważona. Zwłaszcza że był moment, w którym profesor musiał mnie skreślić z listy studentów, a potem był jedną z osób, która  zadecydowała o przyznaniu tej nagrody.

BK: W jakim kierunku chciałaby pani pójść jako artystka?

NŻ: Na razie zostanę przy linorycie. Marzy mi się własna pracownia, w której mogłabym prowadzić warsztaty i pokazywać, że grafika to nie tylko czerń. Chciałabym dalej rozwijać się artystycznie i pokazywać swoje prace szerszej publiczności.

 

 

Natalia Żychlińska – absolwentka Zespołu Szkół Plastycznych w Bydgoszczy. W 2023 roku obroniła dyplom magisterski z dziedziny grafiki warsztatowej w I Pracowni Grafiki –Wypukłodruk u prof. Andrzeja Bobrowskiego na Wydziale Grafiki Uniwersytetu Artystycznego im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Zajmuje się głównie grafiką, w swoich pracach skupia się na krajobrazach postindustrialnych. Brała udział w wielu wystawach krajowych. Laureatka XII Biennale Grafiki Studenckiej w Poznaniu.

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
3
Świetne
Świetne
8
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0