Co robi krytyczka? Część III: odkrywa technologię
Opublikowano:
16 stycznia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W dynamicznie zmieniającej się przestrzeni cyfrowej ery, również w przypadku literatury. Pojawiają się narzędzia i platformy, które zmieniają nie tylko sposób, w jaki czytamy, ale również jak doświadczamy i interpretujemy teksty.
Chaty
Zacznijmy od chatu GPT, o którym większość z nas coś już słyszała, a nawet: już używała. I choć coraz częściej pojawia się w kontekście odbierania pracy, zwłaszcza w zawodach nieangażujących kreatywności, nie trzeba (być może: jeszcze) podnosić larum. Chat nie może bowiem istnieć bez nas. Jeśli wpiszemy do chatu GPT dowolną komendę z prośbą o opisanie bieżącego wydarzenia lub czegoś, co wydarzyło się w niedalekiej przeszłości, często otrzymamy informację zwrotną, że jego horyzont poznawczy kończy się w 2021 roku. To, co nazywamy chatbotami AI, nie może w rzeczywistości „nauczyć się” niczego nowego bez udziału człowieka. Jedynym sposobem, w jaki mógłby dowiedzieć się, powiedzmy, o zamieszaniu wokół literackiego nobla przyznanego Oldze Tokarczuk lub o tym, jak wyglądały grudniowe obrady sejmu, byłoby nakarmienie go artykułem napisanym przez osobę, która prawdopodobnie dokonała osobistej oceny tego, co zobaczyła, a później zasiadła przed klawiaturą.
Zagrożenie jest nieco inne. Bo choć powinnam właśnie poklepać się po plecach we wzmacniającym geście, bo zajmuję się pisaniem o obserwowanym świecie i interpretacjach tekstów kultury, trudno zapomnieć o sprawie i po prostu machnąć ręką. Nie ma w zasadzie powodu, dla którego modele sztucznej inteligencji nie mogłyby mieć dostępu do aktualnych sondaży i tworzyć narracji przedwyborczych. Co więcej – dlaczego nie miałyby tworzyć własnych zestawień?
Mogliśmy obserwować przecież skalę dezinformacji przy wyborach Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych: a wszystko to tylko dzięki danym dostarczanym przez Facebooka. Żeby nie wybierać się jednak za wielką wodę, już teraz możliwe jest nakarmienie modelu AI głosem danego polityka bądź polityczki i „zmuszenie” ich do wypowiedzenia każdego wręcz zdania.
Co pozostaje?
Wbrew pozorom: całkiem sporo. Wyrażanie uczuć, praca w stylu, proces twórczy. W debatach człowiek vs. maszyna zwykle opowiadam się po stronie ludzi, ale coraz częściej zastanawiam się nad tym, czy nie jesteśmy zbyt hojni w określaniu masowo produkowanych tekstów, komunikatów, obrazów czy muzyki mianem dzieła sztuki. Być może o czas na rewizję kryteriów oceniania, zwłaszcza jeśli chodzi o naszą zdolność do tworzenia rzeczy, które są naprawdę oryginalne, a nie masowo powielane ze względu na prawidła rynku.
Cyfrowa rewolucja w literaturze i sztuce to nie tylko zmiana medium, ale także okazja do refleksji nad tym, co w kulturze najważniejsze – przekazywaniem historii, emocji czy idei. Ale wystarczy teoretyzowania. Jakie aplikacje i oprogramowania wspomagające proces pisania, ale też czytania stają się coraz bardziej popularne?
Zacznijmy, nie bez powodu, od Goodreads – platformy lubianej także w Polsce. To społecznościowy gigant w świecie literatury, umożliwiający dzielenie się opiniami o książkach, odkrywania nowych tytułów i śledzenia postępów w czytaniu. To miejsce, gdzie czytelnicy mogą łączyć się i tworzyć społeczności, choć jednocześnie może to prowadzić do wytworzenia się bańki preferencji i opinii, ograniczając odkrywanie literatury poza utartymi ścieżkami. Cóż, jest tu zgoła przyjemniej niż na polskim odpowiedniku, czyli lubimyczytać.pl. Mniej tu pola dla nieuczciwych praktyk wydawców, piszących anonimowe i hurraoptymistyczne recenzje o świeżo opublikowanych tytułach. Nie mówię, że takich sytuacji nie spotkamy na Goodreadsie, ale proszę mi wierzyć na słowo, że tego typu manipulacje wychodzą na światło dzienne stosunkowo szybko, wzbudzając przy tym niezłą aferę.
Kontrowersyjną aplikacją jest natomiast Blinkist, oferujący streszczenia książek. Naprawdę. Pozostając blisko klasycznie rozumianych bryków, serwis ów umożliwia szybkie przyswajanie kluczowych idei z popularnych dzieł non-fiction. I tu pojawia się pytanie o doświadczenia, które traci się, omijając szczegóły, literackie niuanse dzieł i, w gruncie rzeczy, interpretację dzieł. Ja to tylko tu zostawię.
W Polsce, według danych z raportu Biblioteki Narodowej, czytelnictwo książek drukowanych maleje, ale jednocześnie rośnie zainteresowanie e-bookami i audiobookami. Na przykład, Audioteka, lider na polskim rynku audiobooków, odnotowała znaczący wzrost liczby subskrybentów w ostatnich latach. Świadczy to nie tylko o zmieniających się preferencjach czytelników, którzy coraz częściej sięgają po literaturę w formie cyfrowej, ale także – na co naprawdę liczę – odrodzenia się formy słuchowisk radiowych. Bo dlaczego nie?
Sztuka w cyfrowym wymiarze
Ale dziś nie tylko o literaturze. W dziedzinie sztuki, cyfrowe narzędzia stwarzają coraz to nowe możliwości dla twórców, ale także odbiorców. Weźmy takie Artsteps, które pozwala artystom tworzyć wirtualne galerie, co w czasach pandemii COVID-19 stało się alternatywą dla tradycyjnych wystaw. Google Arts & Culture (polecam zagłębienie się w zasobach na kilka wspaniałych godzin) zmienia za to sposób, w jaki doświadczamy sztuki, oferując dostęp do cyfrowych reprodukcji dzieł z całego świata. Coś wspaniałego: od kolekcji MET, MoMA, przez francuskie muzea, po kolekcje z innych kręgów kulturowych. W sam raz na długie, zimowe wieczory.