Księgarka z bajki
Opublikowano:
13 lutego 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Rola księgarń zmienia się – to coraz częściej małe centra kultury. Jednym z takich miejsc jest poznańska Księgarnia „z Bajki”. Jej właścicielka Krystyna Adamczak mówi o zmianach koniecznych dla polskich księgarzy.
Barbara Kowalewska: Twoja księgarnia jest dzisiaj jedną z bardziej znanych w Poznaniu, byłaś za swoją działalność kulturalną wielokrotnie nagradzana, m.in. nagrodą Marszałka w 2016 roku. Mało kto jednak wie, jak wyglądały księgarskie początki, sięgające 1991 roku, niedługo po Okrągłym Stole. Co cię popchnęło do tego, by zostać księgarzem?
Krystyna Adamczak: Dawno, dawno temu…
BK: Tak się zaczynają bajki…
KA: Bo ja już trochę należę do przeszłości. Wykonuję ginący zawód… Chciałam zostać dziennikarką, należałam do grupy dziennikarzy młodzieżowych. Na praktykach byłam w warszawskim piśmie „Razem”. Zaproponowali mi etat, ale nie miałam jeszcze dyplomu. Wróciłam do Poznania, aby dopełnić swoje wykształcenie. Na pierwszym roku studiów urodziłam dziecko. Wprawdzie napisałam do redakcji, że prędko wrócę do pisania, ale życie zweryfikowało moje plany.
Małe dziecko miało swoje potrzeby. Szybko okazało się, że nie mogę pójść na 19.00 do teatru, czy umawiać się na wywiad. Poza tym zakochałam się w macierzyństwie. Polubiłam bycie mamą. To, że udało mi się pogodzić to ze studiami, to cud. Nie wzięłam urlopu dziekańskiego, nie miałam tutaj rodziny.
Na piątym roku rozglądałam się za pracą nauczycielki, bycie nauczycielką spodobało mi się na praktykach. Wtedy w programie studiów były przygotowania metodyczne, miałam praktyki w liceum. Po kilku lekcjach zawarliśmy kontrakt: wszystko, co tutaj powiedzą, jest poprawne. Zapraszam ich do odważnego formułowania opinii, refleksji, wniosków. Będziemy się przysłuchiwać tym głosom bez oceniania. Ten kontrakt ośmielił młodzież. Rozwiązał im języki. To było niezwykle ożywcze. Przeglądali się w tekstach literackich jak w lustrach. Teksty romantyków nabierały dla nich współczesnego wymiaru.
BK: Ale jednak nie zostałaś w szkole…
KA: To był rok 1991, czas rodzącego się kapitalizmu. Mój brat dobrze się w tym odnajdował. Kiedy mu powiedziałam, że zamierzam być nauczycielką, zawyrokował: „umrzecie z głodu!”. Ta perspektywa nie wydała mi się nęcąca… To on ośmielił mnie do założenia księgarni. Pożyczył mi pieniądze na zakup pięknego, starego samochodu od prof. Jana Berdyszaka. Wkrótce potem zarejestrowałam działalność gospodarczą. W hurtowni „Bibuła” na Wierzbięcicach zakupiłam kilka kartonów książek i pojechałam do Puszczykowa, sprzedawać te książki prosto z bagażnika.
BK: Dlaczego nie w Poznaniu?
KA: Nie miałam odwagi, wydawało mi się, że księgarz to ważna figura. Pamiętam, że gdy mieszkałam jeszcze w Śremie, przy Starym Rynku była dziewiętnastowieczna księgarnia. Jej właściciel był księgarzem wielkiego formatu, prawie codziennie tam zachodziłam. Lubiłam atmosferę tego miejsca, zapach, koloryt.
Na początku swojej drogi, jako studentka filologii polskiej, nie czułam się księgarką, dlatego jeździłam na prowincję. Pewnej soboty zatrzymała się przy moim stoisku dystyngowana dama. W milczeniu przysłuchiwała się moim opowieściom o książkach. To było długie, tajemnicze milczenie. Wreszcie tonem nieznoszącym sprzeciwu zawyrokowała: „Pani powinna mieć księgarnię w Poznaniu!”. Jej postawa, słowa, ton jej wypowiedzi – przydały mi odwagi.
Następnego dnia pojechałam na os. Kosmonautów. Na targowisku panował niesamowity gwar, mnóstwo straganów i ludzi. Spotkanie czytelnika z książką wymaga ciszy, intymności. Po drugiej stronie ulicy, przed barem „Charków”, dostrzegłam mały placyk. Tam podjechałam, wyjęłam stolik, podniosłam klapę bagażnika i uśmiechem zapraszałam klientów.
BK: Książki szły dobrze?
KA: Świetnie, to był czas wielkiego głodu książki. A ponieważ opowiadałam o nich z zaangażowaniem, to przekładało się na sukces finansowy. Były dni, że sprzedawałam prawie wszystko, co miałam! Następnego dnia jechałam do hurtowni, kupowałam kolejne kartony książek i tak każdego dnia, na ile pozwalały mi zajęcia na studiach. Po trzech miesiącach stwierdziłam, że to mi się podoba, że chcę to dalej robić.
We wrześniu wynajęłam w Domu Kultury „Bajka” na Wichrowym Wzgórzu maleńką witrynkę i w tym oknie eksponowałam książki. Wtedy już zatrudniłam na pół etatu koleżankę ze studiów. Potem wynajęłam w tym samym budynku kolejną część, czterdzieści metrów, a po trzech latach – osiemdziesiąt metrów. A w 2000 roku otworzyłam kolejną księgarnię, tę na os. Przyjaźni, która funkcjonuje do dzisiaj. Lokal był straszliwie zaniedbany, przez lata skutecznie odstraszał potencjalnych najemców. To niewiarygodne, ale zrobiłam tam wielki remont w trzy tygodnie, chciałam otworzyć księgarnię 5 grudnia. To się udało, choć nawet kierownik osiedla w to nie wierzył.
BK: Jakie były kamienie milowe w twojej pracy księgarskiej? Jak się zmieniało znaczenie miejsca?
KA: Miałam wokół siebie znajomych artystów, współpracowałam także z dyrektorem Domu Kultury „Bajka”, organizując wspólne imprezy. W lokalu na os. Przyjaźni jedno pomieszczenie przeznaczyłam li tylko na wydarzenia artystyczne. Za drzwiami starej szafy mieściła się Narnia, norka Hobbita, Akademia Pana Kleksa, i wiele innych aranżacji na potrzeby warsztatów. Szczególnym okresem był czas premiery „Harry’ego Pottera”, zorganizowano wówczas konkurs na wydarzenie artystyczne. To było ważna premiera: cała księgarnia była zaczarowana przez tydzień, miałam scenografię rodem z Hogwartu. Dostałam nawet za to główną nagrodę od wydawcy tytułu, którą przeznaczyłam na działania artystyczne w księgarni: warsztaty teatralne, spotkania fanklubu Harry’ego Pottera, głośne czytanie dzieciom. Te działania okołoliterackie rozrastały się z każdym rokiem.
Moja misją było i nadal jest, żeby ożywiać książki dzieciom. Aby czytanie kojarzyło im się z radością, zabawą. Nigdy z karą, nakazem, nudą. Aby dzieci i młodzież cieszyły się czytaniem. Sięgały po książki dla przyjemności. Ludzie sami przychodzili z pomysłami, zaproponowali na przykład, żeby zorganizować urodziny dla wnuczka. Zrobiliśmy je. I tak powstała nasza flagowa impreza, którą mamy w ofercie.
Zaprzyjaźniałam się z pisarzami i pisarkami spotykanymi na targach książki. Korespondowałam z nimi, zapraszałam ich na spotkania autorskie. Honoraria płaciłam z własnych pieniędzy, a na nocleg zapraszałam do mnie, do domu. Przyjmowali zaproszenia, chętnie przyjeżdżali. Miałam radość z tych spotkań, a dzieciom dostarczałam radości obcowania z pisarzami. Tak też przez dziesięć lat funkcjonował Krąg Kobiet i Klub Zwierciadła.
BK: Mówiłaś o cudownym roku 1991, o tym głodzie książki. Kiedy to się zmieniło?
KA: Wyraźna zmiana nastąpiła w 2012 roku, kiedy z księgarń wyprowadzono podręczniki. To był zastrzyk pieniędzy pozwalający księgarniom funkcjonować, opłacać koszty z zysków, mnie realizować pomysły artystyczne. Od dwunastu lat obroty spadają, a teraz wręcz pikują! Księgarnie upadają na potęgę.
Nie ma przepisów regulujących rynek. Książkę można kupić wszędzie, często po cenach niższych niż ja kupując ją w wydawnictwie, płacąc zań gotówką. Obmyślam różne formy przyciągania i przywiązania klientów do księgarni, ale to nie wystarcza. Byt Księgarni „z Bajki” też jest zagrożony…
BK: W ubiegłym roku, jesienią, otrzymałaś nagrodę finansową w konkursie Fest Księgarnia organizowanym przez Wydawnictwo Posnania. Nagroda pomogła przetrwać?
KA: Ten dar spadł mi jak z nieba. W ramach tego projektu mogłam sfinansować około dwudziestu spotkań literackich, które miałam w planie. Zaprosiłam Iwonę Chmielewską, z którą byłam przed laty na targach w Bolonii. Niestety źle się poczuła i nie mogła przyjechać, ale za to przybyła Justyna Bednarek i Tina Oziewicz, która pięknie potrafi pisać i opowiadać o uczuciach. Zaaranżowałam też spotkania z Elizą Piotrowską i Joanną Krzyżanek.
BK: Jakie cechy powinien mieć dobry księgarz?
KA: Najważniejszy w księgarni jest czytelnik. Kiedy dobieram zespół, wyszukuję osoby, które mają wewnętrzny spokój i umieją słuchać. Gdy czytelnik przychodzi, pytam po pierwsze: dla kogo ma być ta książka? Słucham uważnie. Te informacje są ważne, żeby z tysiąca tytułów sięgnąć po właściwy – najlepiej dopasowany do zainteresowań tej osoby. Ważna jest kultura tego krótkiego kontaktu, żeby czytelnik poczuł się ważny, wysłuchany, żeby zapragnął wrócić do nas. Szczególnie liczy się jakość kontaktu z dzieckiem, z nastolatkiem. Młodzi czytelnicy są szczególnie wrażliwi na to, co im oferujemy, jak się do nich zwracamy. Trzeba wiedzieć, co im polecić. Warto zadbać o to, aby treść książki przylegała do rzeczywistości czytelnika.
Niektórzy starsi ludzie przychodzą do nas prawie codziennie. Dzielą się refleksjami o swoim samopoczuciu, o sprawach rodziny. Z entuzjazmem opowiadają o wrażeniach z lektury. Czasem mi się wydaje, że tworzymy taką osiedlową przystań – rodzinę ludzi miłujących książki i czytanie. U nas każdy może poczuć się jak w domu – mile widziany gość, na którego czeka się z otwartym uchem i sercem, z filiżanką herbaty.
BK: Z jakimi problemami musi dziś się mierzyć księgarz? Jakich zmian trzeba dokonać w naszym kraju, by uratować księgarnie?
KA: Pilnie potrzebna jest ustawa o książce. Trzeba wprowadzić zerową stawkę VAT, ustalić stałą cenę na książkę, zapewnić równe traktowanie wszystkich podmiotów. W Niemczech stała cena na książkę obowiązuje przez rok od wydania. We Francji są preferencyjne warunki wynajmu lokali dla księgarń. Chciałabym, żeby do nas to dotarło. Czynsz to duża część moich kosztów.
Księgarnia nie jest tylko miejscem, gdzie się kupuje książkę, ale także gdzie dziecko może zostać książką oczarowane. Nie możemy przygotować drogi dla dziecka, ale możemy wyposażyć je na drogę. Mocny system wartości moralnych, jaki daje obcowanie z dobrą literaturą, będzie najlepszym wyposażeniem na życie. W Księgarni „z Bajki” te książki znajdziecie. Oferujemy wyselekcjonowane, najlepsze tytuły. Napisane piękną polszczyzną, znakomicie ilustrowane i o czymś ważnym dla młodego czytelnika.
Krystyna Adamczak – księgarka i opowiadaczka bajek, która wierzy w moc słowa. Niestrudzenie, od 33 lat, wprowadza kolejne pokolenia dzieci na drukowaną ścieżkę. Wzrusza ją, gdy wracają do księgarni jej dawni goście, teraz już ze swoimi dziećmi, i wyznają, że gdy byli mali, przeżyli tutaj coś dla nich ważnego. Wtedy dobitnie czuje, że jej praca ma sens. Chciałaby jeszcze długo pełnić swoją służbę i misję. Ma do tego zapał, ale warunki pracy coraz trudniejsze… Wiele w tym względzie zależy do instytucji państwa.