Goście Radziwiłłów: Jarosław Skurzyński
Opublikowano:
25 kwietnia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W sierpniu 2023 roku, w ramach programu pt. "Goście Radziwiłłów", odbyła się trwająca 3 tygodnie rezydencja literacka. W jej trakcie, siedem osób pracowało nad swoimi autorskimi utworami.
Program „Goście Radziwiłłów” został zainicjowany przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w roku 2020.
Rezydentów zaprosił Pałac Myśliwski Książąt Radziwiłłów w Antoninie – Dom Pracy Twórczej.
Jednym z uczestników Programu „Goście Radziwiłłów” był Jarosław Skurzyński, który w Antoninie pracował nad powieścią dla dzieci i młodzieży „Róż”. Poniżej prezentujemy fragment tego utworu:
Rozdział 6
W którym trafiam do tajemniczego korytarza i tam prowadzę rozmowę o istocie wypełniania formularzy
Pomieszczenie zawalone szarymi pudłami i folią bąbelkową lśniło różem przez kilkanaście sekund, a potem zrobiło się ciemno. Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności. Nie chciałem się poruszyć, żeby o nic się nie potknąć, zdążyłem przecież zauważyć w świetle portalu, jaki bałagan tutaj panuje. W ciemnościach tliło się jedynie światełko nad plakietką z otwartymi drzwiami. Robiąc małe kroki i machając przed sobą rękoma, doczłapałem do źródła światła. Wymacałem klamkę. Drzwi otworzyły się, a mnie oślepiło. Znalazłem się w białym jak mleko korytarzu i tak długim, że nie widziałem, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy – ciągnął się za mną i przede mną na taką odległość, że po obu końcach sufit zaczynał stykać się z podłogą.
Na ścianach korytarza co parę metrów były drzwi.
Powlokłem się przed siebie. Szedłem tak może z dziesięć minut i nic się nie zmieniło. Wszystkie drzwi wyglądały identycznie, nie było na nich żadnych numerów i plakietek z nazwiskami. Nic.
Stanąłem przed jednymi z nich. Poprawiłem włosy i podciągnąłem dres. Zapukałem. Delikatnie, nieśmiało i cicho. Dwa razy: PUK PUK, a dla pewności dodałem jeszcze jedno PUK. Czekałem, ale nikt nie otworzył. Obróciłem się na pięcie do drzwi naprzeciwko i zapukałem tak samo: PUK PUK, przerwa, PUK. Zastanawiałem się długo nad tym trzecim puknięciem, czy przypadkiem nie zdradza ono mojego zniecierpliwienia albo – co gorsza – że jestem nachalny.Chciałem, żeby moje pukanie było spokojne, takie zapowiadające na przykład kogoś z sąsiedztwa, kogoś potrzebującego szklanki cukru. Ale czy sąsiedzi przychodzą jeszcze po szklankę cukru? Mnie się to nigdy nie zdarzyło – to znaczy ani ja nie chodziłem, ani nikt nie przychodził do mnie w takiej sprawie. Wreszcie uznałem, że to trzecie puknięcie jest radosnym zakończeniem sekwencji pukania. Bo takie jedno podwójne zapukanie może się kojarzyć z kimś niemiłym, że przyszedł tutaj, bo musiał, ale wcale tego nie chciał. A takie podwójne zapukanie zakończone jednym puknięciem sygnalizuje, że za drzwiami czeka ktoś, kto przychodzi z dobrymi zamiarami, jest miły i na pewno warto takiemu otworzyć drzwi.
Drzwi jednak się nie otworzyły.
Pomaszerowałem dalej, zastanawiając się, gdzie trafiłem. Może to jakiś biurowiec i nie ma jeszcze nikogo w pracy, i pukanie nie ma żadnego sensu. A może to hotel z wolnymi pokojami, i w tym przypadku pukanie też się na niewiele przyda.
Chciałem dotrzeć do windy, bo pomyślałem, że może na innym piętrze kogoś spotkam. Ale nie znalazłem ani windy, ani schodów.
Korytarz nie miał końca.
Za mną i przede mną rozciągała się biel.
Pukałem jeszcze do niektórych drzwi – już nie tak delikatnie jak do tych pierwszych, ale szybko i głośno, do paru zawaliłem nawet pięścią, a do kilku złapałem za klamkę i próbowałem otworzyć. Były zamknięte.
W pewnym momencie zawróciłem, ale nie rozpoznałem drzwi, przez które dostałem się na korytarz. Może wydawać się to śmieszne, że pomimo tylko dwóch kierunków, w których mogłem się udać – zgubiłem się.
Usłyszałem otwierające się gdzieś drzwi! Spojrzałem przed siebie, ale wszystkie były zamknięte, przynajmniej te, które mogłem zobaczyć. Odwróciłem się i w białej głębi korytarza zobaczyłem czarny punkt, który już zaczynał się rozmywać. Rzuciłem się w pogoń. Krzyczałem: „Halooooo!” i „Proszę się zatrzymać!”, i biegłem tak szybko, na ile laczki mi pozwalały.
Niestety…
Nie był to za szybki bieg, raczej szybszy chód, a ciemny punkt wcale się nie przybliżał, ale – co przyjąłem z ulgą – też nie znikał. Przemieszczał się, ale ciągle był w zasięgu mojego wzroku. Zatrzymałem się i zdjąłem laczki. Przycisnąłem je do piersi i puściłem się przed siebie. Tym razem już naprawdę… ile miałem sił w nogach!
Niestety, nie nawykłem do biegania, więc mój sprint trwał może – oby! – trzydzieści sekund (było to raczej raptem dziesięć) i zacząłem – ze zmęczenia i bólu w klatce piersiowej – zwalniać. Próbowałem jednak nadal biec, mimo że wielu z was nie nazwałoby to nawet szybkim marszem. Raz czy dwa poślizgnąłem się, bo skarpety też nie są dobrym sprzymierzeńcem biegacza. Mógłbym oczywiście je zdjąć, ale, nie oszukujmy się, w niczym by mi to i tak nie pomogło. Nie pobiegłbym szybciej, nawet jeśli od tego zależałoby moje życie.
Zatrzymałem się więc jak parowa lokomotywa, wydając z siebie piski, gwizdy, szmery i stęknięcia, a czarny punkt – ten jedyny punkt nadziei – rozpłynął mi się na oczach. A na sercu zrobiło mi się tak ciężko, że pacłem z tego powodu na podłogę zrezygnowany, zziajany i spocony. Włosy i koszulę po tym szaleńczym biegu – nieważne, że tylko kilkudziesięciosekundowym – mogłem wyrzynać. Wsunąłem z powrotem laczki na stopy i przypomniałem sobie, że przecież są magiczne. Laczki, nie – stopy. Zerwałem się z podłogi i kilka razy uderzyłem nimi o siebie, ale, niestety, nie wylała się z nich żadna różowa kisielowata poświata.
– Teraz już nie działacie, co? – powiedziałem rozgoryczony.
Ponownie usiadłem z nadzieją, że ktoś się pojawi. A może wróci ten, kogo próbowałem dogonić?! Tak, poczekam tutaj. Nie ruszę się stąd.
Słyszę w głowie jakieś rozmowy, krzyki, śmiechy i westchnienia, które są tak realne jakbym je sam przeżywał, ale przecież jestem tutaj, w tym białym korytarzu bez początku i końca. Gdzież indziej mógłbym być? W jednej chwili pędziłem w galarecie jak uwięziony owoc, a w drugiej wygrzebywałem się z pralki w ciemnym pokoju. Przypomniałem sobie, że w trakcie tamtej podróży poczułem nagły, rwący ból w boku. Uniosłem koszulkę, żeby sprawdzić, czy mam siniaki, ale oba boki wyglądały normalnie.
Zajęty oględzinami ciała, nie spostrzegłem, że ktoś stanął naprzeciwko mnie.
– A ty kto? – zapytała istota wyższa i chudsza od mnie, odziana w granatowy kombinezon, którego materiał wyglądał na bardzo sztywny i nieprzyjemny w dotyku, nie widniało na nim żadne zagięcie, nierówność, załamanie; istota przypominała ludzika Lego w tym swoim nienagannym stroju i przypatrywała mi się nieobecnym wzrokiem, ale w odróżnieniu od ludzika Lego mrugała co kilka sekund, zawsze dwa razy.
– Ja…
– Nieważne! – Przerwała mi. – Nie chcę wiedzieć. – Zmierzyła mnie dokładnie od stóp do głowy, bo już zdążyłem się podnieść. – Gdzie identyfikator?
– Identyfikator?
Istota westchnęła i mrugnęła (dwa razy).
– A ty co? Kolejny zamyśleniec?
– Ja…
– Nieważne! – Znowu mi przerwała. – Nie chcę wiedzieć. Wyrobię nowy.
Wyciągnęła z kieszeni coś, co przypominało przenośny terminal płatniczy – dobyła go tak szybko jak rewolwerowiec broń z kabury. Cofnąłem się instynktownie i plecami uderzyłem o ścianę. Istota potrząsnęła urządzeniem, później uderzyła nim o dłoń (zauważyłem, że ma siedem palców), a kiedy nic się nie zadziało, znowu potrząsnęła. Coś zaskrzeczało i wyświetlacz zapalił się bladym, żółtym światłem.
– Twoje nazwisko i przydział.
– Przydział? – wybełkotałem.
– Widzę, że koniecznie chcesz utrudnić, dobrze. – Podniosła urządzenie na wysokość moich oczu.
– Nie, nie chcę, ale ja nie znam przydziału – powiedziałem przepraszająco.
– Nie zna przydziału! – parsknęła. – Jakie ono dowcipne! – Urządzenie błysnęło jak flesz aparatu fotograficznego. – A nazwisko zna? – zakpiła.
– Beruče. Tom Olav Beruče.
– Dziwne, dziwne. – Istota ponownie potrząsnęła urządzeniem. – Powtórz.
– Beruče.
– O! Jest…
– Jest? – zdziwiłem się. – Jest moje nazwisko w bazie?
– Tak, oczywiście, że jest. W bazie są wszystkie nazwiska.
– Tom Olav Beruče. Olav przez „v” a nie przez „f”?
Istota spojrzała na czytnik.
– Owszem, przez „v” nie przez „f”.
– Dziwne.
– A twój przydział to odzyskaniec.
– To ja mam przydział?! – krzyknąłem zdziwiony.
– Każdy ma! Cóż za niestosowne pytanie! – Istota schowała czytnik do tylnej kieszeni, a z przedniej wyciągnęła plik kartek i zaczęła coś notować. Trwało to na tyle długo, że zacząłem się rozglądać po korytarzu, ale był tak samo pusty jak poprzednio. – Dobrze – odezwała się w końcu. – Tutaj jest formularz E 231X50ST. – Wręczyła mi cienką jak ciasto filo kartkę i zaczęła wypisywać kolejną.
Kartka zapełniona była znakami, których nie rozumiałem. Jak to się dzieje – zacząłem się zastanawiać – że rozumiem, co do mnie mówi, ale nie rozpoznaję pisma? Istota drobnym maczkiem zapełniała kolejną kartkę.
– Przepraszam – odważyłem się odezwać. – Co jest na tym formularzu E 23?
Istota przerwała pisanie, spojrzała na mnie tak, jak mógłbym patrzeć na nać marchewki wyrosłej na lodówce.
– To nie jest formularz E 23 – powiedziała z wyraźnym obrzydzeniem. – To jest E 231X50ST! Formularze E 23 zostały wycofane – i bardzo słusznie! – dawno temu przez nasze miłościwie panujące Prezydentum, bo były zbyt ogólnikowe! Formularz E 23 nie zawierał nawet podstawowych informacji! Przecież żeby rozpatrzeć jakąkolwiek prośbę, urzędnik musi znać obwód głowy wnioskującego, nie mówiąc o planach na przyszłość, czy choćby opisanych snach z ostatnich dwóch nocy! Wszystkim się wydaje, że rozpatrywanie wniosków może się obyć bez rubryki o kolor ścian w sypialni, a to jest przecież jeden z najważniejszych czynników, jakie wpływają na nasze samopoczucie i sny! Kolor! Co ja o kolorze! E 23 nie zawierał rubryk dotyczących życia naszych pradziadków, nie zawierał też preferencji żywieniowych naszych przyjaciół. Nic. Totalna pustka! Jak na takiej podstawie określić portret wnioskodawcy i rozpatrzyć wniosek? Jak to dobrze, że te czasy już minęły!
– Tak, oczywiście – zgodziłem się z istotą, pomimo że przyswojenie tego przeze mnie, co mówiła istota można przyrównać do sytuacji uczenia myszy rachunku różniczkowego. – A gdzie jesteśmy tak dokładnie? – rzuciłem pytanie, mając świadomość, że wywoła ono niemałe oburzenie albo – co gorsza – sprawi, że istota wyjmie kolejne formularze i zacznie je wypełniać! Ale ona spokojnie zaczęła wyjaśniać:
– Znajdujemy się w części magazynowej, tutaj też są archiwa, biblioteki, banki pamięci i serwery, dalej jest już tylko punkt P, do którego nie ma dostępu.
– Czyli za tą częścią kończy się korytarz? – rzuciłem tak niewinnie, jak mówi się: „Och, jak dzisiaj wieje”.
Istota spojrzała na mnie, zamrugała dwa razy, sięgnęła do kieszeni (och, nie!), ale zamiast formularza wyciągnęła czerwoną broszurkę i mi ją wręczyła.
– Tutaj nic się nie kończy – oznajmiła. – A w książce znajdują się wszystkie mapy niekończących się połączeń.
– Skoro wszystkie, to takie nieskończone to one nie są – zauważyłem, ale zaraz ugryzłem się w język.
Istota znowu zamrugała dwa razy.
– Jakie ono dowcipne! Znane jest poczucie humoru odzyskańców.
– Czym tak naprawdę zajmują się odzyskańce? – zapytałem, ale bałem się odpowiedzi.
– No, właśnie! – Istota roześmiała się. – No, właśnie! Czym się zajmują odzyskańce!? Dobre! Naprawdę dobre! Niby odzyskujecie zamknięte drzwi, niby odkrywacie nowe połączenia, ale tak naprawdę, co robicie? Włóczycie się po korytarzu, szarpiecie za drzwi, i co? I nic! Ile wy tych drzwi otworzyliście? Tak naprawdę siedzicie gdzieś poukrywani z tym waszym guru Ślusarzem pod stertą dorobionych kluczy! I jeszcze ta nagroda!
– Nagroda?
– Dostajecie dostęp do Żółtej Książki!
– A co w niej takiego jest?
– No właśnie! Mapy nieskończonych połączeń! Jakby wam było mało!
– To jak w czerwonej książeczce!
– Tak.
– Po co nam druga?
– Zawsze dobrze mieć dwie na wypadek, kiedy ta pierwsza się zgubi. A im więcej posiadacie książek, tym lepszy dostajecie przydział.
– Chciałbym tylko wrócić do jednego pokoju.
– Nie można otworzyć dwa razy tych samych drzwi! – oznajmiła ostro. – Jako odzyskaniec powinnoś o tym wiedzieć!
Przeraziłem się i krzyknąłem:
– To jak mam wrócić do swojego świata!?
– Teraz to jest twój świat.
– To gdzie mam jeść, pić?
– Transport z posiłkami jest zawsze o tej samej porze. Należy tylko wypełnić formularz 5821-321-4-5-1-LLL-SSS-W – wyrecytowała spokojnie. – Nie! Przepraszam, to formularz na odesłanie wadliwego urządzenia. – Istota zaczęła się zastanawiać. – A tak, już wiem, formularz prowiantowy jest o numerze 5821-321-4-5-1-LLL-SS-W.
– Masz ten formularz? – zapytałem nie tylko z czystej ciekawości, ale przede wszystkim z chęci otrzymania prowiantu.
– Oczywiście, że mam! Co za głupie pytanie!
– Możesz mi go dać?
– Absolutnie nie! Formularze należy pobrać w połączeniu czwartym bądź piątym, wypełniając stosowny formularz na wydanie formularza.
– Aha, no tak – parsknąłem.
– Zapanowałby chaos, gdyby każdy rozdawał formularze – poinformowała sentencjonalnie.
– Oczywiście – zgodziłem się i zapytałem: – Gdzie mogę dostać formularz na wydanie formularza?
– To zależy, jaki formularz chcesz otrzymać.
– Ach, oczywiście! To gdzie mogę dostać formularz na wydanie formularza o prowiant?
– Tenże formularz jest wydawany raz na trzydzieści osesów i teraz to raczej nigdzie się go nie otrzyma.
– Osesów?
– OSS, okres sekwencjonowany sformalizowany
– A który mamy teraz oses?
– Teraz mamy piąty oses.
– To jak mam dotrwać bez jedzenia i picia do trzydziestego osesu? – zapytałem odruchowo, ale pomyślałem, że ważniejszym pytaniem byłoby to, ile trwa jeden oses.
– To należy zwrócić się o zapomogę i przyznać, że zapomniało się złożyć formularz o prowiant w wyznaczonym czasie, umotywować swoją prośbę, przeprosić i złożyć uroczystą przysięgę – na oddzielnym formularzu – że już nigdy się to nie powtórzy. – Istota przerwała i po chwili zastanowienia dodała: – Formularz o wydanie formularza uroczystej przysięgi należy jednak składać nie wcześniej niż w szóstym osesie, a formularz z przysięgą należy dołączyć do podania o zapomogę z wcześniej przedłożoną zgodą na złożenie podania o zapomogę, natomiast formularz o wydanie formularza o zgodę można otrzymać tylko po wcześniejszym przedłożeniu formularza o wstępnej akceptacji formularza o przyznaniu zapomogi, nie należy jednak tego formularza składać razem z formularzem o zapomogę, bo formularz o zapomogę może być złożony dopiero po wszystkich wstępnych ocenach formularzy poprzedzających; jest to uznawane za niegrzeczność i wtedy można się pożegnać z zapomogą.
– Rozumiem, rozumiem. Czyli muszę najpierw złożyć formularz o otrzymanie formularza na zgodę złożenia formularza z uroczystą przysięgą.
– Nie, najpierw należy złożyć formularz o wydanie formularza wstępnej akceptacji, do której należy jednak dołączyć kopię – najlepiej dwie, ale zazwyczaj wymagają cztery, a kończy się na ośmiu – formularza o wydanie formularza o zapomogę, który można otrzymać tylko wtedy, kiedy złoży się formularz z zapewnieniem, że nie wycofa się z decyzji złożenia formularza o zapomogę, co jest bardzo ważne, bo jeśli się ktoś nagle rozmyśla, cała praca idzie na marne, a każdy formularz musi być poprawnie usunięty… przecież wszyscy wiedzą, że usunięcie każdego jednego formularza wymaga zebrania się odpowiedniej komisji, która musi przedłożyć odpowiedni formularz, następnie raport, o zgodę na który należy wypełnić odpowiedni formularz, żeby nie powstał chaos w dokumentach!
– Oczywiście, rozumiem. Zrezygnuję jednak ze składania formularza o zapomogę, nie chcę przysparzać komuś niepotrzebnej pracy, gdybym nagle się rozmyślił.
– Proszę się jednak dobrze zastanowić – powiedziała z troską. – A im dłużej się będzie to odkładać, tym więcej później będzie trzeba składać formularzy, a przecież nikt nie lubi wypełniać zbyt wielu papierów. – Istota zastanowiła się przez chwilę i dodała: – Powinniśmy spisać raport z naszej rozmowy. Masz może odpowiedni formularz?
– Niestety.
– To niedobrze! Trzeba natychmiast złożyć formularz o wydanie takiego formularza!
– Czym prędzej to zrobię! – zapewniłem, a istota uwierzyła.