Niepodległość trójkątów
Opublikowano:
13 maja 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Świat przeżył już wiele rewolucji, niektóre z nich doczekały się zaskakujących nazw. Była rewolucja goździków, rewolucja krasnali czy rewolucja garnków i patelni. Teatr Animacji w Poznaniu zaprasza natomiast na rewolucję geometryczną, czyli spektakl Agaty Kucińskiej „Kraj Naj. Historia trójkątnej rewolucji” do tekstu Maliny Prześlugi-Delimaty.
O rewolucji
Mówienie do młodych widzów o rewolucji może wydawać się nieco ekscentrycznym pomysłem. Wszak dzieci mają być grzeczne i posłuszne, a nie buntować się i przeprowadzać rewolucje (czy choćby rewolucyjne zmiany). Zaniepokojonych rodziców uspokajam.
Tak naprawdę tekst Prześlugi-Delimaty mówi o emancypacji, aprobacie różnorodności i dojrzewaniu do jej akceptacji. Tego z kolei dzieci (a także wszyscy inni) powinni się nauczyć, więc dlaczego nie zrobić tego w teatrze, przy pomocy rzetelnych artystów?
Trudno, by uczyła je tego opresyjna szkoła (albo też teatralni odpowiednicy nauczycieli zwani modnie pedagogami teatru).
W Kraju Naj
Fabuła przedstawienia jest dość prosta. W Kraju Naj (czyli najlepszym, najwspanialszym i co tam jeszcze pozytywnego można połączyć z tym przedrostkiem) trójkątnym rodzicom rodzi się mały trójkącik. Trójkącik dorasta w przekonaniu, że jego kraj jest idealny i że wszyscy jego mieszkańcy powinni też być tacy: idealni, co oznacza identyczni, czyli (poza różnicą płci) tacy sami. Jak jednak wiemy z lekcji matematyki w szkole podstawowej, trójkąty też bywają różne: równoramienne, ostrokątne, rozwartokątne, prostokątne.
W Kraju Naj akceptowany jest jedynie „najidealniejszy” model trójkąta – równoboczny, który zarówno wszystkie boki ma takie same, jak i kąty. Oczywiście oficjalnie jest to wyraz powszechnej równości, a nie dyskryminacji „innych”. Szybko jednak okazuje się, że żadne odstępstwa, choćby spowodowane przypadkami losowymi, nie są akceptowane. Wkrótce przekonuje się o tym trójkącik, kiedy w szkole ma wycinać figurę oczywiście w kształcie trójkąta, ale wychodzi mu coś innego, absolutnie pozbawionego kątów.
Mimo wpajanego mu przekonania, że żyje w kraju Naj, Trójkącik ukrywa przed nauczycielką swój wytwór, który okazuje się być kołem. Pi (bo tak się przedstawia) jest zbyt niesforny, by żyć w ukryciu i Trójkącik wkrótce trafia do placówki reedukacyjnej. Tam spotyka innych odszczepieńców: dwa trójkąty prostokątne, które – mimo wzajemnej niechęci – muszą nauczyć się trzymać cały czas razem, bo tylko wtedy stanowią idealny trójkąt równoboczny. Jest też inny trójkąt, któremu złamał się czubek. Ona (bo to dziewczyna, podobnie jak dwie poprzednie figury) ma się samonaprawić, zwisając głową w dół. Trójkącik zaczyna dostrzegać absurdalność sytuacji wokół siebie; rezygnację, z jaką śpiewają radosny hymn o państwie jego obywatele – i postanawia coś zmienić.
W tym miejscu, Szanowny Czytelniku, możesz pomyśleć, że już dobrze wiesz, co wydarzy się następnie – Trójkącik osiągnie swój cel i równość zostanie zastąpiona przez różnorodność. Nic bardziej mylnego, wszak mamy do czynienia z dramaturżką od nieoczywistego pisania. Trójkącik owszem, poszerza obszar akceptacji, ale tylko o koła. Teraz on uczy, jak wycinać koła lub trójkąty. Również do oficjalnych przemów wychwalających nowy ład zostają włączone koła. Jak na złość, jego współtowarzysze słabo radzą sobie z wycinaniem tego kolejnego kształtu geometrycznego – wychodzą im najróżniejsze inne kształty. I dopiero oni pokazują, jak barwny (w sensie dosłownym) może być świat dopuszczalnej wszelkiej różnorodności geometrycznej.
Czy to komunistyczna Korea?
Zarówno w tekście Prześlugi, jak i w inscenizacji Kucińskiej przez popkulturową otoczkę przebijają ślady autentycznego totalitaryzmu, np. takiego, który można poznać dzięki filmowi dokumentalnemu Andrzeja Fidyka „Defilada”, opowiadającemu o Korei Północnej. W spektaklu również uwypuklona jest początkowo najautentyczniejsza wiara w cudowność Kraju Naj, wydawałoby się, że bez przymusu wyrażana przez jego mieszkańców.
Kraj Naj zdaje się kopią komunistycznej Korei, z tym że przedstawioną bez najbardziej okrutnych konsekwencji prób budowania absolutnie równego, pozbawionego indywidualizmu społeczeństwa. Postacie noszą ubrania na kształt mundurków (inne dla chłopców, inne dla dziewczynek) i takie same blond fryzury, przypominające mi tę, którą miała wiecznie radośnie i głupio uśmiechnięta lalka Rico z serialu „Pingwiny z Madagaskaru”.
To samo widać w aktorstwie łączącym teatr przedmiotu z żywym planem – animowane trójkąty wydają się przysłaniać indywidualność kreacji aktorskich, co w tym konkretnym przypadku jest dużą zaletą. Bardzo cenne jest również to, o czym pisałam wcześniej. Prześluga-Delimata nie pokazała, że całkowita przemiana może nastąpić za jednym razem, co sugerowałoby, że jest stosunkowo łatwa.
Pokazanie, że przełom, jaki nastąpił w trójkąciku, jest dość fragmentaryczny, bo oparty wyłącznie na własnym doświadczeniu pozbawionym szerszej refleksji, nadaje przedstawieniu prawdopodobieństwa, a także mądrzejszego wymiaru. Trzeba na świat patrzeć nie tylko z własnego punktu widzenia, ale i uwzględniać perspektywę innych, choćby nawet chciało się jak najlepiej czy było przekonanym o własnej słuszności.
Dlatego tak podobało mi się wizualne rozwiązanie finałowej sceny, kiedy pojawiają się nie tylko różne kształty geometryczne, ale na nich wyświetlane są różnokolorowe wzory. Piękno tej sceny ma taką samą szansę przekonać do akceptacji różnorodności, jak mądre słowa, które mówią aktorzy.