A teraz śpij
Opublikowano:
19 grudnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Wygląda na to, że mamy mało czasu na sen, bo system na naszym spaniu nie zarabia. Zarabia na aktywności, więc pasywny relaks jest zastępowany przez power nap. I dlatego tak kurczowo trzymam się swojego odpoczynku. Aż czasem chciałabym napisać na uczelnię, że »niestety, nie zjawię się dzisiaj, zajęcia zbyt wcześnie, a ja muszę spanio, spaniuszko, dobranoc kochani...«” – mówi poznańska poetka, muzyczka i DJ-ka Julka Walkowiak, znana również jako Kurz Muzyczny, która niedawno wydała swoją eksperymentalną płytę „Klątwa Budzika”.
Sebastian Gabryel: „Dryyyń!”. Wyrwana ze snu, otwierasz oczy, a twoich uszu dobiega właśnie to. Jaka jest twoja pierwsza myśl?
Julka Walkowiak*: „Godzina”. „Drzemka”. „Dajcie żyć”. Nie no, tak naprawdę, to nie tak często zdarza się, żebym budziła się o takich korporacyjno-instytucjonalnie wczesnych godzinach. Pracuję do nocy, śpię do południa. I walczę jak lamparcica o mój personalny tryb bycia – elastyczny, z nastawieniem na maksimum komfortu, by mój pracoholizm mógł kwitnąć. Przeglądając rolki z Instagrama, coraz częściej natrafiam na influencerki wellness, budzące się o piątej rano, by pościelić łóżko, odbębnić sesję jogi, wypić zielone smoothie i zaserwować cytrynową lewatywę.
Jakby mój algorytm widział – w sumie to widzi – mój tryb życia i wołał, że tak nie można, że tak się nie pracuje. Bo trzeba wstawać przed piątą, by mieć czas zrobić swoje rzeczy przed pracą, by spokojnie wypić herbatę, zjeść śniadanie.
To może wstaniemy o czwartej, żeby przed tyrą jeszcze obejrzeć ten dokument na YouTube o francuskim rapie, który chcieliśmy zobaczyć? A może o trzeciej, i wtedy zaprosimy znajomych i z nimi pogadamy, bo po pracy jesteśmy na to już zbyt zmęczeni? Wygląda na to, że mamy mało czasu na sen, bo system na naszym spaniu nie zarabia. Zarabia na aktywności, więc pasywny relaks jest zastępowany przez power nap. I dlatego tak kurczowo trzymam się swojego odpoczynku. Aż czasem chciałabym napisać na uczelnię, że „niestety, nie zjawię się dzisiaj, zajęcia zbyt wcześnie, a ja muszę spanio, spaniuszko, dobranoc kochani…”.
SG: Kilka tygodni temu wydałaś „Klątwę Budzika”. Swój materiał stworzyłaś na bazie dźwięków analogowych i cyfrowych budzików. Opowiedz coś więcej o procesie jego powstawania. Skąd taki pomysł? To bardzo niecodzienna rzecz.
JW: Razem z narzeczonym prowadzę poranną audycję w Radiu Kapitał pt. „The Joy Room” (w co drugi piątek o godz. 10). Na początku jej tworzenia wpadłam na pomysł, jak śmiesznie byłoby słuchające jej osoby budzić jakimś przeklętym dźwiękiem budzika. Tak powstał roboczy utwór „Klątwa Budzika”. Bardzo mnie urzekł i postanowiłam, że dopóki nie wyczerpię tematu, każda audycja będzie się zaczynać moim obniżonym o kilka oktaw głosem mówiącym: „Czas na Klątwę Budzika!”. Mniej więcej w taki sposób powstało sześć utworów, ponad 22 minuty materiału. Podczas tworzenia robiłam research technologiczny o tym, co społeczeństwo wyrywa z odpoczynku. A są to powiadomienia, dzwonki, pikania, brzęczenia, wibracje i właśnie one – budziki i ich alarmy.
Ten album stał się też – właśnie przez to spektrum wielu urządzeń – jakimś archiwistycznym tworem, zapisem znikających sprzętów i dźwięków, które towarzyszyły społeczeństwu przez lata.
Przy jego okazji odkryłam również, jak silną pamięć sensoryczną ma nasze ciało. Pierwszy utwór na albumie zaczyna się klasycznym alarmem „Radar”, podstawowym budzikiem iPhone’a. Najczęstsza reakcja na niego to westchnięcie i okrzyk: „O nieee…”. To dźwięki rozpoznawane po pierwszej nutce. Nagle wszyscy możemy wziąć udział w „Jaka to melodia?”.
SG: Zapowiadając „Klątwę Budzika”, napisałaś, że „istnieje pewne przekonanie, podtrzymywane przez decyzyjne dla ludzkich praw instytucji, jakoby obecna była uniwersalność przy określaniu norm dla człowieczych zachowań, np. spania”. Trudno się nie zgodzić, tylko czy chcąc funkcjonować w dzisiejszej rzeczywistości – choćby tej naszej, poznańskiej – w ogóle jesteśmy w stanie dać temu opór?
JW: Trudno powiedzieć. Osobiście daleko mi do klasy pracującej – tej, która jest w pracy pięć dni w tygodniu po osiem godzin dziennie. Zajmuję się kulturą, pracuję w kulturze, studiuję kulturę, co ma pewne plusy, bo np. mogę się wysypiać, a z drugiej strony wysypiam się, bo pracy zarobkowej jest mało, przez co nie mam gdzie do tej pracy wstawać. Jednak i ja mam pewne doświadczenia z instytucjami, choćby edukacyjnymi.
Dzieciaki często siedzą w szkole dłużej niż dorośli w pracy.
I tak jak dorośli mają też obowiązki w domu, które wypełniane do nocy gwarantują im maksymalnie 8 godzin mizernego snu wyprutego z melatoniny. Wstajemy, gdy jest ciemno, wracamy, gdy jest ciemno. Łatwo się do tego przyzwyczaić, ale z tym jest coś bardzo nie tak. W rezultacie musimy brać melatoninowe żelki, jeśli chcemy mieć żywsze konwersacje o niczym podczas owocowych czwartków w korpo. Odpowiedzią może być zakładanie związków zawodowych, freelancing czy – jak w moim przypadku – półbezrobocie. Trzeba zmienić cały system, na którym bazujemy, bo dopóki będziemy trwać w celebracji kapitału, człowiek i jego potrzeby nigdy nie będą ważne.
SG: Przy okazji „Klątwy Budzika” zauważasz coś jeszcze – cisza stała się wartością. Kilka miesięcy temu czytałem w „Gazecie Wyborczej” świetny artykuł Małgorzaty Domagały o tym, że eksperci przestrzegają, że w najgłośniejszych miastach na świecie, w tym w Polsce, częściej niż gdzie indziej ludzi dotykają nerwica, schorzenia neurologiczne, bezsenność. Sama również tego doświadczasz?
JW: Absolutnie, szczególnie w Poznaniu dotkniętym remontową gorączką. Mieszkam na ul. Święty Marcin, więc w godzinach rycia pneumatycznym młotem unikam wychodzenia na ulicę. Jako osoba pracująca przy komputerze przez większość dnia i każdego wieczoru faszeruję się wspomnianymi wcześniej żelkami z melatoniną, takimi fioletowymi poduszeczkami o smaku owoców leśnych. To diametralnie odmieniło moje możliwości spania w centrum miasta – odstawiłam ketrel i przestawiłam na słodycze, bo jestem dorosła i jem cukierki, kiedy chcę.
A mówiąc już bardziej poważnie, to wiadomo, miałam nerwicę, bezsenność… Więc teraz jestem chodzącą reklamą tych żelków.
Ogromny wpływ na spokój w naszych domach ma również deweloperka, najczęściej ta z przedrostkiem pato-. Kiedy mieszkałam pod Poznaniem, na jednym z nowo postawionych osiedli, nie mogłam uwierzyć, jak dokładnie usłyszeć mogę sąsiadów. To niesamowite doświadczenie, tracić intymność przy zamkniętych drzwiach i oknach. A przecież nie każdy może pozwolić sobie na ściany, które nie są puste w środku.
SG: Specjalistów w artykule, o którym wspomniałem określa się mianem akustycznych ekologów. Jak twoim zdaniem można nim być na własne potrzeby?
JW: Najlepiej zainwestować w zatyczki do uszu albo dobrej jakości słuchawki. Broń się, jak możesz! A idąc przez miasto włącz sobie piosenki, które idealnie je zagłuszają – „February” Johna FM, „Give It Up 2 Me” Ojerime, no i „Let’s Groove” Earth, Wind & Fire.
SG: Ale nawet ze słuchawkami na uszach wciąż jesteśmy niewolnikami czasu.
JW: Z dogmatem czasu możemy zerwać, robiąc sobie tatuaż z przekreślonym zegarkiem. Taki pomysł…
SG: Od strony czysto muzycznej „Klątwa Budzika” to dla mnie jeden z przykładów inwazyjnej i interwencyjnej muzyki ambient, co może wydawać się paradoksalne, mając na uwadze łagodność, z jaką gatunek ten może nam się kojarzyć. Tej łagodności brakuje też dzisiejszemu światu?
JW: Kurczę, i tak, i nie. Z jednej strony starszy pan na ulicy grozi ci śmiercią, gdy twój pies na niego zaszczeka, a z drugiej strony obcy koleś powie ci, że „nie ma co przejmować się debilami”. Myślę, że całkiem fajnie, że ten mój albumik teraz wyszedł, bo mimo swojej niekomfortowej, hiperbolizującej formuły ma jasny przekaz – idź sobie odpocznij. Zawsze chciałam zrobić płytkę, którą ludzie będą chcieli wyłączyć, ale też zrobiłam ją z troską.
Nie ma tam agresywnych dźwięków świdrujących kanały słuchowe, są za to polifoniczne sekwencje, efekciarstwo, relaksujące spowolnienia i odnoszenie się do wspólnych doświadczeń.
Jako artystka stawiam na zabawowość przy robieniu czegokolwiek, a to niesie za sobą też jakieś bezpieczeństwo, że końcowy efekt nie ma zamiaru odbiorcy skrzywdzić, a opowiedzieć mu jakąś historię. Jako poetka i muzyczka żyję historiami, a „Klątwa Budzika” opowiada historię dość realistyczną, którą każdego dnia odczuwamy mocniej, o której myślimy, kiedy mrugamy, gdy nasze oczy wysychają od światła, ciepła i zmęczenia. Rzeczywistość, w której odczuwanie sensoryczne musi liczyć się z codziennym prze-bodźcowaniem, ta klątwa ciągłego ataku, zasługuje na egzorcyzm. Jako narzędzie naprawcze wybieram hiperbolę.
SG: Dla wielu osób cisza to koszmar. Sprawia, że czują niepokój. Kiedy o tym myślę, zastanawiam się, czy czasem nie dlatego, że daje im ona przestrzeń do spojrzenia w głąb siebie. A tego czasem robić nie chcemy. Warto?
JW: Warto.
*Julka Walkowiak – poznańska poetka, muzyczka eksperymentalna, DJ-ka. Wcześniej studentka teatrologii, obecnie studiuje intermedia na Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Inspirują ją epizody maniakalne, treści zasłyszane przypadkiem, żarty i paranoje. Twórczyni audycji „The Joy Room” w Radiu Kapitał. Współtwórczyni wydawnictwa Teges Szmeges. Chwalipięta.