fot. M. Lapis

Analogowe zabawy

„Pan Satie”, z którym Teatr Atofri objechał świat, miał w styczniu tego roku swoją ekranową premierę w ramach cyklu „Scena Telewizji” w TVP3 Poznań. O specyfice tworzenia dla najmłodszych rozmawiam z założycielkami zespołu Moniką Zajączkowską i Beatą Bąblińską.

Barbara Kowalewska: Jak powstał wasz duet teatralny? I skąd impuls, by był to teatr dla najmłodszych?

Monika Zajączkowska: Korzenie teatru sięgają współpracy z Centrum Sztuki Dziecka w 2006 roku, do której Zbigniew Rudziński zaprosił Beatę Bąblińską, by współtworzyła pierwszy polski spektakl w ramach sympozjum „Teatr dla najnajmłodszych”. Był to impuls dla Beaty, by założyć teatr, który specjalizowałby się w repertuarze dla dzieci od pierwszego roku życia. Znamy się od czasu studiów, więc wspólne działania performatywne realizowałyśmy już wcześniej przez wiele lat. Jestem z wykształcenia nauczycielką rytmiki i tańca, kształciłam się w czasach, gdy nie było studiów tańca dla osób ze szkół niebaletowych. Jeździło się więc na kursy, szkolenia, sympozja. Już wtedy miałam marzenie, żeby prowadzić teatr tańca dla dzieci. W tym właśnie czasie Beata zaproponowała, żebyśmy ruszyły z teatrem dla dzieci najmłodszych i tak się stało. W 2008 roku otworzyłyśmy teatr pierwszą premierą „Tańczące wiolonczele”.

Tak więc pierwsze pomysły zaczęły się krystalizować na przełomie lat 2006/2007. W otwarciu teatru pomógł nam przyjaciel, aktor, reżyser, „zarażający teatralnie” całe pokolenia, Bogdan Żyłkowski, prowadzący zajęcia w Zamku, w Studio Teatralnym Próby. Bogdan udostępnił nam salę 218, w której mogłyśmy ćwiczyć i przygotowywać pierwsze spektakle.

Natomiast korzenie moich osobistych związków ze sztuką zawdzięczam mojej rodzinie. Tato prowadził w Koszalinie Biuro Wystaw Artystycznych, a w 1990 roku założył pierwszą galerię sztuki, która po jego śmierci przetrwała prowadzona przez mamę ponad 30 lat. Rodzice zawsze pozwalali na różne próby, uważali, że warto eksperymentować. Nie ma się czego bać, bo najwyżej coś się nie uda.

BK: Co oznacza nazwa zespołu, Atofri?

Beata Bąblińska: Atofri to wyraz bez żadnego znaczenia, prosto z dziecięcej wyobraźni.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Napisała go moja córka Marysia w czasie, kiedy powstawał teatr i kiedy definiowałyśmy ważne dla nas idee i założenia. Kierowałyśmy się dobrem dziecka. Spotkanie z teatrem, często pierwsze, miało być wrażeniowe, subtelne, w obecności bliskich.

Działania pobudzające dziecięcą ciekawość i wyobraźnię były głównym założeniem teatru, zatem słowo wymyślone przez dziecko pasowało idealnie.

BK: Na ile w waszej pracy ma znaczenie wiedza o rozwoju dziecka?

MZ: Mamy wykształcenie pedagogiczne, studiowałyśmy na wydziale rytmiki poznańskiej Akademii Muzycznej. Ponadto Beata jako pierwsza w Poznaniu prowadziła zajęcia dla najnajów: były to warsztaty umuzykalniające dla rodziców z dziećmi. Ja przepracowałam ponad dwadzieścia lat z dziećmi, ucząc rytmiki i tańca, bardzo to lubię. Umiałyśmy obserwować dzieci, zatrzymać ich uwagę, wiedziałyśmy, co je zachwyca, a co nudzi. Ta wiedza pozwoliła nam układać taki przebieg spektakli, aby dzieci mogły podążać uwagą za tym, co dzieje się na scenie.

BK: Wasze spektakle wyróżnia powrót do pierwszych doświadczeń zmysłowych dziecka. Nazwałabym je „analogowymi”, na przekór dzisiejszej codzienności przesiąkniętej technologią. Używacie względnie prostych materiałów czy przedmiotów, takich jak papier, chusta czy piasek, pokazując, jaki niosą w sobie potencjał zabawy. Czy takie jest wasze założenie?

BB: Środkami artystycznymi, którymi komunikujemy się z naszą widownią, są muzyka, ruch i plastyka, które dobrane w sposób delikatny, nienarzucający się, wolny od schematów,  pozwalają pobudzić dziecięcą wyobraźnię.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Stąd wieloznaczność rekwizytów: statek z papieru zmienia się w kapelusz, potem w piramidę, a potem znów płynie po morzu. Staramy się używać rekwizytów abstrakcyjnych i animować formę w taki sposób, by uzyskać zamierzony efekt. Takie rekwizyty jak papier czy piasek, z których korzystamy w spektaklach, dają nieograniczone możliwości.

W „Lulajce”, przedstawieniu opartym na staropolskich kołysankach,  używamy płaskich pięciokątów, które splecione lnianymi sznurami układają się w ogon koguta, kołyskę czy latawiec. Okazuje się, że te banalnie proste przedmioty  połączone z odpowiednim ruchem i muzyką są bardzo czytelne.

BK: W jaki sposób zaczynacie pracę nad spektaklem? Czy na pierwszym miejscu jest muzyka? Dźwięk? Ruch? Czy jakaś idea, historia? I co się dalej dzieje? Podejmujecie eksperymenty, żeby sprawdzić, co jak działa?

MZ: Dla mnie wskazówką jest określenie kierunku, na przykład hasła: śpiew ptaków, len, i potem szukanie w sobie skojarzeń wokół tego tematu. Później tworzą się obrazy scen, bywa, że leżą zapisane przez wiele lat, czasem się doczekują realizacji, a czasem nie. Bardzo lubię eksperymentować z rekwizytem, sprawdzając, jaka ułoży mi się z tego scena, potem jest etap eliminacji, przekształcanie, a bywa, że dochodzi się do martwego punktu. Jest to często sygnał, że możliwości przedmiotu zostały maksymalnie wykorzystane, że nie ma już nic więcej. I w takim momencie zwykle pojawia się klamra. Ze spektaklami dla najmłodszych nie jest tak, że od razu są w postaci docelowej. Kiedy w roku 2014 w Teatrze Animacji, na zaproszenie dyrektora Marka Waszkiela, otwierałyśmy scenę dla najnajów, to rozmawialiśmy o tym, że ostateczną wersję te przedstawienia zyskują po jakichś 5–10 przegraniach. Często robimy pokazy części materiału dla wybranej grupy dzieci po to, żeby sprawdzić, w jakim kierunku podążać i dać sobie czas na małe zmiany i modyfikacje.

BK: Jak reagują dzieci w dobie dostępu do telefonów, tabletów? Czy skraca się czas reakcji? Czy zdarzyły się sytuacje, że walczyłyście o uwagę?

MZ: Skojarzenie „analogowy” świat, którego pani użyła, jest trafne, bo dzisiaj dzieci są przebodźcowane, a bez dostępu do telefonów, gier – „zagrożone” nudą. Przeważnie nasi mali widzowie są skoncentrowani w trakcie spektakli, ale jest też sporo takich, którzy nie mogą się skupić podczas przedstawienia. Informujemy rodziców, że gdy dziecko poczuje się niekomfortowo, będzie potrzebować z jakiegoś powodu zmiany – wystarczy na przykład przejść w inne miejsce, a jeśli zdecydują się z nim wyjść, to niech po chwili wrócą.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Często najmłodsi potrzebują więcej czasu na oswojenie się z przestrzenią. Zmianę w uważności dzieci zauważyłyśmy po przerwie wymuszonej lockdownem. Po miesiącach obcowania z ekranem komputera zaobserwowałyśmy dwa rodzaje reakcji: jedne maluchy były złaknione żywego człowieka, który je aktywizuje, inne – łatwiej się rozpraszały.

To jednak tylko nasze wrażenia, nie badania. Staramy się obserwować, czy w spektaklu jest coś, na co dzieci mogą reagować rozproszeniem, a co skupia ich uwagę.

BK: Bierzecie niejako odpowiedzialność za uważność dzieci?

BB: W dużym stopniu tak. To jest naszym celem, aby dzieci podążały za historią opowiadaną słowem, ruchem, obrazem. Staramy się tak układać spektakl, aby uwaga widzów była skupiona na tym, co dzieje się na scenie. Ważnym elementem jest muzyka, którą często wykonujemy na żywo. Dźwięki, które gramy na instrumentach, jak i śpiew od razu przyciągają uwagę dziecka.

BK: Angażujecie też dzieci po spektaklach we wspólne działania zaprojektowane tematycznie na bazie tematu przedstawienia.

MZ: Wykorzystujemy zwykle scenografię lub instrumenty, by zaprosić widzów do wspólnej zabawy po przedstawieniu. Na przykład w „Grajkółku”, które opowiada o pięciu żywiołach, w trakcie spektaklu budujemy konstrukcję z kół, a następnie dzieci są zaproszone, żeby wejść na scenę i bawić się materiałami symbolizującymi żywioły. Sensoryczność jest kluczowym narzędziem naszych spektakli. W „Jabłonce” na przykład dajemy wszystkim do powąchania jabłko. W „Miejscu” z kolei dałyśmy naszym widzom możliwość przejścia przez elementy scenografii – całe pole gry stało się integralną częścią zabawy.

BK: Niektóre spektakle są wasze, inne tworzone we współpracy z innymi artystami. Które z tych ostatnich uznałybyście za szczególnie wartościowe?

BB: Najciekawszy projekt, do którego zaprosiłyśmy ważną artystkę ze świata najnajowego, to realizacja spektaklu „Ślady”, realizowanego w kooperacji z teatrem Helios, w reżyserii Barbary Kölling.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Dwa składy, dwa teatry i dwa inne spektakle o tym samym tytule. Praca była bardzo ciekawa. Pracując nad przebiegiem scen, równocześnie myśleliśmy zarówno o dzieciach, jak i o dorosłych widzach, którzy dostali zadania do przemyślenia. Podczas gdy dzieci patrzyły na ślady na piasku, widz dorosły miał poddane tematy związane ze śladami swoich przodków i korzeni.

To dało wspaniały efekt, co było zasługą reżyserki.

BK: Opowiedzcie o tych poszerzonych projektach i waszych podróżach na pięć kontynentów, w tym do Azji. Jak dzieci wychowywane w innych kulturach odbierają wasze przedstawienia?

BB: Podróże stanowią faktycznie sporą część historii naszego teatru. Okazało się, że komunikujemy się dość uniwersalnym językiem: poprzez muzykę, ruch i obraz. Spektakl, z którym objeździłyśmy cały świat, to „Pan Satie”. Obejrzało go tysiące dzieci w bardzo odległych miejscach świata, najdalsze z nich to chyba japońska wyspa Okinawa. A w styczniu tego roku został wyemitowany w TVP3 Poznań.

BK: Największy sukces i największe wyzwanie w waszym dotychczasowym doświadczeniu?

MZ: Sukcesem jest to, że przetrwałyśmy, bo te 17 lat to czas wielu przekształceń. I to, że z przyjemnością ze sobą pracujemy, że lubimy to robić.

 

fot. M. Lapis

fot. M. Lapis

Znamy się długo, mamy porozumienie także poza sceną. Oraz to, że dałyśmy sobie swobodę w pracy, bo każda z nas realizuje również własne projekty. Zmieniłyśmy status teatru, po ponad 14 latach działania w ramach Poznańskiej Fundacji Artystycznej utworzyłyśmy samodzielne Stowarzyszenie Artystyczne Atofri.

Wyzwaniem były nasze dalekie podróże na pięć kontynentów, jet lagi, ciężka praca, zmęczenie. Ale wyzwanie to także przygoda.

 

 

Beata Bąblińska, Monika Zajączkowska – aktorki, tancerki, założycielki Teatru Atofri specjalizującego się w repertuarze dla dzieci najmłodszych. Autorki prawie wszystkich spektakli teatru. Od ponad 17 lat organizują prace związane z jego działalnością.

 

Teatr Atofri – jest jednym z pierwszych zespołów artystycznych, który tworzy spektakle dla dzieci od 1. roku życia. Spotykając się przez lata z najmłodszymi widzami, teatr stworzył swój indywidualny język, który wyróżnia się abstrakcyjnym podejściem do przedstawianych tematów, wysokiej jakości muzyką, ciekawą scenografią i dużą ilością ruchu i tańca. Ideą Atofri jest opowiadanie o otaczającym świecie w sposób prosty i poetycki, uwrażliwienie dzieci na ruch, kolor, formę i dźwięk.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0