Biblioteki niezwykłe. O najstarszej, nieprzerwanie działającej bibliotece w Polsce – Bibliotece Raczyńskich
Opublikowano:
14 kwietnia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Pierwszą publiczną bibliotekę na ziemiach zaboru pruskiego ufundował hrabia Edward Raczyński. Mimo burzliwych losów placówka funkcjonuje nieprzerwanie w tym samym miejscu już prawie dwa stulecia.
Hrabia
Zanim o skarbach z Działu Zbiorów Specjalnych, kilka słów o samym fundatorze. Hrabia Edward Raczyński to postać nieprzeciętna, między innymi ze względu na urodzenie, ciekawe życie i niebanalną śmierć. Był magnatem, politykiem i mecenasem, podróżnikiem, naukowcem, autorem dzieł historycznych i wydawcą. Odwiedził Laponię, pracował przy wykopaliskach w Troi, napisał „Dziennik podróży do Turcji”.
W Wielkopolsce założył szkołę rolniczą w okolicach Śremu, współfinansował założenie pierwszego wodociągu w Poznaniu, wybudował kościół w Zaniemyślu, stał na czele Komitetu Złotej Kaplicy przy katedrze. Współtworzył szpital i zbudował Dom dla pozornie zmarłych.
Nie bez powodu wymieniam kuriozalne z dzisiejszego punktu widzenia przedsięwzięcie, czyli niewielki budynek z dozorcą i systemem dzwoneczków przyczepionych do nóg nieboszczyków czekających na pochowanie. Dom ten przeznaczony był dla przerażonych wizją pogrzebania za życia. Lęk był ówcześnie wyjątkowo popularny i umiejętnie podsycany mrożącymi krew w żyłach opowieściami o odkopanych trumnach, na których widoczne były ślady świadczące o próbach wydostania się z grobów.
Ten lęk miał najprawdopodobniej wpływ na śmierć, jaką wybrał dla siebie Edward Raczyński, który pod koniec życia pogrążony był w depresji po wylewie i rozżalony niesłusznymi oskarżeniami o malwersacje. Chcąc rozstać się z życiem, skutecznie wymierzył we własną głowę z niewielkiej armatki wiwatowej, nie pozostawiając miejsca na żadną pozorną śmierć. Uczynił to na wyspie na jeziorze w Zaniemyślu. Wyspa została nazwana imieniem hrabiego, zaś jego nazwisko rodowe przetrwało wraz z jego najważniejszym dziełem, jakim jest: Biblioteka Raczyńskich.
Najprawdopodobniej, nabywając potężną parcelę w centrum miasta, hrabia Raczyński nie zdradzał się z zamiarem pobudowania polskiej książnicy. Miasto utrudniało mu kupienie reprezentacyjnej działki przy głównym placu, do tego stopnia, że sprawa otarła się o dwór pruski. Kontakty zapewne pomogły i budowa rozpoczęła się w 1822 roku.
Początkowo myślano, że magnat buduje dla siebie pałac w Poznaniu i skojarzenie to nie mogło dziwić, gdyż projekt gmachu nawiązuje do fasady Luwru. Dopiero z czasem okazało się, że w budynku tym znajdzie się księgozbiór rodziny Raczyńskich oraz niezwykle hojny dar żony Edwarda – Konstancji z Potockich. Konstancja ofiarowała własne 1690 tomów, w tym cenne zbiory rękopisów, starodruków, manuskryptów i atlasów zakupione od Juliana Ursyna Niemcewicza, o których będzie jeszcze mowa.
Zasoby te powiększano, między innymi o dzieła pochodzące z klasztorów likwidowanych przez rząd pruski. W chwili otwarcia zbiór liczył trzynaście tysięcy tomów i stale rósł, dlatego że Fryderyk Wilhelm II przyznał bibliotece prawo do bezpłatnego egzemplarza każdej książki ukazującej się w Wielkim Księstwie Poznańskim.
Statut
Było to przedsięwzięcie niezwykłe, przede wszystkim ze względu na statut biblioteki, opracowany przez samego fundatora. Mianowicie Edward Raczyński jasno określił swe cele:
„… Niżej podpisany, przejęty chęcią ułatwienia każdemu środków nabywania nauk i wiadomości zakłada w Poznaniu w miejscu swego urodzenia Bibliotekę publiczną, którą wraz z domem w tym celu (…) wystawionym ze wszystkimi znajdującymi się w nim obecnie książkami, oraz funduszami na uposażenie przeznaczonymi, temuż miastu, tytułem własności w wieczne nadaję posiadanie…”.
Przepiękny gest i jak na tamte czasy bardzo nietypowy, ponieważ fundator zaznaczył wyraźnie, że:
„Przeznaczeniem Biblioteki Raczyńskich jest, aby w czytelni, która w tejże będzie urządzoną, każdy bez różnicy osób w dniach i godzinach oznaczonych miał prawo z niej korzystać”.
To „bez różnicy osób” było niezwykle postępowe, gdyż jak do tej pory dostęp do książek miało niezwykle wąskie i z góry określone grono. Nikt, ot tak sobie z ulicy. I choć w początkowym okresie czytelnia otwarta była tylko trzy godziny dziennie od 17.00 do 20.00 bez sobót i niedziel, to i tak było to otwarcie drzwi do wiedzy dla wszystkich, którzy chcieli z niej korzystać. Po śmieci Raczyńskiego i jego syna zarząd nad budynkiem przejęli Niemcy i szybko do reprezentacyjnego gmachu wprosiły się banki i inne instytucje, a biblioteka działała w okrojonej przestrzeni, zyskując więcej dopiero wraz odzyskaniem niepodległości. Najdotkliwszymi stały się dla biblioteki czasy okupacji.
Pożar
Podczas wojny nie zlikwidowano jej i nie rozproszono zbiorów między innymi dlatego, że dyrektorem został Józef Raczyński, z kurlandzkiej linii rodu Raczyńskich, ale katastrofę bibliotece, jak i całemu miastu przyniósł styczeń 1945.
Jak już pisałam w artykule o poznańskiej secesji, w wyniku bitwy o Poznań, jednej z najcięższych w Polsce, Stare Miasto uległo prawie całkowitemu zniszczeniu. Budynek biblioteki legł w gruzach. Zachowały się przerażające zdjęcia zawieszonych w powietrzu kolumn, bez dachu, bez okien, bez życia. Spłonęło 180 tysięcy woluminów. Dziewięćdziesiąt procent zbiorów.
Czuję niemal fizyczny ból, myśląc o płonących książkach. I tych w Bibliotece Aleksandryjskiej, i tych w Bibliotece Raczyńskich również. Wszystkie one zginęły bezpowrotnie, wraz ze spisami. Jakby w ogóle nigdy nie istniały. Zginęły również te, które chciano ocalić, przenosząc je do Archiwum Państwowego. Ono też spłonęło. Doszczętnie. Książki o matematyce i muzyce. Gwiazdach, królach i roślinach. O księgowości, podróżach i romansach. Atlasy i bajki, listy i gazety… Myśli tylu ludzi. Tyle opowieści. Tyle wiedzy… Tylko dlatego ocalało 10% księgozbioru, że został wywieziony przez Józefa Raczyńskiego do majątku Obrzycko. Cud. Ciągłość księgozbioru pozwoliła mu się odrodzić, a biblioteka mogła istnieć dalej. Tyle spłonęło, więc z jeszcze większym przejęciem oglądałam to, co dotrwało do naszych czasów i znalazło się Dziale Zbiorów Specjalnych Biblioteki Raczyńskich.
Książki szczęśliwe
Do takich książek szczęśliwych należy na pewno pergaminowy rękopis, który ma mniej więcej osiemset lat! Manuskrypt ten został spisany w XIII wieku. Nim trafił w ręce hrabiego Raczyńskiego, znajdował się w klasztorze w Paradyżu. Niesamowita, gruba księga, w drewnianych okładkach, spisana ręcznie na skórze, czarnym i czerwonym atramentem, który ani trochę nie wyblakł przez osiem stuleci! Rękopis ten zwany jest Liber Beate Marie Virginis. Nazywa się tak z powodu hymnu skierowanego do Najświętszej Maryi Panny, znajdującego się na pierwszej stronie.
Ale nie tylko ten hymn mieści się w tej grubej księdze. To kilka zszytych razem książek, a zaraz po hymnie znajduje się medyczny traktat „O urynie”, traktat „O anatomii serca” Idziego z Corbeil, znanego średniowiecznego lekarza, nadwornego medyka francuskiego króla Filipa II Augusta, a także rozważania słynnego Bernarda z Clairvaux o dwunastu stopniach prowadzących do pokory lub dwunastu stopniach prowadzących do pychy. Co ciekawe, a czego nie wiedziałam, traktaty medyczne spisane są wierszem, i podobno było to powszechną praktyką w starożytności i średniowieczu. Łatwiej zapamiętać, czy trudniej napisać? Trudno rozstrzygnąć.
Nie policzyłam kartek, ale jest ich naprawdę wiele. Obustronnie wypełnionych stron. Sam pergamin, na którym je spisano, był już niezwykle cenny. Wyprawienie zwierzęcej skóry było czasochłonne i kosztowne. Jeśli więc gdzieś przy produkcji pojawiała się dziura, to i tak używano kartki, omijając dziurę pisanymi w rządku, zgrabnymi literami. A jeśli stronica się rozdarła, to zszywano ją na okrętkę, mocnym ściegiem, jak ranę.
Mając tak blisko przed oczami rękopis sprzed ośmiuset lat, mam wrażenie, jakbym przeniosła się w czasie i widziała siedzącego nad nim skrybę. Wyobrażam sobie, jak macza pióro w inkauście i niszcząc oczy, stawia równiutkie, piękne litery – jedna obok drugiej. A zaraz po nim pojawia się kolejny, który jeszcze mniejszymi literami robi dopiski po bokach. Może sto lat później, może dwieście. Ale na pewno przy świeczce i równie pięknym pismem, które można odczytać osiemset lat później. Jeśli tylko zna się łacinę.
Kolejna piękna książka, jaką mogłam zobaczyć, to jeden z dziesięciu tomów bajecznie kolorowego, monumentalnego atlasu wydanego z Amsterdamie przez Jana Janssoniusa i Jana Blaeu w 1647 roku. To mapy świata, kontynentów, państw, księstw, rzek i ich dopływów. Niezwykłe miedzioryty, przepięknie ręcznie wymalowane, opracowane w najdrobniejszych szczegółach, tak by każda strona była nie tylko rzeczowa, ale i wyjątkowa. Oglądany przeze mnie egzemplarz opatrzony był dodatkowo autografem na pierwszej stronie, podpisał się na nim Julian Ursyn Niemcewicz, który był wcześniejszym właścicielem atlasu.
W tomie znalazły się setki obrazków, tysiące nazw wyrytych tak małymi literami, że bez powiększenia nie sposób ich odczytać. Na mapie świata nie tylko zmieściła się nazwa Polonia, ale te dwa miasta: Poznań i Kraków.
W tym tomie poświęconym Europie znajduje się również mapa województwa poznańskiego, z Poznaniem i dziesiątkami pomniejszych miejscowości, takimi jak Tarnowo, Napachanie, Oborniki czy Kurnik, pisany dokładnie przez to „u”. Oprócz tego kolejne strony zdobią kartusze z nazwami kontynentów, państw, regionów, a towarzyszą im postacie w strojach i z rekwizytami typowymi dla danego terenu. Nie dziwi więc polski szlachcic i chłop. Do końca nie wiem, co przy Danii robi dwóch półnagich brodaczy z maczugami. To arcydzieło barokowej kartografii można i teraz oglądać godzinami, z radością dziecka odkrywając miasta, państwa i lądy, podziwiając przy tym rysunki. A czasami usiłując zgadnąć, co rysownik miał na myśli.
Niezwykle cenny jest również Zielnik Elizabeth Blackwell wydany w Norymberdze między 1750 a 1773 rokiem. Zawiera ponad 500 rysunków roślin, które wykonała Elizabeth, a następnie sama przygotowała miedzioryty, które jeszcze ręcznie kolorowała. Rysowała rośliny z ogrodu botanicznego w Londynie, między innymi kardamon, bawełnę, podbiał… wszystkie z korzeniem, nasionami i poszczególnymi fazami wzrostu.
Bardzo zdziwię się, jeśli – przy współczesnym zainteresowaniu zielarstwem i ziołolecznictwem – w najbliższym czasie nie powstanie film o autorce tego herbarium, gdyż jej niezwykłe dzieło ma też niezwykłą historię. Powstało po to, by wyciągnąć męża Elizabeth z więzienia. Małżonek dostał się tam za długi. Jak to elegancko wyjaśniono na anglojęzycznych stronach, miał talent do angażowania się w podejrzane praktyki biznesowe.
Dokładnie – praktykował jako lekarz bez uprawnień i był wydawcą bez wymaganych szkoleń. To chodzenie na skróty zaprowadziło go za kratki, zza których pomogła mu się wydostać żona. Mozolnie rysując, wykonując własne miedzioryty, aby było taniej, i malując strona po stronie, aby było ładniej. Uwięziony małżonek wspomagał ją, robiąc opisy. Zielnik Elizabeth odniósł wielki sukces. Aleksander Blackwell wyszedł z więzienia, ale wyemigrował do Szwecji, gdzie wdał się w spisek przeciwko królowi i został ścięty. Elizabeth zmarła samotnie, a Karol Linneusz w dowód uznania nadał jednej z roślin nazwę Blackwellia.
Znajdujące się w Bibliotece Raczyńskich trzy tomy tekstów i trzy tomy rysunków są cenne i wyjątkowo ciekawe, gdyż opatrzone również dopiskami w języku polskim. Czytamy na przykład o tym, że podbiał jest na piersi, suchoty i kaszel, cynamon na uspokojenie, a z moreli dobra jest na żołądek wódka z pestek palona.
W Dziale Zbiorów Specjalnych jest wiele cennych dzieł, chociażby niezwykłe mapy nieba Heweliusza i rewolucyjne dzieło „O obrotach ciał niebieskich”. W Roku Mikołaja Kopernika może będzie jeszcze okazja, by się z nimi spotkać.
Kilka pytań do Katarzyny Kamińskiej, dyrektorki Biblioteki Raczyńskich
Joanna Jodełka: Edward Raczyński popełnił samobójstwo, najprawdopodobniej w wyniku depresji spowodowanej wylewem oraz niesłusznymi oskarżeniami i krytyką ze strony rodaków. Po jego śmierci Cyprian Kamil Norwid napisał, że Poznańskie „umie tylko ganić i niweczyć ludzi zasłużonych, nie umie ich krzepić miłością, i dlatego nagany niczym są, tylko kochających nagany są czymś! A prowincja ta niech odkupi grzech przeciwko staremu Raczyńskiemu, który powiadam wam, ciąży na niej”. Czy odkupiliśmy grzech przeciwko hrabiemu Raczyńskiemu?
Katarzyna Kamińska: Biblioteka trwa, a pamięć o jej fundatorze i jego rodzie jest w Poznaniu bardzo żywa. To w jakimś sensie jest naszym odkupieniem. Jednak ja uważam, że nadal ciąży na nas ogromne zobowiązanie, bo idea biblioteki, ale także inne inicjatywy hrabiego, znacznie wyprzedziły jego epokę, a i nam nadal wysoko ustawiają poprzeczkę.
Upowszechnianie czytelnictwa, edukacja, rozwój wiedzy to dziś w naszym kręgu cywilizacyjnym standard, ale trzeba nieustannie nad nimi pracować, szukać nowych form dotarcia do odbiorców i wyposażać ich w intelektualne i organizacyjne narzędzia do korzystania z zasobów biblioteki.
I to jest prawdziwe dziedzictwo Edwarda Raczyńskiego!
JJ: Dziś biblioteka to nie tylko gmach przy placu Wolności, ale też 36 filii oraz 3 placówki muzealne. Ta liczba imponuje. Skoro tyle oddziałów, to ilu czytelników? Ile książek?
KK: Liczba stałych czytelników w 2022 roku wyniosła 62 541 i nadal rośnie, co nas bardzo cieszy. Łącznie wypożyczyli oni 1 334 081 publikacji (książek, filmów, audiobooków, e-booków). Zbiory biblioteki liczą 1 849 201 woluminów.
JJ: Te liczby robią wrażenie i wszystko policzone co do jednego. A oprócz tego są również książkomaty, które działają podobnie do paczkomatów. Jak bardzo są popularne?
KK: Od maja 2022 roku biblioteka obsługuje 11 książkomatów. Dziś korzysta z nich około 2 tysięcy czytelników, którzy w ubiegłym roku wypożyczyli niecałe 9 tysięcy książek. Statystyki pierwszych tegorocznych miesięcy są nawet lepsze.
JJ: Brzmi bardzo dobrze. Zbiory biblioteki Raczyńskich to nie tylko książki dla dorosłych. Dla dzieci również. Jakie skarby kryje Archiwum Książki Dziecięcej Biblioteki Raczyńskich?
KK: Archiwum powstało w 1963 roku. Najstarsze publikacje sięgają pierwszej połowy XIX wieku. Na 1829 rok datowana jest pozycja o tytule „Książeczka dla moich dzieci”. Rarytasem jest „Alinka w krainie cudów”, czyli pierwsze polskie wydanie „Alicji w krainie czasów” Lewisa Carrolla. Mamy przedwojenne elementarze i kolejne, dziś już historyczne przekłady i wydania światowej klasyki literatury dziecięcej, a także bogaty zbiór książek ilustrowanych przez mistrzów tzw. Polskiej Szkoły Ilustracji. Są też liczne ciekawostki wydawnicze, jak np. pop-up books, książki pachnące, szeleszczące i przestrzenne.
JJ: W bibliotece odbywają się również spotkania autorskie, warsztaty, wykłady, jak choćby niezwykłe Spotkania z Arcydziełem…
KK: Spotkania z Arcydziełem to unikatowy cykl prezentujący najcenniejsze i najbardziej wartościowe pozycje z naszych zbiorów specjalnych – przede wszystkim rękopisy i starodruki. Towarzyszą im zazwyczaj wykłady fachowców w dziedzinie piśmiennictwa, bibliofili, czy znawców tematyki, której dotyczy dzieło.
Spotkania te są organizowane od 2008 roku i mam nadzieję, że będziemy je kontynuowali, bo cieszą się sporą popularnością i uświadamiają naszym czytelnikom, jak wielkim skarbem jest nasza biblioteka. Natomiast do Raczyńskich przychodzi się również na spotkania z pisarzami i ilustratorami, na warsztaty dla dzieci i dla dorosłych, po naukę obsługi komputera, a nawet… kaligrafii i po wiedzę z pierwszej ręki – od badaczy.
W zeszłym roku w bibliotece i jej filiach odbyły się 1443 spotkania, w których wzięło udział ponad 27 tysięcy osób. Zapraszamy na nie i w tym roku – program spotkań dostępny jest zawsze na naszej stronie internetowej.
JJ: Też udało mi się kiedyś w takim spotkaniu uczestniczyć. I było niezwykle miło. Dziękuję za rozmowę.