Biografka jako strażniczka nieoczywistości
Opublikowano:
22 maja 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„[…] Oprócz przedstawienia faktów opowiem w tej książce o poszukiwaniach, pytaniach, poszlakach i ginących albo pozacieranych śladach” – pisze Izolda Kiec we wstępie do wydanej przez Marginesy nowej biografii Zuzanny Ginczanki, której, nie bez powodu, nadała podtytuł „Nie upilnuje mnie nikt”.
Pojawia się już dzisiaj w wielu pracach literaturoznawczych i w szkołach na lekcjach polskiego, ale niektórzy wciąż przyznają się, że nie mają pojęcia, kim była Ginczanka. Pochodziła z Kijowa, ale jej rodzice przyjechali do Równego Wołyńskiego, prawdopodobnie między 1917 a 1920 rokiem, uciekając albo przed rewolucją październikową, albo wskutek nasilających się pogromów ludności żydowskiej.
Zuzanna wychowała się w Równem Wołyńskim, a studiowała w Warszawie, gdzie związana była ze skamandrytami i środowiskiem Zodiaku. Ukrywała się z powodu pochodzenia żydowskiego do roku 1944 w różnych miejscowościach, pod koniec życia w Krakowie, gdzie została uwięziona, a potem stracona przez Gestapo.
Doceniona jako młoda poetka już w latach 30. XX wieku, po wojnie jest prawie nieznana w Polsce. Część wierszy Ginczanki wydał po wojnie Jan Śpiewak i a próbował upamiętnić jako krytyk literacki Michał Głowiński w 1955 roku na łamach „Twórczości”, ale na dobre świadomość istnienia poetki przywróciła Izolda Kiec, dzięki badaniom archiwalnym i publikacjom.
Archeologia ruin
„Nie upilnuje mnie nikt” – ów podtytuł świeżo wydanej książki, pochodzący z wiersza Zuzanny jest świadectwem „manifestowanej niezależności” poetki, którą to niezależność stara się ocalić jej biografka. Wydana w połowie kwietnia przez Marginesy biografia nie jest przedrukiem dawnej, napisanej również przez Izoldę Kiec w 1994 roku, ale zupełnie nową relacją z tego, co wiemy i czego nie wiemy o życiu i twórczości Ginczanki. Jest jednak w tej opowieści coś jeszcze, co czyni ją wyjątkową: refleksja nad tym, jak pisać o innym człowieku. Izolda Kiec wyraziła ją w opublikowanej kilka miesięcy wcześniej bardzo osobistej książce „Szoszana znaczy Niewinna. O poezji i biografii Zuzanny Ginczanki”, w której przypomina:
„każda interpretacja, każda próba wyjaśnienia, oświetla jeden punkt widzenia, przysłaniając i zacierając inne […]”.
Rozważania o byciu czyjąś biografką prowadzą autorkę ku ostrożności, szacunkowi dla intymności i tajemnic opisywanej osoby, akceptacji tego, co niepewne, co ginie w domysłach. Przyjęcie takiego stanowiska było efektem dojrzewającej przez wiele lat świadomości, że świadectwa, zwłaszcza te z czasów wojny, mogą być zafałszowane lub niepełne. Jeśli uświadomimy sobie, jak złożona była sytuacja polityczno-społeczna w latach 30. i 40. ubiegłego wieku, powstrzymanie się od jednoznacznych stwierdzeń staje się etycznym wymogiem opisu.
Ostrożność to jednak nie poddanie się, to cierpliwe dociekania, ze świadomością, że ma się do czynienia z „archeologią ruin”. Autorka „Szoszany” deklaruje: „próbuję słowa wyrwać piekłu” i podejmuje się żmudnego zadania podążania śladami poetki, przy czym „śladem” nazywa również każdy z jej wierszy. Czasem to „[…] wyraźny trop, czasem poszlaka jedynie. Wiersz-ślad jak piętno, blizna lub wezwanie”. Opisując swoją metodę pracy, Izolda Kiec ujawnia, jak przebiega ten proces:
„Czytam – to znaczy tropię, śledzę, idę po śladach, błądzę, nawracam z raz obranego kierunku […]. Widzę w oddali światełko – nareszcie sensu? czy jedynie kolejnego zapętlenia myśli? kolejnych pytań i nowych wyzwań…”.
Hipotezę nazwać hipotezą
Szczególną ostrożność przejawia biografka wobec tego, co „prawdopodobne”, wskazując na to, że uczciwie jest pozostać w niepewności, a nie dopowiadać cokolwiek na podstawie probabilistyki, owego „podobno”, które może jeszcze bardziej oddalać od prawdy. Takiej pokusie „uzupełniania z domysłów” ulega wielu świadków, ale też historyków. Trzeba pamiętać, że zeznania różnych osób nie są dowodami absolutnymi (wiemy to z licznych badań socjologicznych).
Pokusa wypełniania „białych plam” szczątkami wiedzy prowadzi często do zakłamania rzeczywistości. Źle znosimy niewiedzę, próbujemy więc rekonstruować. Owa rekonstrukcja staje się czasami karykaturą prawdy, a opisywana postać jawi się płaska, jednowymiarowa, musi bowiem pasować do scenariusza, przekonań opisującego, a czasem – co najgorsze – ma potwierdzać ukryte intencje „świadka”.
Izolda Kiec nie goni za sensacją, chociaż odkrywa i ujawnia nowe dokumenty o życiu poetki. Ostrożnie obchodzi się jednak z przekazami historycznymi, oddziela informacje od interpretacji.
Zwraca uwagę na kontrowersje: w życiu Ginczanki zdarzały się donosy nieżyczliwych i zawiedzionych adoratorów. Zeznania świadków bywają sprzeczne ze sobą. Autorka biografii zadaje więc sporo pytań, a hipotezy pozostawia hipotezami.
Figura i tło
W biograficznej opowieści postać Zuzanny, podobnie jak w opublikowanym w ubiegłym roku tomie poezji (także w opracowaniu Izoldy Kiec), pojawia się na tle szerokiego spektrum tekstów kontekstowych i bogatej ikonografii. Autorka wybrała do opisu czasów i miejsc również formułę nieoczywistą. Niewiele tu własnych sądów o historycznym obrazie Kresów, Warszawy, Lwowa, Krakowa czy o polityce. Mamy za to zestawienie różnych punktów widzenia z tamtych czasów, które pozwalają lepiej poczuć panujący klimat społeczny i poznać okoliczności życia poetki.
I tak, opisując czasy szkolne Zuzanny, autorka przybliża nam wiedzę o Równem Wołyńskim na podstawie trzech tekstów: B. Terleckiego z „Polskiego Przeglądu Budowlanego” z 1925 roku, fragmentu „Ilustrowanego Przewodnika po Wołyniu” M. Orłowicza z 1929 roku i artykułu A. Piskora z Tygodnika Literacko-Artystycznego „Prosto z Mostu” z 1935 roku. Obrazy Równego w tych trzech wypowiedziach bardzo się od siebie różnią, od suchego opisu struktury miasta po krytyczne lub ironiczne spojrzenie na prowincjonalne miasteczko i jego mieszkańców.
Również Warszawę, w której studiowała poetka, oglądamy poprzez wspomnienia Witolda Gombrowicza o zmieniających się w stolicy obyczajach i towarzystwie artystycznym w kawiarni Ziemiańskiej; Juliusza Gomulickiego o jednej z głównych ulic „czarodziejskiej Mazowieckiej”; czy poprzez wiersz Mariana Hemara o ówczesnej cyganerii, do której należała także Zuzanna.
Tło lat wojennych stanowią tekst Jana Śpiewaka, przywołujący pełne narastającego niepokoju „złowieszcze dni” maja 1939 roku w Równem (z jego „Gawędy tragicznej”), relacja Henryka Voglera o tworzeniu się nowego Związku Pisarzy we Lwowie w atmosferze strachu, gdy na Kresach zmienia się układ sił klasowych i wstrząsający opis holokaustu we Lwowie, któremu towarzyszyła również ludność cywilna z książki Edmunda Kesslera.
Wreszcie pojawia się przejmująca opowieść Wandy Kurkiewiczowej z więzienia przy ulicy Montelupich w Krakowie z lat 40., gdzie przebywała również przed śmiercią Ginczanka, a po nim fragment „Buntu w Treblince” Samuela Willenberga, byłego więźnia obozu i autora rzeźb, z której jedna stała się dla Izoldy Kiec symbolem ostatnich chwil życia Zuzanny.
Ten zaskakująco różnorodny, „patchworkowy” wybór tekstów kontekstowych jest przemyślany i ma sens. Pozwala zrozumieć, że tłem życia Ginczanki była rzeczywistość złożona, niemożliwa do ujęcia w sposób syntetyczny i niedająca się jednoznacznie ocenić. „Fragmentaryczność” staje się tu świadomym wyborem i bardziej wiarygodną metodą opisu niż próba stworzenia „pełnego obrazu”.
Struktura z wyznań
Podział biografii na trzy części, odzwierciedlający ważne cezury w życiu poetki, chociaż chronologiczny, nie jest sztucznym „pokrojeniem życiorysu”, ale ma wymiar symboliczny, a nawet poetycki. Opiera się bowiem nie tylko na świadectwach innych, ale też na, często zawoalowanych, wyznaniach zawartych w wierszach Ginczanki, zwracając uwagę czytelnika na to, co determinowało jej życie w poszczególnych fazach.
W części pierwszej „Rówieński anioł” widzimy dziewczynkę na wystawie sklepu babci, oddzieloną od innych szybą, co stanie się później metaforą jej relacji ze światem. Znana dziś anegdota z dzieciństwa poetki, przytoczona przez Kazimierza Brandysa, o tym, że Zuzanna przed każdymi świętami Bożego Narodzenia ozdabiała wystawę sklepu swojej babci w przebraniu anioła, staje się symbolem pewnego wzorca, który się utrwalał. Zewnętrzna maska – uroda, piękny strój, uśmiech – skrywały samotność, smutek i poczucie oddzielenia od świata.
Część druga „Ersatz tylko” przywołuje młodą dziewczynę, cicho tęskniącą za prawdziwą troską i zrozumieniem, jednak rozczarowaną mężczyznami. Towarzyszymy dojrzewaniu poetki, której uroda była darem i przekleństwem, źródłem powodzenia, ale i zazdrości. W tym okresie Zuzanna doświadcza kolejnych zdrad – chodzi o zdradę w głębszym znaczeniu tego słowa.
Imponowała mężczyznom, lubili się z nią pokazywać w towarzystwie, lecz żadna z tych relacji nie przerodziła się w trwały związek oparty na trosce i zrozumieniu. Z listów przyjaciółki Blumki i wierszy Ginczanki możemy wnioskować, że tłumy adoratorów to był „ersatz tylko”.
Część trzecia „Włosy”, odnosząca się do lat wojny, w warstwie symbolicznej wzbogacona została wspomnieniami Samuela Willenberga z książki „Bunt w Treblince” oraz zdjęciem jego rzeźby „Pamięci Rut Dorfman”, jednej z więźniarek obozu. Dlaczego „Włosy”? Rzeźba Rut Dorfman przywołuje „bramy piekieł”, za którymi znika nam Ginczanka. Jej biografka cytuje strzępki wyznań jej współwięźniarki, Krystyny Garlickiej:
„Zuzanna bardzo bała się bicia, ale obrała metodę, że najwięcej zależy jej na włosach. […] Gestapo to zauważyło i z całym okrucieństwem zaczęli je szarpać, wyrywać. Ciągnęli ją po ziemi za włosy”.
Rzeźba Rut Dorfman przedstawia kobietę z na wpół ogoloną głową. Gdy pomyślimy o tym, że włosy symbolizują życie i kobiecość, możemy już tylko stanąć w milczeniu przy „bramie piekieł”.
Nieoczywistość jako wyzwanie i wybór
Jak już zostało wspomniane wyżej, w obecnej biografii Izoldy Kiec uważność i zgoda na to, co niedopowiedziane, zwiększa wiarygodność przekazu. Takich niedopowiedzeń jest wiele: kim był i jaki był ojciec Zuzanny, motywy wyjazdu Ginczanki do Warszawy, rzekomi kochankowie, których „podobno” (!) miała wielu, sprzeczne zeznania domniemanych uczestników spotkań przy „stoliku Gombrowicza” w kawiarni Zodiak (czy taki stolik w ogóle istniał?), charakter relacji poetki z Januszem Woźniakowskim i wreszcie – niewyjaśnione okoliczności aresztowania Ginczanki.
Biografka nie tuszuje niepewności, stawia pytania i wyciąga wątpliwości na światło dzienne. Ujawnia dokumenty, cytuje zeznania świadków, ale powstrzymuje się od łatwych uogólnień. Z tej pełnej pokory i uważności biografii uczymy się, że życiorysy szyjemy ze skrawków, że historia podlega rozmaitym interpretacjom, że „fakty” nie zawsze są faktami, i że potrzeba ogromnej wrażliwości, by nie skrzywdzić człowieka, który po swojej śmierci nie może się już bronić.
Dotyczy to nie tylko samej bohaterki biografii, ale również osób, z którymi była związana. Zuzanna ukrywała się jako Żydówka, ale zginęła prawdopodobnie jako przyjaciółka komunisty. Nie dowiemy się jednak, czy tak faktycznie było. Historia nie jest obiektywna, a szczątkowe dokumenty i sprzeczne świadectwa każą nazywać niedopowiedziane i niepewne właśnie takimi.
Pytanie, którego dotąd nie zadano
Nieuleganie sensacyjnym doniesieniom czy powstrzymywanie się od powierzchownych interpretacji nie stoi w sprzeczności z cierpliwym dążeniem Izoldy Kiec do uzupełniania obrazu poetki. W swojej książce prezentuje kolejne odnalezione dokumenty, porównuje zeznania, dawne i późniejsze źródła pisane, analizuje teksty samej Ginczanki i zestawia kontrowersyjne wypowiedzi. Właśnie owo poszukiwanie jest próbą dochodzenia do prawdy przy jednoczesnym uznaniu wątpliwości.
Dociekliwość i nieprzyjmowanie na wiarę wszystkich świadectw czyni z tej biografii „dowód w sprawie”, jesteśmy bowiem bliżej śledztwa, w którym „zawieszono wyrok” niż prostej opowieści.
Ale też okoliczności życia, twórczości i śmierci Ginczanki są iście „kryminalne”. Z różnych stron padają oskarżenia, zwrot „wiadomo, że” staje się pewnikiem obwieszczanym światu, a sensacje się mnożą. Z ławy obrońców pada najważniejsze w tym „procesie” pytanie: „Gdzie znajduje się rękopis ostatniego wiersza Zuzanny Ginczanki?” (chodzi o „Non omnis moriar…”). W powojennym procesie przeciwko Chominowej i jej synowi użyto bowiem kopii, pisanej inną ręką. Tylko uważnie czytając tę biografię, możemy zrozumieć, dlaczego tak zostało sformułowane to pytanie. Nie – „czy istnieje?”, tylko „gdzie?” Śledztwo wydaje się trwać, bo Izolda Kiec ocala „strzępki” i nie zamyka okien. Pozostają otwarte na dalsze badania, weryfikacje, a także na kolejne wiersze poetki, które, jak mówi autorka, być może znajdą się jeszcze kiedyś na dnie jakiejś starej szafy.
Izolda Kiec, „Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt”, Marginesy, Warszawa 2020