Brzoza, legenda i ruina kościoła
Opublikowano:
8 maja 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Niewielki las, mała wieś, którą szybko się mija. Przy jej końcu stara, owocowa aleja, równo obsiane pola, a wśród nich regularna kępa drzew.
Przy polnej drodze nieco przyprószony czasem i brudem świątek w formie Chrystusa frasobliwego z drewna. Im dalej zanurzamy się w głąb alei, tym bardziej wyraźna staje się bryła kamiennego kościoła, w zasadzie jego ruiny, która trwa na tym miejscu od połowy XIII wieku, zaś w formie już nie sakralnej i zniszczonej od końca XIX wieku.
Kiedyś patronem świątyni był Święty Marcin. Wokół ruiny (dzisiaj w rejestrze zabytków) znajdowała się do XVII wieku wieś, a teren ten zasiedlany był na długo przed chrztem Polski. Dzisiaj jest to miejsce odwiedzane głównie przez rowerzystów, którzy zbaczając z głównych dróg, docierają do urokliwej Gryżyny i wspomnianych resztek romańskiego kościoła.
O ile już sam obiekt jest interesujący ze względów historycznych i artystycznych, o tyle nie mniej fascynująca jest legenda związana z tym miejscem, rozpropagowana już w XIX wieku i służąca jako opowieść moralizująca i pouczająca. Współcześnie wydaje się niektórym nieco drastyczna. Jest jednak nadal przekazywana, a pamięć o brzozie gryżyńskiej trwa. Oddajmy jednak głos Lucjanowi Siemieńskiemu, który w 1845 roku przywołał taką oto treść podania:
W bliskości rzeki Obry leży wieś Gryżyna; o kilka staj za nią stoi kościół Św. Marcina zupełnie zrujnowany, a przy nim wznosi się niezmiernéj wielkości brzoza. Przed wielu laty zmarło tu dziecię i pochowano je na cmentarzu pod kościołem, aż pewnego dnia grabarz, co grób kopał, przybiegł do plebana dając mu znać, że to dziecię, co przed tygodniem zmarło, wciąż rączkę białą wysuwa z pod mogiłki. Pleban wziął natychmiast krzyż i stułę, i pobiegł zażegnać to dziwo, ale co ziemi przyrzucał, co się namodlił, nic niepomogło, zawsze na wierzch wychodziła rączka. Niewiedząc innéj rady, kazał w dzwony uderzyć, aby się gromada zbiegła; a gdy go otoczyła kołem, odezwał się do matki zmarłego dziecięcia, aby wyjawiła tajemnicę, bo musi być tajemnica, dla któréj to niebożątko niema spokoju w grobie. Na to wezwanie matka zanosząc się od płaczu, zeznała, iż jedynego synaczka psuła swemi pieszczotami, za co jéj źle się odpłacił, bo raz w gniewie odważył się ją uderzyć. — Bierz więc tę rózgę — rzekł pleban, i bij rękę syna, która domaga się spełnienia ziemskiéj kary. Posłuszna rozkazowi uderzyła rószczką po rączce, i oto natychmiast schowała się pod ziemię. Na tę pamiątkę ks. pleban zatknął onę rószczkę na grobie i wyrosła z niéj ogromna brzoza, którą pokazują na przestrogę niedobréj dziatwie.
Legenda
Najstarsza wzmianka o brzozie gryżyńskiej znalazła się w „Przyjacielu Ludu” w 1835 roku. druga w formie ballady, wyszła spod pióra Franciszka Morawskiego i została sparafrazowana przez Lucjana Siemińskiego.
Jan Karłowicz odnotował, iż podobne podanie znane było wśród łużyczan, w zbiorze braci Grimm, gdzie znalazła się bajka pt. „O upartem dziecku” oraz w piosenkach wykonywanych w trakcie świąt wielkanocnych, gdzie pojawiającym się motywem jest niemożność trafienia do nieba duszy, która za życia podniosła rękę na rodziców.
„Przyjaciel Ludu”, przywołując legendę o brzozie gryżyńskiej, sugeruje, iż kościół Świętego Marcina miał się wznosić w miejscu wcześniejszego, pogańskiego miejsca kultowego:
„Spostrzeżesz na niej najprzód szaniec, szwedzkim zwany, Dalej małą budowę, dziś w gruzach leżącą, w której jeszcze swe bogi mieli czcić pogany”.
Ów szaniec to pozostałości osady usytuowanej w okolicach dzisiaj nie istniejącego przysiółka Gryżynka.
O brzozie wspomina również największy znawca polskiej kultury i tradycji ludowej Oskar Kolberg. Nie jest znany moment, w którym legenda zaczęła funkcjonować w regionie. Jednak o fakcie jej powszechności świadczy chociażby to, iż pojawia się praktycznie w każdej XIX-wiecznej wizytacji biskupiej. Przywoływana była jako opowieść ku przestrodze. Włączenie w nią opowieści nadprzyrodzonych wzmacniało siłę przekazu podaniu.
Co ciekawe w momencie kiedy już w nowo lokowanej wsi Gryżyna spłonął kościół, ówczesny proboszcz zdecydował się na szczególną inicjatywę.
Dwa lata przed pożarem w brzozę uderzył piorun. Wydawało się, że drzewo obumrze. Jednak wiosną kolejnego roku odrodziło się. Pokonał je dopiero tego samego roku wiatr, który złamał koronę i rzucił ją na dach kościoła św. Marcina dodatkowo uszkadzając budynek. Obumarłe drzewo zostało wycięte, a w jego miejscu zasadzono nową brzozę.
Tak, że dzisiaj w pierwotnym miejscu rośnie ten właśnie gatunek. Z pozyskanego drewna zapobiegliwy proboszcz kazał wykonać niewielkie krzyżyki, które wspólnie z zapisem legendy i prośbą o wsparcie odbudowy spalonego kościoła św. Barbary zostały rozesłane po Wielkopolsce w nadziei na zebranie niezbędnych środków.
Efekt nie był imponujący, bowiem prace nie rozpoczęły się jeszcze przez kilka lat. Ale nie to jest najistotniejsze. Mimo iż – jak głoszą zapiski w archiwum parafialnym – inicjatywa księdza była zakrojona na szeroką skalę, to nie zachował się chociażby jeden krzyżyk z osławionej brzozy. Podaje się natomiast informację – równie legendarną – że z pnia miał powstać krzyż, który do dnia dzisiejszego ma wisieć w kruchcie sanktuarium maryjnego w Borku.
Przy okazji pobytu w pobliskim Osieku legendę o mogile i drzewie usłyszał Mickiewicz. Czy oddziałała w jakiś sposób na jego twórczość? Trudno jednoznacznie to stwierdzić, niemniej na pewno jej moralizatorski charakter wpisywał się w założenia części jego dzieł.
Dzisiaj pozostałości kościoła św. Marcina – ufundowanego przez rodzinę Borków – są jedynym śladem po dawnej, ulokowanej wokół niego osadzie, która była jedną z najstarszych w tej części Wielkopolski. Zaś kolejna już brzoza wychylająca się nad dawnym prezbiterium przypomina o legendzie.
Miejsce, choć opuszczone, odżywa za sprawą organizowanych od kilku lat rokrocznie we wrześniu spotkań plenerowych dedykowanych różnym ważnym postaciom i osobom.