Czasem duchy przychodzą z pomocą
Opublikowano:
27 września 2017
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Jak ma sobie poradzić dziecko ze śmiertelnie chorą mamą? Jak ona ma sobie poradzić z rakiem, gdy patrzy na swojego syna? Czy miejsce mojego urodzenia i historia mojego narodu ma znaczenie? Jeśli nie – dlaczego? Jeśli tak – jakie?” – Robert Rient opowiada o tym, jak powstawała jego nowa książka „Duchy Jeremiego”. Premiera tytułu 27 września.
KUBA WOJTASZCZYK: Pamiętasz moment, kiedy pojawił się pomysł na „Duchy Jeremiego”?
ROBERT RIENT: Stałem przy oknie i pomyślałem, że mógłbym wyskoczyć. To było dziesiąte piętro, blok, mieszkanie, w którym pracowałem nad powieścią. Pomysł na książkę wydawał mi się rewelacyjny, ale historia rozpadała się, kompletnie mi nie szło. Sztuczne zdania i dialogi. Porzuciłem pisanie tej historii, włączyłem głośną muzykę i zacząłem tańczyć intensywnie, długo, żeby zmęczyć ciało. Taki taniec z frustracji. Nagle podszedłem do okna i pomyślałem, że to takie proste – wyskoczyć. Poczułem, że naprawdę mógłbym to zrobić, teraz. Nie dlatego, że spędziłem tydzień na pisaniu marnych zdań. Dotarło do mnie wtedy, po raz kolejny, ale niezwykle jaskrawie, że można umrzeć.
Powtarzało mi się to zdanie: można umrzeć. Oczywiście wiedziałem o tym od dawna, ale nie chodziło o wiedzę, tylko realne doświadczenie tej siły. Przeraziłem się, odsunąłem od okna, bo przecież tak naprawdę wcale nie chciałem umierać, lubiłem swoje życie. Przeraziła mnie ta dziwna siła, ten głos w umyśle, który powiedział – wyskocz. Wtedy pojawił się obraz chłopca. Pamiętam dokładnie tę chwilę, wiedziałem ile ma lat, jak wygląda, co mówi, wiedziałem że na imię mu Jeremi i zacząłem pisać zupełnie nową powieść, właśnie „Duchy Jeremiego”.
Nie obawiałeś się, że łącząc historię choroby nowotworowej z Holocaustem możesz przeciążyć powieść?
Obawiałem. Dlatego musiałem znaleźć sposób opowiadania o raku mamy i historii zagłady Żydów, który nie będzie epatowaniem, powtórzeniem, czy wymuszaniem uczuć u czytających. Ważne wydawały mi się nie tylko proporcje tego, o czym opowiadam, jak to robię, ale przede wszystkim stałe pytanie siebie: po co spisuję właśnie tę historię.
Czy stosowany przez ciebie subtelny, czuły dowcip miał być swoistym buforem łagodzącym „ciężkie tematy”?
Po części tak. Ale przecież zarówno w życiu jak i dobrej powieści, czy filmie, ludzie nie są uszyci z jednej emocji. Czasami zdarza się, że silnie kształtuje nas jakieś wydarzenie, utrata najukochańszej osoby, śmierć rodziców, dziecka, czasami jesteśmy związani z określoną wiarą, zasadą, przekonaniem, które konstytuuje nasze zachowania i poglądy. Jednak nawet wtedy, niekiedy łamiemy swoje zasady, zapominamy o tym skąd pochodzimy, doświadczamy pasji i namiętności, albo przeciwnie: pustki i braku sensu.
Mieścimy w sobie sprzeczności. Dla piszącego one są bardzo interesujące. Jak ma sobie poradzić dziecko ze śmiertelnie chorą mamą? Jak ona ma sobie poradzić z rakiem, gdy patrzy na swojego syna? Czy miejsce mojego urodzenia i historia mojego narodu ma znaczenie? Jeśli nie – dlaczego? Jeśli tak – jakie? Czytając książki, bardzo lubię, gdy autor pozwala mi doświadczać różnych stanów – wzruszenia, zadumy, a jeśli smutku, to również radości, przynajmniej czasami, albo chociaż satysfakcji, że mam podobnie, że rozumiem bohaterów, wierzę im. Jeremi mierzy się z chorobą mamy, ale ma swój świat, swojego przyjaciela, wspólne zabawy, również te zakazane przez dorosłych, sporo w nich śmiechu.
„Duchy Jeremiego” mogą stać się też przykładem, jak z dziećmi na takie tematy rozmawiać. Pokazujesz, że dzieciaki rozumieją więcej, niż dorosłym może się wydawać…
Znacznie więcej. Mój brat i dwójka najbliższych kuzynów ma dzieci, łącznie dwie dziewczyny i dwóch chłopaków w wieku od 4 do 9 lat. To są mistrzowie wyrażania nastrojów, zadawania pytań, asertywności, bycia w tym co teraz, nie zadręczania się przyszłością.
Jak pisarz przybiera perspektywę dziecka? A może dwunastoletni Jeremi to twój wewnętrzny głos, twoje wewnętrzne dziecko?
Jeremi jest rozbójnikiem, który ląduje u dyrektora i dostaje pałę z zachowania. Ja byłem kujonem. Jeremi wychowywany jest przez mamę, ja mam dwójkę kochających rodziców. Jeremi handluje marihuaną, ja w liceum studiowałem Pismo Święte, a szaleć z używkami zacząłem dopiero na studiach. Nie jest moim wewnętrznym dzieckiem, ale z pewnością wiem, jak to jest nienawidzić siebie, zadawać swojemu ciału ból, jak to jest przecinać skórę tępym nożem. Tego mogłem mu użyczyć.
Myślę, że pisarz musi przybierać różne perspektywy jeśli ktokolwiek ma uwierzyć jego historiom. Wiele lat pracowałem w pracowni psychologicznej, poznałem sporo ciekawych opowieści. Do teraz uwielbiam obserwować, przysłuchiwać się albo podsłuchiwać, podglądać życie. Chociaż tak naprawdę cały czas uczę się różnicy między obserwowaniem o ocenianiem. Czyste obserwowanie nie odbywa się w żadnym celu, obserwuję istnienie i już, koniec. Jeśli obserwuję, by coś zauważyć, zaczynam szukać, to odrobinę zawęża przestrzeń. Zazwyczaj jednak ludzie oceniają nawykowo – to dobre, to złe, ty głupi, ty taki, jak ja, czyli mądry, ty wierzący, zatem ograniczony, i tak dalej.
Jeremi musi w ekspresowym tempie dorosnąć; jednocześnie buduje swoją tożsamość z tego, co uda mu się poznać, czego się dowiaduje od najbliższych…
W wielu domach ukrywa się tajemnice, czasami są to wstydliwe wypadki czy może raczej wpadki rodziców, dziadków, czasami te, związane z historią, tożsamością. Na Jeremiego sporo spada w krótkim czasie: choroba mamy, przeprowadzka na wieś, do tego odkrycie tajemnicy swojej rodziny. Tak, musi się z tym zmierzyć, a może skorzystać tylko z tego co potrafi, co wie, co gotowy jest przyjąć od otaczających go ludzi, ale też od tego, co ci ludzie potrafią dać. Fascynowało mnie, co może wnukowi dać dziadek, Sybirak, który nigdy nie lubił i nie potrafił wyrażać uczuć.
Zestawienie chłopca, w którym buzują trudne emocje, z oschłym, wycofanym starszym mężczyzną buduje napięcie. Jest też obrazem dwóch mężczyzn, którzy są obok siebie i nie potrafią się spotkać, porozumieć, być w intymnej, swobodnej przestrzeni – to częste w naszej kulturze. Z opowieści najbliższych mi osób wiem, jak to jest chodzić głodnym do szkoły, być zmuszonym do zapomnienia o swoich potrzebach, wstydzić się siebie, być opiekunem swoich rodziców, bo ci piją albo stosują przemoc. Każdemu z nas przydarzają się smutki, czasami jednak ich nadmiar jest oszałamiający. Utrata najukochańszej osoby należy do takich doświadczeń. Wtedy, czasami, z pomocą przychodzą duchy.
Myślisz, że gdyby Jeremi wychowywał się w innym domu, bardziej konserwatywnym, jego przyspieszona inicjacja mogłaby przebiegać zupełnie inaczej? Mógłby nie zaakceptować swojej nowej tożsamości?
Nie wiem, to trochę tak, jak z własnym życiem, mam tylko to i brak szansy na porównanie go z alternatywnym. W każdej sytuacji – jeden wybór i jego konsekwencje, kiedyś wydawało mi się to ograniczające, teraz uważam, że to niezwykle ekscytujące. Jeremi akceptuje swoją tożsamość, ale płaci za to wysoką cenę.
Czy twoje budowanie na nowo tożsamości, o czym pisałeś w „Świadku”, pomogło w psychologicznym konstruowaniu głównego bohatera „Duchów Jeremiego”?
Pewnie tak, chociaż nie widzę bezpośredniego związku. Po biograficznym, a czasami myślę, że zbyt osobistym „Świadku”, miałem wielką ochotę zanurzyć się w historię nie związaną ze mną. Z pewnością doświadczenie utraty rodziny, bliskich, znanego świata i konieczność zbudowania siebie od nowa była przy pisaniu „Duchów Jeremiego” pomocna. Ale przecież doświadczenie utraty dotyczy nas wszystkich.
W jednej ze scen Jeremi mimowolnie zastanawia się, czy jego ojciec zostawił rodzinę, bo dowiedział się o żydowskim pochodzeniu żony. Myślisz, że pewne stereotypy są w Polsce dziedziczone? Rośniemy z niechęcią do świadków Jehowy, Żydów, gejów, lesbijek…
To dla mnie kwestia kultury, a nie natury, biologii. Nikt nie rodzi się z określonymi poglądami, uprzedzeniami, stereotypami, religią, niechęcią do drugiego człowieka ze względu na to, co ten myśli, czuje, kogo kocha. Kluczowi są agenci socjalizacji, czyli ci, którzy nas wychowywali, którym pozwoliliśmy się wychowywać, otoczenie, książki, filmy, nauczyciele, opiekunowie.
Ta ogromna ilość presji, której poddane jest dziecko, pozostawia ślad, na tyle trwały, że wielu z nas uwierzyło, że jesteśmy jacyś, określeni. I inni są jacyś, uchodźcy są jacyś, muzułmanie są jacyś, chrześcijanie i ateiści też. My z pewnością jesteśmy odrobinę lepsi, od tych po drugiej strony. Polityka wspiera te podziały, ślepe zaangażowanie w walkę po którejkolwiek ze stron – również. I czasami zostajemy w okopach całe życie, ale jeśli przyjrzeć się uczciwie, to zobaczymy, że z każdym, ale to absolutnie z każdym człowiekiem coś mnie łączy. I nie mam na myśli powierzchownych cech przypisanych do naszego gatunku, ale głębokiej, wewnętrznej więzi.
Jesteśmy ze sobą połączeni – wiem, że słowa te brzmią jak fragment taniego podręcznika dotyczącego afirmacji. Jednak doświadczenie tej jedności ma wielką moc, pomaga dostrzec, że inni są tylko odbiciami w lustrze. Że ja sam jestem tylko lustrem, odbijam każdą wiarę, niechęć, każdą emocję, każdy pogląd skierowany we mnie w przeszłości i teraz.
Czy na „wrodzone” stereotypy jest jakieś remedium?
Dostrzec, że nie są one wrodzone, że przykleiły się do nas, a my w nie uwierzyliśmy, uznając za część naszej tożsamości. Lubię sprawdzać, od kiedy w coś wierzę, cokolwiek to jest. Od kiedy wierzę, że demokracja to najlepszy ustrój? Od kiedy wierzę, że zakochani powinni razem zamieszkać? Od kiedy wierzę, że Rosjanie, Niemcy, Żydzi, świadkowie Jehowy, lesbijki, osoby transpłciowe są… i tutaj można sobie dopowiedzieć. Ale tak naprawdę, od kiedy? Podróż do samego początku, momentu, w którym uznaliśmy określoną wiarę albo myśl za własną, jest fascynująca. A znalezienie owego początku bywa zazwyczaj końcem tej wiary lub myśli.
ROBERT RIENT – ur. 1980 r. w Szklarskiej Porębie. Dziennikarz i pisarz. Autor powieści „Chodziło o miłość” (2013) i reportażu „Świadek” (2015) przetłumaczonego na język angielski i wydanego w Ameryce (2016). Trwają prace nad ekranizacją „Świadka”. Pracował jako wykładowca, trener umiejętności interpersonalnych, doradca zawodowy osób niepełnosprawnych intelektualnie i prezenter radiowy (w poznańskim radiu Afera). Właśnie ukazała się jego najnowsza powieść „Duchy Jeremiego”. Prowadzi bloga Erient.