Czy można zarazić się Śnieżką?
Opublikowano:
20 maja 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
"Śnieżka nie chce spać” jest spektaklem gęstym od sensów, o których można by jeszcze wiele pisać. Wpisuje się w ciąg spektakli przygotowanych przez Janiczak i Rubina, których bohaterkami są kobiety oraz kontekst, jaki rzeczywistość, czy to społeczna, czy historyczna, wywiera na ich egzystencję.
Być Śnieżką
To pytanie pada z ust tytułowej postaci spektaklu „Śnieżka nie chce spać” przygotowanego w Teatrze Polskim przez duet dramaturgiczno-reżyserski Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin. Pytanie, choć w pierwszym momencie wydaje się paradoksalne, bardzo precyzyjnie ustawia temat spektaklu.
Bowiem „Śnieżka nie chce spać” to nie żadne krytyczne, postmodernistyczne, współczesne, nowoczesne, genderowe, feministyczne czy jakie jeszcze inne, nazwane imieniem modnej aktualnie teorii, odczytanie baśni braci Grimm, ani tym bardziej filmu Disneya.
Śnieżka to w tym spektaklu przede wszystkim nazwa pewnego stanu, doświadczenia, etapu życiowego bardziej niż konkretna postać. Dlatego, obok dziwnego pytania stanowiącego tytuł tej recenzji, pojawia się w nim inne, zadane przez córkę Królowej – jej matce:
„A ty jaką byłaś Śnieżką?”.
Bycie Śnieżką to etap stawania się kobietą – tworzenia własnej tożsamości, której jednak nie można zbudować, nie podlegając zewnętrznym wpływom. Mamy więc w spektaklu postacie, które nazywają się Śnieżka, Królowa, Krasnoludki (choć jest ich tylko cztery).
Nie ma natomiast księcia – pojawia się w rozmowach, lecz jako wyłącznie potencjalna zasada wyznaczająca ścieżkę życiową młodej kobiety. Jest Lustro odgrywające rolę nie tylko „odbicia rzeczywistości”, ale i nieustannego przypominacza okrucieństwa życia.
Jest Babcia – mama Królowej, dzięki wprowadzeniu której udaje się Janiczak przedstawić jeszcze jeden wariant kobiecości mierzącej się z macierzyństwem.
Jest też Król – mąż i ojciec, który nie ma w sobie nic ze stereotypowego ukazywania takich postaci. Kocha Królową i kocha Śnieżkę, jest zagubiony i bezradny, bo nie wie, jak pomóc jednej i drugiej.
Zima
Wystarczy więc na moment zapomnieć wszystko to, co wiemy o baśni zatytułowanej „Śnieżka” i z otwartą głową przyjrzeć się temu, co dzieje się na scenie, by odkryć, z jak ważnym, mądrze i precyzyjnie skonstruowanym przedstawieniem mamy do czynienia.
Być może używając imienia Śnieżka (które np. równie mocno co z bajkową postacią, kojarzy mi się z bitą śmietaną w proszku), Janiczak z Rubinem zastawili na widzów interpretacyjną pułapkę, w którą – sądząc po recenzjach, jakie się dotąd ukazały – wpadli także oni sami.
Okazało się bowiem, że problem, jaki stał się udziałem wszystkich trzech kobiet w tym spektaklu: Śnieżki, Królowej i Babci – jak poradzić sobie z sytuacją, w której nie pasuje się do schematu, a porównania z – choćby szeroko rozumianym – wzorcem prowadzą na manowce, stał się także udziałem twórców.
Nie zrozumiano, o czym zrobili przedstawienie, bo paradygmat poznawczy okazał się być niczym gorset, którym Królowa próbuje sobie odebrać życie, ściskając się tak mocno, że nie może zaczerpnąć tchu.
Scenografia Łukasza Surowca wprowadza klimat bajkowo-zamkowy zarysowany kilkoma stylowymi elementami: ogromnym okrągłym gazonem ze sztucznymi, białymi kwiatami (będzie służył za śmiertelne łoże Królowej), białym, delikatnym krzesłem tapicerowanym na czerwono, takim samym szezlongiem i dużym łukowo zakończonym oknem.
Jeden element wprowadza dysonans w tę przestrzeń, bo nawet łyse gałęzie sugerujące las mogą wyglądać naturalistycznie, jak drzewa zimą. Tym wyróżniającym się elementem jest wielka gałka oczna wisząca nad sceną. Choć ukryta w niej kamera transmituje obrazy ze sceny na ekran, to jej naczelnym zadaniem nie jest przypominanie, że jesteśmy cały czas obserwowani. To raczej – jak u Buñuela i Dalego w „Psie andaluzyjskim” – przypomnienie okrucieństwa zawartego w marzeniu Królowej:
„Chciałabym zjeść wasze oczy, żeby się zrobiło wszystkim bardzo ciemno”.
Pustka, jaka znajduje się między tymi elementami, przypomina o pustce, w jakiej znajdują się główni bohaterowie. Znika ona na scenie wtedy, gdy znajdują się na niej wszystkie postacie, co jest wizualną egzemplifikacją przesłania spektaklu – to relacje z innymi sprawiają, że udaje się przezwyciężyć nicość.
Pragnienie
Być może to sprawa wieku, może płci, a może życiowych doświadczeń, lecz dla mnie wymowa „Śnieżka nie chce spać” była oczywista, choć nie oznacza, że prosta i banalna. Oglądałam spektakl razem z dużą grupą starszych nastolatków i widziałam, że do nich on także trafił, choć zapewne na zupełnie innej płaszczyźnie niż do mnie.
Ich reakcje, odpowiadanie aktorom w chwilach, kiedy zadawali widzom pytania, a także entuzjastyczne włączenie się w finałowy taniec na scenie świadczyły o tym, że spektakl poruszył w nich jakieś czułe struny.
Przypuszczam, że zarówno oni, jak i ja skupiliśmy się na całkiem innych aspektach przedstawienia. Można powiedzieć, że historia opowiedziana w dramacie Janiczak jest w sumie bardzo życiowa. To niemal kliniczne rozebranie sytuacji, w której zdaje się wszyscy chcą początkowo tego samego, lecz przebieg zdarzeń okazuje się daleki od tego przewidywanego. To historia małżeństwa, które chciało mieć dziecko (on może bardziej niż ona, choć to ona wypowiada owo pragnienie pierwsza)
„Chciałabym mieć córkę o skórze białej jak śnieg, ustach czerwonych jak krew i włosach czarnych jak heban”.
Kiedy ich pragnienie się spełnia, okazuje się, że ich uczucia są inne, niż się spodziewali. Jej ciało zaczyna się buntować już w czasie ciąży, narodziny dziecka nie przynoszą radości, tylko poczucie ubezwłasnowolnienia. Chęć wypełnienia swojego zadania jako matki nie wystarcza, by poczuć więź z dzieckiem i samej odnaleźć się w nowej sytuacji.
Mówiąc bezpośrednim językiem: Królowa cierpi na depresję poporodową, która nieleczona prowadzi do permanentnego zobojętnienia na świat. Relacje między nią a Śnieżką i Królem pokazują, że na tę chorobę cierpi cała rodzina. Jak mówi Śnieżka:
„Do tego domu wchodzi się jak w chorobę, kiedy to z rozległego świata nagle musisz wejść w ciało, w jego wszelkie dyskomforty, dźwięki, wyziewy, wypływy. Do tego domu wchodzi się jak do trumny. W tym domu się szepcze. Żałujesz, że mnie urodziłaś?”.
Janiczak i Rubin nie wyrażają owego tematu wprost i łopatologicznie. Każdy z problemów prezentowanych w spektaklu jest wprowadzony krótką, niemal lakoniczną w swojej treści wypowiedzią bądź wymianą zdań.
Bardziej niż mówią one o problemie, budują jego poetycki, zmetaforyzowany obraz, gdzie jedna konkretna realność prezentuje inną, ukrytą za nieprecyzyjnymi z konieczności słowami. Każda z nich staje się równocześnie parabolą, zamieniającą bajkę w rodzaj przypowieści.
Forma tego przedstawienia nie polega na stawianiu pytań, na które przy pomocy artystów możemy znaleźć odpowiedź. Tu nie ma żadnych podpowiedzi, zasugerowanych rozwiązań, które można by przenieść do „prawdziwego” życia. Pytania pełnią tu funkcję rozważań, stawiane są z pewnością, że nie uda się na nie znaleźć odpowiedzi.
Są wyrazem bezradności, błądzenia w świecie, w którym nie daje się nawet rozpoznać, nie mówiąc już o nazwaniu tego, co się czuje. Zostają tylko strzępki zdarzeń, myśli, wspomnień, które nie wiadomo, czy należą do porządku rzeczywistości, czy świata przywidzeń. Jak mówi Królowa:
„Ta scena się ciągle zaczyna, ciągle do mnie wraca, aż mam wątpliwości, czy się naprawdę wydarzyła”.
Król, bojąc się, że Królowa może coś sobie zrobić, usunął z państwa
„wszystkie ostre przedmioty, stępiłem kanty szafek i stołów, pod oknem na wszelki wypadek kazałem ułożyć setki materacy, zamknąłem drzwi na podwójne kłódki, leki na receptę wyrzuciłem do kosza na stacji benzynowej, jak mnie coś boli, biorę jedną tabletkę, resztę zostawiam dla potrzebujących, nie ma w pałacu ani jednego sznurka, sznurówki, nawet grubszej nitki, drzwi do komnat nie mają zamków, instalacji gazowej pozbyłem się dawno temu, golę się na mieście, jadamy same papki i pasty, zabezpieczyłem nas, zabezpieczyłem”.
W zderzeniu z depresją jego racjonalność okazuje się bezradna i bezsilna.
Owe zaprojektowane w słowach odczucia stanowią podstawę gry trójki głównych aktorów: Michała Kalety, Alony Szostak i nastoletniej Zuzanny Konsik. Skoro Król i Królowa są wyzbyci emocji, aktorzy nie próbują tego w żaden sposób ogrywać – ich ekspresja jest minimalna, twarze martwe, wydają się być obojętni nie tylko jako postacie, ale także jako aktorzy.
To bardzo celne rozwiązanie, które pozwala skupić się nie na emocjach postaci, lecz na tym, co nam mają do powiedzenia. Nawet Zuzanna Konsik, choć jej postać ujawnia dramatyczne emocje, jest w swojej grze bardzo powściągliwa.
Najbardziej ekspresyjne są Krasnoludki (Mariusz Adamski, Monika Roszko, Andrzej Szubski, Kornelia Trawkowska), choć w ich wydaniu ekspresja biegnie w stronę obojętności skrytej za szyderstwem, które z kolei odcina je od traumatycznych wspomnień.
„Śnieżka nie chce spać” jest spektaklem gęstym od sensów, o których można by jeszcze wiele pisać. Wpisuje się w ciąg spektakli przygotowanych przez Janiczak i Rubina, których bohaterkami są kobiety oraz kontekst, jaki rzeczywistość, czy to społeczna, czy historyczna, wywiera na ich egzystencję.
Jest to jedno z ich przedstawień, które najsilniej do mnie trafiło. Nie mogłam już zarazić się Śnieżką, ale na pewno wniknęła mi ona pod skórę. Nie wiem, czy ma sens zachęcać wszystkich do obejrzenia tego spektaklu, na pewno odnajdzie się w nim starsza młodzież oraz ludzie obarczeni jakimś bagażem życiowych doświadczeń.
Teatr Polski w Poznaniu
Jolanta Janiczak
„Śnieżka nie chce spać”
reżyseria: Wiktor Rubin
dramaturgia: Jolanta Janiczak
reżyseria świateł: Jacqueline Sobiszewski
wideo i scenografia: Łukasz Surowiec
muzyka: Krzysztof Kaliski
kostiumy: Rafał Domagała
obsada: Mariusz Adamski, Alan Al-Murtatha, Michał Kaleta, Zuzanna Konsik, Barbara Krasińska, Monika Roszko, Alona Szostak, Andrzej Szubski, Kornelia Trawkowska