Dla przyjemności czytania
Opublikowano:
10 listopada 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
"Piszę, by dawać przyjemność lektury." - w rozmowie z Maciejem Kijko mówi Bartosz Sadulski, zdobywca Nagrody Kościelskich za powieść „Rzeszot”.
Maciej Kijko: Twoja książka wydaje mi się grą na wielu poziomach. Z czytelniczkami i czytelnikami, ale i z tradycją literacką, interpretacyjnymi kliszami. Na pierwszy plan wysuwa się szczególny sposób traktowania tradycji romantycznej i pozytywistycznej. Główna postać „Rzeszotu”, Pan Podedworny, bardzo mi się skojarzył z Wokulskim z Prusowskiej „Lalki”.
Bartosz Sadulski: Nie jesteś pierwszą osobą, która w kontekście Podedwornego wspomina o Wokulskim. Nie jest to dla mnie zaskakujące i pokazuje, jak mocno „Lalka” rezonuje w czytelniczej świadomości, jednak to nie on inspirował moje myślenie o głównej postaci w trakcie pisania „Rzeszotu” – znacznie bardziej interesował mnie życiorys potentata i filantropa Stanisława Szczepanowskiego. On nie mógł być jednak bohaterem książki, bo żył zbyt późno, w drugiej połowie XIX wieku, a mi zależało na pokazaniu romantyzmu i dramatyzmu początków przemysłu naftowego.
Ale jeśliby kiedykolwiek „Rzeszot” trafił na listę lektur, to temat wypracowania powinien brzmieć „Pan Podedworny – romantyk czy pozytywista?”. Bohater „Rzeszotu” jest rozpięty między tymi epokami. Ma rys anarchiczny, rewolucyjny, ale powieść nie mogłaby zaistnieć, gdyby nie był również raczkującym, ale jednak kapitalistą.
Musiał nim zostać, bo podróżując po Europie, trafił do Anglii, kolebki kapitalizmu, i zobaczył od kuchni, jak się zarabia i żyłuje. Był obecny przy narodzinach nowoczesnego przemysłowego świata, poznał narzędzia do implementowania kapitalizmu, których nie mieli galicyjscy chłopi i ludzie zakładający pierwsze naftowe imperia na terenie dzisiejszej Polski. Ale jako pozbawiony serca kapitalista byłby zbyt nudnym i wtórnym bohaterem, nie wnosiłby do historii nic nowego.
Książki „od zera do milionera” z naftą w tle już są, jak „Nafta” Sewera. Bez anarchistycznego i romantycznego rysu brakowałby w tej postaci napięcia, powieściowej energii pchającej i jego, i mnie jako autora do działania. Anarchizm bywa w przypadku romantyzmu pomijany, a jest dlań równie istotny, jak literatura. XIX wiek to czas wielkich poetów i zamachowców.
MK: Wspomniałeś o dwóch rzeczach, które wydają mi się ważne. Obraz kapitalizmu, który kreślisz z perspektywy Podedwornego, nie jest świetlany. Nie jest to marsz ku dobrobytowi i szczęściu ludzi. Mamy za to obraz degradacji środowiska, pracujących ponad siły dzieci. Pomyślałem podczas czytania o londyńskiej mgle, która mogła być przecież nie wilgotnym oparem będącym efektem klimatu, a czymś, co nazywamy dzisiaj smogiem. To sugestywne obrazy odczarowanego kapitalizmu.
BS: Ropa jest teraz we wszystkim, jesteśmy otoczeni przedmiotami z niej zrobionymi, mikroplastik trafia przez jedzenie do naszych organizmów. Świat kręci się wokół ropy. Jednak kiedyś ta historia się zaczęła, ktoś wykopał pierwszy szyb naftowy i wyjął pierwsze wiadro czarnego złota, ale nie miał i nie mógł mieć świadomości konsekwencji tego czynu.
Interesuje mnie ten moment przemysłowej inicjacji, ale też szansy na rewolucyjną zmianę, która w przypadku Galicji była niemożliwa.
Chłopi nie mieli narzędzi, żeby cokolwiek zmienić i uczestniczyć w tworzeniu nowego świata, a przede wszystkim omijał ich własny awans klasowy – w przypadku galicyjskiego boomu naftowego aż prosi się, żeby go nazwać „prześnioną rewolucją”. Był to być może jedyny moment, kiedy na ziemiach polskich mogła nastąpić akumulacja pierwotna na tak olbrzymią skalę, bo po zniesieniu pańszczyzny w Galicji chłopi mogli nabywać ziemię, a pod nią kryło się nieopisane bogactwo. Mogło zmieniać ludzkie życie, ale nie zawsze na lepsze, znamy przypadki wielu nagłych wzbogaceń i równie rychłych ruin, które prowadziły do samobójstwa.
Czasami próbowano się jeszcze ratować wyjazdem do Monako i grą w ruletkę, ale mężczyźni już stamtąd nie wracali. Wydobycie przypominało grę w kasynie. Nowy, lepszy świat dla chłopów pozostał w sferze marzeń, a na poziomie ekologicznym, ludzkim i finansowym masowe wydobycie było zapowiedzią katastrof XX wieku.
MK: Kiedy obserwuję Pana Podedwornego, gdy wpierw angażuje się w różne rewolucyjne zrywy, a później w zarabianie pieniędzy, to widzę go w pułapce bez wyjścia. Chciałby może zdobywać pieniądze dla jakichś chwalebnych celów, ale logika kapitalizmu wiedzie go ku zarabianiu kolejnych milionów, zmusza do pomnażania zysków – zakleszcza go w sytuacji bez wyjścia. Musi kopać kolejne szyby i wydobywać kolejne garnce ropy. To staje się treścią. Kiedy pokazujesz go w monecie zblazowania, to jest – nie wiem, czy się zgodzisz – chwila uświadomienia sobie przez niego miejsca, w którym się znalazł, swego rodzaju uwięzienia.
BS: To, że Pan Podedworny powiela schematy romantycznej biografii – zaangażowania w nieudane powstania, osobliwe podróże, wdaje się w romanse, wozi się z celebrytami – jest kliszą. Czytając liczne biografie podczas przygotowań do pisania „Rzeszotu”, miałem wrażenie, że wszystkie są multiplikacją jednego wariantu. Tymczasem życie było gdzie indziej, i dopiero teraz, dzięki badawczej „chłopomanii”, zaczynamy to lepiej rozumieć.
Uczymy się o Hotelu Lambert, Czartoryskim, emigracji paryskiej, a mamy niewielką wiedzę na temat codzienności życia w zaborach. Nie wiemy, że w Galicji ludzie nie mieli co jeść, umierali z głodu, dochodziło do aktów kanibalizmu. Przeoczyliśmy to, bo zajmowaliśmy się tym, co Mickiewicz robił w Lozannie, a Słowacki w Egipcie.
Zależało mi na podkreśleniu kontrastu pomiędzy tym, jak wyglądało emigracyjne życie literatów, byłych powstańców, często oczywiście niewesołe, bo wiemy, jak skończył Norwid (i co w epilogu „Pana Tadeusza” pisał Mickiewicz: „Biada nam zbiegi, żeśmy w czas morowy/ Lękliwe nieśli za granicę głowy!”), a codzienną niedolą galicyjskich chłopów. Ostatecznie jednak „Rzeszot” jest książką współczesną, nie ma rozliczać i trącić myszką, ale opowiadać przeszłość z dzisiejszej perspektywy – nawet moje stylizacje są, myślę, grubymi nićmi szyte. Ma puszczać oko do czytelnika, żeby nie zapominał, że czyta fikcję.
Mój bohater jest narysowany tak grubą kreską, jest tak jaskrawą metaforą, że czytelnicy nie mogą się z nim identyfikować, co podobno we współczesnych powieściach jest bardzo ważne. Ważniejsze od empatyzowania są jego metamorfozy, niezbędne do snucia opowieści o zapomnianym epizodzie historii.
MK: Wydaje mi się, że ta pułapka, o której wspomniałem, to potwierdzenie współczesności twojej opowieści. Nie można powiedzieć, że kapitalizm ówczesny i dzisiejszy się diametralnie różnią. To ta sama logika. Nie potrafimy sobie przecież wyobrazić świata innego niż ten oparty na pieniądzu. Pokazujesz tło, o którym łatwo zapomnieć, ale to tło dzisiejszego świata. Uderzający jest drugi rozdział, w którym oddajesz głos bezimiennej dziewczynce, córce zarządcy Podedwornego Czarnoty. To pokazuje dystans między romantycznym etosem i legendą a świadomością dużej części społeczeństwa polskiego. Galicyjscy chłopi, kiedy Podedworny opowiada im o Mickiewiczu i szpileczce, którą odeń otrzymał, nie wiedzą, o co chodzi. Ich świat to staranie o przeżycie kolejnego dnia.
BS: Szpileczka jest znaczącym rekwizytem: można nią łączyć, ale też przebijać i nakłuwać. Potrzebowałem czegoś, co nazywane bywa MacGuffinem, przedmiotem napędzającym akcję. Kiedy natrafiłem na ten detal, czyli szpileczkę otrzymaną przez Mickiewicza od rosyjskiej arystokratki Anastazji Klustin przed wejściem na Wezuwiusz, wiedziałem, że zostanie ważnym elementem narracji i niejako ją zepnie, jednocześnie nakłuwając kilka mitów. Szpileczka jest romantyczną relikwią unaoczniającą też obojętność chłopów na romantyczny mit, bo co im po szpileczce, skoro na przednówku nie ma co jeść.
Oddanie głosu dziewczynce wydało mi się kluczowe. Mamy bardzo mało zachowanych relacji chłopek z Galicji, były podwójnie wykluczone: i jako kobiety, i jako przedstawicielki najniższej klasy społecznej. Nie miały możliwości opowiedzenia swojej historii. Chciałem oddać im głos, chociaż zdaję sobie sprawę, że córka Czarnoty opowiada głównie o mężczyznach i ich interesach.
Równie ważne jednak jest tło historyczne, które kreśli, czyli ta przysłowiowa już Golicja i Głodomeria, jak nazywano Galicję i Lodomerię. Mała jest świadomość poziomu niedostatku, jaki w niej panował. Nie był to oczywiście poziom Hołodomoru, ale w połowie XIX wieku w Galicji zmarło około pół miliona ludzi. Głównie najbiedniejszych.
Każdy z głosów, które pojawiają się w powieści, ma swoje konkretne zadanie. Nie służy czczej literackiej zabawie, ale ma pokazać inny wymiar rzeczywistości, dać odmienną perspektywę, być rozwiązaniem jakiegoś problemu. Opowieść dziewczynki pozwala zajrzeć do galicyjskiej kurnej chaty, na pola i do zabłoconego Krakowa, ale też w minimalnym stopniu oddaje sprawiedliwość galicyjskim kobietom.
MK: Ale „Rzeszot” to książka współczesna całkiem dosłownie, ja mi się zdaje. Jest w niej scena, w której Pan Podedworny wchodzi na wieżę i spogląda wokół, widząc bezlik szybów, wycięte połacie lasów, dymy – zrujnowany krajobraz. Ziemię, z której wyciskane są ostatnie soki, która jest kapitalistycznie eksploatowana. To dojmujący obraz tu i teraz.
BS: To nie jest pierwszy moment, w którym ta powieść antycypuje problemy stworzone przez antropocen. Podedworny już podróżując po rejonach przemysłowych Anglii, widział zdewastowany krajobraz. W swoim śnie zobaczył spustoszony przez człowieka świat, a jego wizja to połączenie krajobrazu przeoranego nieuchronną pierwszą wojną światową i płonących szybów naftowych w Kuwejcie, podpalonych przez wycofującą się armię iracką.
Te dwie migawki z XX wieku dzieli całe stulecie, ale mają ze sobą zaskakująco dużo wspólnego. Obie zostawiły ślad w krajobrazie i zbiorowej pamięci.
Na zdjęciach z okresu boomu naftowego tereny eksploatacji ropy w Galicji przypominają raczej pole bitwy pod Verdun, niż miejsce przemysłowej prosperity. Historia galicyjskiego przemysłu naftowego została zresztą brutalnie przerwana właśnie pierwszą wojną światową, kiedy cały swój majątek stracił chociażby gorlicki potentat z Kanady William MacGarvey.
MK: Można na „Rzeszot” spojrzeć z jeszcze innej strony jako na historię alternatywną. Podedworny wyrywa się z niemocy wszystkich polskich zrywów i dokonuje udanego zamachu. Otwiera możliwość wyobrażenia sobie innej historii Polski. Co oczywiście nie ma na celu tylko zabawy, ale daje wgląd w ograniczenia teraźniejszości.
BS: Zamach to najbardziej radykalny gest, ostateczne podważenie autorytetu władzy. Może się do niego posunąć ktoś, kto nie ma nic do stracenia, albo jest szalony – wystarczy przypomnieć kaźń, jakiej został poddany Robert-François Damiens, który zamachnął się na Ludwika XV.
Pan Podedworny nie jest jednak ani jednym, ani drugim, jako megaloman i mitoman wymyka się stereotypom i inicjuje poczet polskich zamachowców, do którego dopiszą się między innymi Ignacy Hryniewiecki, Leon Czolgosz i Janusz Waluś. Jednak nie wydaje mi się, żeby gest Podedwornego radykalnie zmienił bieg historii: w moim odczuciu jedynie go przyspiesza, antycypując to, co wydarzyło się 40 lat później w Sarajewie. Łatwo sobie wyobrazić, co nastąpi dalej, i co mogłoby być opisane w kontynuacji „Rzeszotu”.
MK: Wspomniałeś o tym, że chciałbyś, aby czytelnik wciąż podczas lektury pamiętał, że ma do czynienia z powieścią. Czynisz niejednokrotnie zabiegi niwelujące złudzenie obecności wewnątrz powieściowego świata. To jednak w zestawieniu z doskonałą stylizacją frazy, imitacją języka dziewiętnastowiecznej powieści, jest dość dwuznaczne.
BS: „Rzeszot” jest książką literacką. W przeciwieństwie do na przykład reportażu, który często bywa wehikułem, mającym przenieść czytelnika w czasie i przestrzeni, ja odsyłam czytelniczki i czytelników raczej do innych tekstów. Mają być w przeszłości, ale w pełni świadomi odbywanych podróży.
„Rzeszot” jest biletem na literacką karuzelę, ostatecznie zależało mi, by dawać przyjemność czytania. Nie tyle tworzyć iluzję dla niej samej, ile ją rozwiewać i pokazać, że literatura może być czymś jednocześnie autonomicznym i ważnym. Mam wrażenie, że zbyt często traktujemy ją instrumentalnie, a autonomia powieści nie musi jednocześnie oznaczać jej zupełnego oderwania od rzeczywistości czy apolityczności, bo taki rodzaj literatury mnie nie interesuje.
Powstaje dzisiaj wiele książek załatwiających partykularne interesy. Służą przepracowaniu straty, uporaniu się z modnym tematem, czy nie daj Boże wyrażeniu siebie. Nurty tożsamościowe zdominowały polską literaturę piękną ostatnich lat. Rozumiem to, ale stawiam sobie inne cele: nie załatwiam swoich spraw w „Rzeszocie”. Opowiadam historię tak, jak potrafię najlepiej. Jestem przekonany, że życie bez opowieści jest uboższe.
W literaturze poza historią i tłem historyczno-socjologicznym, czy szeroko pojmowaną politycznością, interesują mnie zdania. Piękne, niebanalne, najlepiej długie, których nikt inny by nie napisał. A nie zdania wycięte z gazety. Dlatego tak bliski jest mi chociażby Thomas Bernhard.
Myślę, że mogłaby mi odpaść ręka, gdybym zbyt często pisał „Hrabina chwyciła parasol i wyszła. Wiało”. Sam siebie bym przy tym zanudził.
Stąd „Rzeszot” jest napisany inaczej, co niektórym czytelnikom sprawia problem – podobno jak się dotrze do strony 17, to później jest z górki. Ale równocześnie książkę spotkał tak pozytywny odbiór, że najwidoczniej tego rodzaju opowieść i sposób opowiadania są potrzebne nie tylko mnie. Obawiałem się, że książka zostanie uznana za zbyt artystowską, dziwaczną. Ale zrobiłem ją po swojemu i tak się nie stało. Upewnia mnie to w przekonaniu, że w swoim patrzeniu na literaturę nie jestem osamotniony.
Temat książki, nad którą obecnie pracuję, też przyszedł do mnie przypadkiem. Jest jeszcze odleglejsza w czasie i przestrzeni od „Rzeszotu”, jeszcze więcej muszę się dowiedzieć i nauczyć, żeby ją napisać i nie tylko dać czytelniczą przyjemność, ale też czymś jeszcze zaskoczyć.