Dyskretny urok śledziony
Opublikowano:
29 listopada 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Podczas badania USG jamy brzusznej, jakie przechodziłem kilka lat temu, nagle podekscytowany lekarz stwierdził: „O, ma pan dwie śledziony”, chwilę później dodał: „A może nawet trzy”. Początkowo się zaniepokoiłem, ale lekarz wyjaśnił mi, że to „odstępstwo od normy” jest czymś powszechnym. Wydarzenie to zainspirowało mnie do poczytania o tym raczej rzadko będącym przedmiotem rozmów organie.
Przyznam też, że spędziłem sporo czasu, próbując rozgryźć, co przedstawia zdjęcie USG, jakie dostałem po wizycie. Nie będzie pewnie niczym zaskakującym, że nie tylko nie potrafiłem stwierdzić, czy mam dwie czy trzy śledziony, ale także nie miałem pojęcia, co na zdjęciu mogłoby śledzionę reprezentować. Ta krótka chwila fascynacji wnętrzem własnego ciała, na całe szczęście niezwiązana z niczym groźnym dla zdrowia, była w moim życiu jedynie krótką wycieczką do wnętrza ludzkiego (własnego) ciała.
Podróż w głąb ludzkiego ciała
Lektura najnowszej książki lekarki Pauliny Łopatniuk „Dama z grasiczką. Zwykłe i niezwykłe historie medyczne oczami patolożki” (Wydawnictwo Poznańskie, 2024) to szansa na odbycie wielu takich podróży. „Patologiczna” przewodniczka, autorka poczytnego bloga „Patolodzy na klatce”, prezentuje nam dwadzieścia dwie wycieczki w głąb naszych ludzkich ciał, dzieląc się szczodrze swoją wiedzą i odkrywając przed nami „jądro cielesności”.
Podróżnicza metaforyka jest tu nieprzypadkowa, gdyż czytając ten tom, czułem się jak wtedy, gdy w szkole podstawowej chłonąłem książki podróżnicze, tyle tylko, że teraz miejsce wypraw nie było na innym kontynencie, ale najbliżej jak się da.
Galeria ludzkich osobliwości
Podróże z Łopatniuk po tajemnicach ludzkich ciał przypominają mi te, które „odbyłem” wraz z Aleksandrem von Humboldtem, czytając jego biografię („Człowiek, który zrozumiał naturę. Nowy świat Aleksandra von Humboldta”, Wydawnictwo Poznańskie, 2017). Humboldt nie tylko podróżował, odkrywał przyrodę, ale także rozumiał ją jako dzieło sztuki, pozostawiając po sobie dziesiątki szkiców, rysunków.
Paulina Łopatniuk, odsłaniając sekretne mroki naszych wnętrz, także potrafi łączyć naukowe „szkiełko” z wrażliwością artystki.
Jelita, śledziony, nowotwory, błony, kości, narośla to dla niej nie tylko źródła „patologicznej” wiedzy (wybaczcie, nie mogę się powstrzymać), ale także piękno. Odnajduje je ona zarówno w ciałach zdrowych, jak i w tych dotkniętych chorobami. W świecie lęku przed śmiercią, chorowaniem, w świecie histerycznej estetyzacji, która ma ów splot życia i śmierci przed nami ukryć, Łopatniuk zabiera nas do gabinetów osobliwości, jakimi są nasze ciała, abyśmy bez strachu mogli sobie uświadomić, jak mało znanymi dla samych siebie jesteśmy „kontynentami”.
Estetyczne fascynacje, którymi nas pragnie zarazić, mają swe źródła zarówno we wczesnonowożytnych lekcjach anatomii, jak choćby ta znana z obrazu „Lekcja anatomii doktora Tulpa”, namalowana w 1632 przez Rembrandta van Rijn, jak i w publicznych pokazach i dioramach anatomicznych Frederika Ruyscha.
Temu botanikowi, anatomowi, pionierowi w technikach konserwacji narządów i tkanek, poświęca sporo uwagi. Z fascynacją opowiada nam o zachowanych jedynie na rycinach dioramach (były one tworzone np. z małych szkieletów dziecięcych upozowanych w sceny rodzajowe), ale również o preparatach anatomicznych (te przetrwały do dziś). Przyznam, że rozumiem fascynację Pauliny Łopatniuk. Gdy jako dziecko przekroczyłem progi wiejskiej szkoły podstawowej, jednym z najbardziej fascynujących miejsc była sala biologii, w której znajdowały się słoje z zakonserwowanymi okazami. Niestety, gdy w późniejszym okresie zmieniłem szkołę wraz z przeprowadzką, sala biologiczna nie odróżniała się od innych sal, składających się jedynie z tablicy, krzeseł i stołów. Wspominam o tym dlatego, że tamta pełna preparatów, szkieletów sala biologiczna, a także pełna odczynników i szkła laboratoryjnego sala chemiczna silnie naznaczyły moją wrażliwość.
Nauka na zawsze splotła mi się z fascynacją tajemnicą, z poczuciem, że dzięki nauce można odbywać dalekie wyprawy, nie ruszając się z miejsca.
„Dama z grasiczką” przypomniała mi tamto uczucie, stała się dla mnie swoistą naukową „magdalenką Prousta”, przypomniała momenty, gdy żyletką przerabiałem martwe muchy, osy, zebrane rośliny na preparaty do amatorskiego mikroskopu, gdy brudziłem palce odczynnikami w mikrolaboratorium chemicznym, które miałem w piwnicy.
Książka Łopatniuk przywraca nauce, w tym wypadku medycynie, ów fascynujący wymiar, czyni z niej obszar przyciągający. Autorka dokłada starań, aby tak było, okrasza opowieść anegdotami, ilustracjami, zdjęciami i wisielczym dość humorem. Jeżeli macie odwagę na odkrycie dyskretnego uroku śledziony (i innych organów), to zapraszam Was na tę trupistyczną, oj, przepraszam, turpistyczną wycieczkę pod przewodnictwem najsłynniejszej patolożki w Polsce.