Działka na Marsie
Opublikowano:
31 października 2018
Od: 20/09/2018
Do: 23/09/2018
Początek:
Koniec:
Niedaleko Wielkopolski leży ziemia dobrzyńska i… planeta Mars. Zmniejszenie odległości międzyplanetarnej nastąpiło w rezultacie wydarzenia kulturalnego „Rypin na Marsie”, którego kuratorką była Marta Smolińska.
Nawiązując do nazwania jednego z marsjańskich kraterów „Rypin”, co miało miejsce w 1976 roku, Marta zaprosiła do swojego rodzinnego miasta artystki i artystów z Poznania, Wrocławia, Kalisza, Torunia, Berlina, Kalisza oraz Warszawy. Mieli oni odnieść się do decyzji Międzynarodowej Unii Astronomicznej, a do tego wpisać swoje działania w założenia sztuki partycypacyjnej.
Na marsjański Rypin, którego ambicją było połączenie tematów sztuki i nauki, dotarłam z Poznania. Na placu przed kinem Bałtyk Justyna Olszewska wykonywała akurat zmywalne tatuaże przedstawiające krater. Na placu przy ul. Nowy Rynek powstała inspirowana najnowszą wiedzą z zakresu fizyki kwantowej rzeźba dedykowana Mao-Star. Jest to pseudonim Małgorzaty Starowieyskiej, nieżyjącej już artystki, która była związana z tym regionem. Rzeźbę tworzy spiralne DNA, które siłą ludzkich mięśni można wysyłać w kosmos jako informację. Lidia Kot rozmawiała z mieszkankami miasta i motywowała wychowanków Domu Dziecka im. Janusza Korczaka do uczestnictwa w warsztatach. Była z ludźmi w sposób naturalny, przychylny i całą sobą, jakby przykazania sztuki partycypacyjnej wyssała z mlekiem matki.
Z kolei Anne Peschken razem z Markiem Pisarskym wypożyczyli na festiwal specjalną boję, którą przerobili na mobilną rzeźbę służącą do przekazywania na Marsa wiadomości od Ziemian.
Anna Królikiewicz, przy pomocy dzieci oraz przedstawicielek kół seniorów (Srebrny Włos, Wrzosy, Diabetycy, Polski Związek Niewidomych oraz Polski Związek Emerytów, Rencistów i Inwalidów) przygotowywała rzeźbę społeczną pt. „Mars Matters / Materia znaczy”. Jej tytuł stanowi parafrazę pierwszego zdania przemówienia Charlesa Boldena, byłego astronauty, generała i administratora NASA, z 12 kwietnia 2016 roku podczas National Space Symposium.
KOSMICZNY DESER Z BANKRUTUJĄCĄ MLECZARNIĄ W TLE
Przyglądanie się powstawaniu pracy Królikiewicz pozwoliło mi zwrócić uwagę na problemy, z jakimi może łączyć się sztuka relacyjna i partycypacyjna. Przez jej pryzmat dało się zobaczyć, jak ważna jest postawa wszystkich działających w polu kultury podmiotów, identyfikujących się z tym rodzajem sztuki, która jest zależna od wielu nie zawsze dających się przewidzieć czynników. Często również wymaga alternatywnych scenariuszy. Przede wszystkim jednak kształtuje umiejętność reagowania na te aspekty rzeczywistości, których z założenia nie sposób uwzględnić w planach.
Królikiewicz zamierzała wykonać obiekty, które miały stanowić odpowiednik warstw materii marsjańskiej powłoki. Materia miała odgrywać znaczenie artystyczne w ich powstaniu przy udziale lokalnej mleczarni i cukierni.
Pochodząca z Gdańska artystka studiowała zróżnicowane uwarstwienie Marsa, zastanawiając się, jak forma rzeźbiarska może podlegać cukierniczej interpretacji. Chciała uzyskać efekt artystyczny i stworzyć górną fakturę z uformowanej panna cotty, lukrowych zdobień i sprayów cukierniczych, a także umieszczając na niej ulepione przez dzieci kule z ziemniaczanego marcepana.
Nieoczekiwane okoliczności sprawiły jednak, że historia powstania pracy zbiegła się z bankructwem spółdzielczej mleczarni ROTR, co wymagało modyfikacji zaplanowanej formy marsjańskiego deseru. Tym samym w „Mars Matters” wpisane zostało ryzyko zmiany statusu z rzeźby społecznej w aktywną instalację, co stanowiłoby mniej pożądany przez artystkę przykład sztuki relacyjnej. Praca przeszła zatem proces konfrontacji ideału ukształtowanej w jej wyobraźni materii ze stawiającą opór materią rzeczywistości.
Trudna sytuacja stała się sprawdzianem zarówno wydolności całego systemu zaangażowanego w powstanie pracy, jak i gotowości artystki do wytwarzania relacji społecznych w zmieniających się okolicznościach produkcji – kiedy wiadomo już było, że spektakularny efekt artystyczny nie dojdzie do skutku w zakresie, o jakim marzyła.
Entuzjastyczny udział dzieci i seniorów we wspólnotowym budowaniu, nakładaniu, rzeźbieniu warstw „Mars Matters” pokazał jednak, że związane z redukcją formy pracy ryzyko przekształcenia nie stało się jednak faktem; paradoksalnie być może właśnie dlatego, że forma wymknęła się spod kontroli, przez co praca ta jeszcze bardziej przesunęła akcent na kreowanie „tu i teraz” z ludźmi, którzy tych perypetii po prostu nie byli świadomi.
W polu szczerych i spontanicznych relacji, jakie towarzyszyły powstawaniu pracy, aktywną stroną była zarówno charyzmatyczna artystka, jaki i seniorki oraz dzieci, których radość ze wspólnego działania pokazywała prawdę realiów małego miasteczka.
Bynajmniej jednak nie kończyła się ona na nich. Trudno było nie zauważyć, że w znacznym stopniu atmosferę wydarzenia tworzyły również hierarchiczne relacje i społeczno-kulturowe oczekiwania, związane chociażby z wyobrażeniami mieszkańców i mieszkanek Rypina na temat artystów, którzy prowokowani byli tym samym do refleksji na własny temat.
Dla miejscowych seniorek Królikiewicz była „wielką artystką”. Nazywały ją „szefową”, co było zarówno swojskim, ciepłym czy pełnym respektu zrozumieniem drużynowych ról, jak i uruchamiało świadomość klasową. Artystka musiała skonfrontować się z kulturowym wyobrażeniem, które nie sprzyja sztuce relacyjnej. Podobnie zresztą jak tytuły naukowe organizatorów marsjańskiego wydarzenia, pojawiające się w jego prasowych zapowiedziach z udziałem lokalnych notabli. Ich obecność sygnalizuje, że przyjeżdżają osoby uprzywilejowane, których status społeczny może odbiegać od lokalnej normy, a przez to utrudniać nawiązanie kontaktu poza oficjalnymi konwencjami gościnności.
Wspominam o tym, ponieważ zakładam, że nawet w najbardziej odlotowych pomysłach wchodzenia z zewnątrz w lokalne społeczności może chodzić o rzecz bardzo przyziemną, ale ważną – przewartościowanie relacji centrum–peryferia, wymagające rezygnacji z autorytetu, zajmowania przestrzeni, wspólnej pracy o charakterze niekoniecznie kuratorskim i artystycznym w tradycyjnym rozumieniu.
POLECIEĆ TAM I Z POWROTEM…
Rzeźba społeczna Królikiewicz była jedyną, której miałam okazję przyjrzeć się bliżej. Gdyby starczyło mi czasu, to przetestowałabym kryterium horyzontalności na pozostałych realizacjach, które stały się częścią „Rypina na Marsie”. Jeden z moich znajomych obcokrajowców powiedział mi niedawno coś, co można rozumieć tak: w Polsce, jak się nie upocisz, to nie nażniesz żyta. Ta trafna diagnoza jest szczególnie adekwatna w odniesieniu do sztuki relacyjnej, która wymaga przekształcania kontraktu estetycznego w społeczny.
Jest to sztuka, którą umiejętnie tworzymy razem – z otwartością, zaufaniem i odpowiedzialnością. Bez zaangażowania stron na wspomnianych poziomach staje się ona czymś kosmicznie zewnętrznym, a zatem wyabstrahowanym wobec własnych, szlachetnych założeń.
W skrawku imprezy, w której uczestniczyłam, najciekawsze dla mnie były różne etapy przechodzenia weryfikacji założeń pracy relacyjnej; momenty, w których sinusoida wspólnych wysiłków nadawała „Rypinowi na Marsie” rysy autentyzmu poza kontrolowanymi medialno-wizerunkowymi wyobrażeniami. Wspierała je, na przykład, obecność pana Jan Golusa, osiemdziesięcioparoletniego lokalnego animatora kultury, który był wodzirejem całej imprezy. Występował on w swej roli sprzed lat, kiedy to zapowiadał pierwsze seanse kinowe w Bałtyku. Towarzyszył podczas „nerwówki przy wydawce” (określenie Królikiewicz), będącej znakomitą okazją do tego, aby bez pretensjonalności „wielkiej artystki” brać za rogi byka, jakim jest żmudny, ale ciekawy i bardzo dziś potrzebny proces przekształcania wertykalnych relacji autorytetu w horyzontalne relacje drużyny.
Senior troskliwie otoczył powstający kosmiczny wypiek odezwami do publiczności. Wśród sloganów, jakimi przemawiał, pojawiały się wątki z czterech minionych dekad historii kulturalnej promocji miasta. „Przyjdź zaspokój swoją ciekawość, a nie pożałujesz, bo Rypin ma swoją działkę na Marsie!” – to jedno zdanie z wielu, które spokojnie mogłaby stanowić odpowiedź na nasuwające się pytanie: „A co tam, pani, w Rypinie słychać?”.
Z okien PKS-u, którym wracałam do Poznania, ziemia dobrzyńska przypominała powierzchnię Marsa – nieregularną, organiczną, nieco chropowatą. W ustach miałam smak wielkiego tortu, którym każdy mógł się najeść do syta. Był lekki, a jego smak trzymał się podniebienia.
„Rypin na Marsie”, KURATORKA: Marta Smolińska, ARTYŚCI I ARTYSTKI: Bartosz Bednarski, Michał Kałużny, Lidia Kot, Michał Kowalski, Anna Królikiewicz, Justyna Olszewska, Urban Art (Anne Peschken & Mark Pisarsky), Joanna Rajkowska, Wawrzyniec Turowski, Katarzyna Tretyn-Zečević, Wojciech Ulman.
CZYTAJ TAKŻE: Ekstazy, orgazmy i toasty
CZYTAJ TAKŻE: W domowych pieleszach praca idzie sprawniej cz. II
CZYTAJ TAKŻE: W domowych pieleszach praca idzie sprawniej cz. I