fot. Wydawnictwo WBPiCAK

Dziedzicząc pamięć ziemi

Wiersze Urszuli Sikory stoją krótkimi, niezwykle silnie oddziaływującymi na czytelników zdaniami. Poetka sprawnie gra dramaturgią wiersza, nie osuwając się w tani patos.

Pozornie neutralne zdanie służące Sikorze za tytuł jednego z utworów

 

– „Nie chcę, żeby moja siostra pisała smutne wiersze” – wybrzmiewa na dobre w ostatnim czterowersie, kumulując się we frazie

 

„Procedura suicydalna: odseparować od reszty./ Samobójstwo ma bakterie, można się zarazić”.

 

Wypływająca na powierzchnię ciemność już od pierwszego tekstu nasyca świat poetki. Ludowe podania mieszają się z tym, co najzupełniej codzienne. Sikora ma wyjątkowy talent do ukazywania drobnych detali, spotkań i rozmów, które początkowo brzmią jak słyszana już baśń – o współbyciu z naturą, porządku pór roku i regułach rządzących mniejszymi społecznościami.

Tę opowieść poniekąd już znamy: wrażliwość na sprawy lasu, czujność i czułość zbliża Sikorę do wrażliwości Małgorzaty Lebdy.

 

Jeden koralik widziałam pod kanapą

 

On odbierze dziś poród, dziś narodzi się chude cielę.

Jego matka i babki kupiły na targu grube świece

i ciężkie zasłony. Będą trzy dni i noce modlić się o ochronę,

pić nalewki z rokitnika, wycierać zęby suchym chlebem.

Kiedy przerwie się sznur korali, kolejne pokolenia będą

czołgać się do piwnic, odgrzebywać fundamenty, lizać kurz.

Trauma transgeneracyjna to przygniatający fortepian.

Rozbierz się i połóż tu rzeczy.

 

W odróżnieniu od Lebdy, której wiersze, rozpisane na rozdziały, przywodzą na myśl gotowe kadry fotograficzne czy filmowe etiudy, autorka Trzynastego miesiąca nie poprzestaje jednak na przedstawieniu spójnej, nieco mitycznej historii.

 

Wiersze Sikory nie są bowiem pisane wyłącznie z perspektywy cyklicznego rytmu przyrody. Utwory, gdy tylko osadzają czytelniczkę i czytelnika w komfortowym, nazwijmy to, magicznym anturażu, zaskakują nieoczekiwanym wdarciem się rzeczywistości.

I tak też tekst wciągający w podlaski, wielokulturowy las wadzi się z prowokowaną lękiem ksenofobią z pierwszych stron gazet:

 

Podlasie

 

Chyli się kukurydza zielenią,

a wujek miał pod lasem dom

na granicy samej puszczy.

Sarny przychodziły powiedzieć dobranoc,

a ziemię święciła krew.

 

Wrzesień i wykopki, bolą plecy,

bulwy są wielkie.

Mam okruchy świata na koniuszkach rzęs –

nie zrozumiem,

będę tylko patrzeć.

 

Do drzewa przybity przekreślony krzyż,

pod cerkwią pasą się krępe konie.

W rowie leży człowiek

z czarnych, zwiniętych szmat –

nikt się nie zatrzymał, nie popatrzył.

 

Jeśli chcesz być swój, nie śmiej się za głośno.

Wiąż kolorowe wstążki od ziemi do nieba,

chyl głowę czarnym słonecznikom na polu.

Sprawdzaj nekrologi na tablicy, jak poranną gazetę.

 

Jest tutaj ta pani, która bije miotłą po kaflach, gdy śpię.

Mówi dziewczynko do swojego psa i do mnie.

Mówi: wolę zamykać na noc,

bo się boję tych (ciszej) uchodźców.

Przyjdą spać za darmo,

wyjedzą miękkie masło z szafki.

 

A schody są czyste, czyste.

Szorować je, aż odejdzie skóra z knykci,

aż zmiękną paznokcie.

Dziwność

I co z tym wszystkim ma wspólnego akurat trzynasty miesiąc? Urszula Sikora pozostawiła wskazówkę dotyczącą trybu lektury jej tomu, dopisując się jednocześnie do całego zastępu twórczyń i twórców zainspirowanych twórczością Brunona Schulza.

 

Każdy wie, że w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy

zdziwaczały czas ze swego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne,

którym – jak szósty, mały palec u ręki – wyrasta kędyś trzynasty,

fałszywy miesiąc.

Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe

 

U Sikory na próżno jednak szukać schulzowskich gier na poziomie języka (co zazwyczaj bywa najprostszym rozwiązaniem, gdy idzie o oddanie hołdu) – sprawa dotyczy bowiem pokrewieństwa wyobraźni i poczucia wyobcowania.

 

Wszystkie „rzeczywiste” wydarzenia – wojna w Ukrainie, kryzys humanitarny na wschodniej granicy, próby suicydalne wśród nastolatków – sprawiają wrażenie tych najbardziej absurdalnych, niemożliwych do pojęcia.

Żyjemy w osobliwym czasie, powtarza za drohobyckim pisarzem Sikora: w Trzynastym miesiącu. W czasie, którym rządzi niesamowitość.

Zwykłość

Po lecie, bowiem Sikora podzieliła swój tom na cykle skupionych wokół pór roku, przychodzi czas na zatrzymanie, a niesamowitość zmienia swoje oblicze. Niewysłowione poczucie grozy ustępuje nostalgicznym, choć bynajmniej nie rzewnym asocjacjom.

 

Urszula Sikora "Trzynasty miesiąc", Wydawnictwo WBPiCAK

Urszula Sikora „Trzynasty miesiąc”, Wydawnictwo WBPiCAK

Ciepłe wspomnienia ojca i jego ostrygojadów, dziedziczenie pamięci ziemi, subtelny ukłon w stronę Żuław i garść zasłyszanych lub rzeczywiście przeżytych anegdot składają się na uważnie tkany obraz małej ojczyzny – jednocześnie zwykłej, jak i odchodzącej wraz ze swoimi najstarszymi mieszkańcami.

Słychać tu przy tym we frazie poetki echa wybitnej twórczości Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. I choć zdarzają się stylistyczne potknięcia, zwłaszcza, gdy terminy z wyjątkowo wysokiego rejestru pasują do rytmu i charakteru wiersza jak pięść do oka, jest w Trzynastym miesiącu niezwykła wręcz samoświadomość, a może i ziarno mistrzostwa.

A to dopiero debiut.

 

Czarny ślub

 

On miał nos taki nie do końca i zabijał ludzi

– stu Polaków za jednego Niemca.

Ale ten pierścień tak błyszczał na palcu,

a on zawsze taki wyprostowany.

I na jabłkach się znał: elstar, braeburn.

Tylko dla niego piekłam apfelkuche.

Potem dłonie śmierdziały mi piwem,

a on je całował, każdy palec po kolei.

 

Wysłałam im zdjęcie w stroju kąpielowym,

a oni stwierdzili, że jestem może być.

Zdjęcie pochodziło z lata 31 na wyspie Nesoya.

Byli tam mama i tata, jaśni, bogaci.

Niemcy musieli mnie chcieć:

znałam języki, jeździłam konno.

I brzuch miałam już wielki.

Wybrałam wtedy sukienkę, wisi w szafie do dziś.

Wisi i zbiera kurz, a obok jego mundur.

 

Wieźli go konduktem z sześciu czarnych koni.

Byli tam wszyscy, stali cicho jak topole.

Płakałam w czarny welon.

Oni tam (tak, wiem, że to ten w brzuchu to on)

ze środka dobijali się na zewnątrz.

Syn do Ojca, Ojciec do Syna.

Tak myślę. Matka takie rzeczy wie.

Szłam z pochodnią za moim martwym mężem

myśląc, że nazwę syna po nim.

 

Rozmawialiśmy potem nocą, połączeni małymi palcami.

Do dziś rozmawiamy.

Nawet gdy mały wyrzekł się imienia i zdobywał szczyty.

Może i dobrze. Chciał być swój.

Miałam potem nowego mężczyznę,

byłam przecież piękna i bogata, każdy mnie chciał.

Moje nowe dzieci urodziły się ciemne.

Może nie kazałbyś ich zabić, Kochany.

Prawda, Franz? Prawda?

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
1
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0