fot. Jakub Wittchen

Edukacja prewencjusza

David – schematyczny, nadmiernie agresywny przedstawiciel służby prewencyjnej – w czasie protestu strzela gumową kulą do osoby z tłumu i pozbawia ją oka. To jednak nie przypadek, lecz efekt złości na wykrzykującego mocne hasła demonstranta, a przy tym już drugi opróżniony przez niego oczodół w tym roku.

Prawdziwe kłopoty – takie, które podważają spokój bezpiecznej egzystencji i rodzinne szczęście – zaczynają się dla niego jednak dopiero wtedy, gdy żona Lidia zaprasza na kolację dawną znajomą Sandrę, a partnerem tamtej okazuje się zraniony nieszczęśnik, straumatyzowany Ignacio.

 

David: Ten koleś rządzi. Co prawda ma tylko jedno oko, ale widzi więcej niż ty czy ja. No… jednooki król!

Lidia: Co ty mówisz?

David: Dzięki niemu zobaczyłem wielką ściemę.

Lidia: Jaką ściemę?

David: Kryzysu nie ma, Lily. To wszystko sprawka korporacji, które rządzą światem.

Lidia: Ale jakich korporacji?

David: Wszystkich: Repsolu, General Motors, papierniczego twojego ojca.

Lidia: Papierniczego mojego ojca?

David: Tak. Wszyscy jesteśmy niewolnikami papierniczego twojego ojca.

Lidia: Ty, David, odczep się od papierniczego mojego ojca!

David: Ale ludzie mają powody, żeby protestować i tracić rozum. A my odpowiadamy agresją i nie potrafimy usłyszeć ich przekazu.

„Jednooki król”

 

spektakl „Jednooki król”, fot. J. Wittchen

Niefortunne spotkanie przy wspólnym stole zamienia się w awanturę, która błyskawicznie przeobraża się w groteskowy konflikt klasowy między bogatymi, lewackimi wykształciuchami –  bananowym młodzieńcem Ignaciem i zmanierowaną Sandrą – a nieokrzesanymi, tradycjonalistycznymi „chamami”, policjantem i jego rasistowską żoną. Kłótnia absurdalnie i błyskawicznie eskaluje z przyspieszeniem godnym ferrari (a więc od 0 do 200 km/h w 6,5 sekundy), przenosząc się na pożycie Davida i Lidii i ujawniając dysfunkcyjność ich związku, dusznego od nagromadzonych mikropretensji. Gdy coraz bardziej sfrustrowana zachowaniem

 

Davida kobieta porzuca go, ten, zraniony i zagubiony, szuka pomocy… u swojej ofiary.

W drugiej połowie spektakl przekształca się w pospieszną edukację Davida, pobierającego u Ignacia korki z lewicowego postrzegania rzeczywistości, w tym szczególnie przyczyn kryzysu, który doprowadził do masowych manifestacji. Czy mający problemy z agresją policjant – ofiara toksycznej wizji męskości, zapatrzona w kino akcji i kompulsywnie kolekcjonująca broń palną – może zostać „naprawiony” przez kanapowego fantastę, zajmującego się zaangażowanym kinem dokumentalnym, realizowanym za pieniądze bogatego tatusia? Jakie decyzje podejmie David po kuriozalnym praniu mózgu dokonanym przez takiego hipokrytę? I czy da się tak łatwo wykorzenić skłonność do przemocy z człowieka nią zaślepionego? Nie jestem pewien, czy w tym przedstawieniu dostajemy odpowiedzi na te pytania albo – czy nas one usatysfakcjonują. Ale być może to w sumie nie do końca nawet o tym?

Komiczne wyścigi

 

spektakl „Jednooki król”, fot. J. Wittchen

Wspomniałem o ferrari, bo oglądanie scenicznej adaptacji „Jednookiego króla” Marca Crehueta przypomina podróż luksusowym, szybkim samochodem w krzykliwym kolorze, mknącym z agresywnym hukiem silnika wśród zwracających na niego uwagę przechodniów, wśród których trafi się co prawda kilku pogardliwie uśmiechniętych, życiowych ironistów, lecz będą oni w głębi serca zazdrościć właścicielowi bolidu (czyt. „zdegustowanych” krytyków).

 

Mocne szarże śmigających po bandzie i na granicy smaku aktorów, nadmiernie wyrażających uczucia i opatrujących wykrzyknieniami co drugie zdanie; krótkie, szybko podawane przez nich dialogi, opierające się na przerzucaniu się kontrtekstami; smagający nas po twarzy, ostentacyjnie osadzony w wulgarności i przesadzie humor słowny i sytuacyjny; czy tempo przywodzące na myśl nerwowe napięcie między ciągłym przyspieszaniem a desperackim zwalnianiem wyrywnego samochodu…

Trzeba się przygotować, że wsiadamy do teatralnego wehikułu, którym nie da się spokojnie przemieszczać. Ci, co wybiorą się na to przedstawienie, podejmują świadomą decyzję, że tego wieczoru w teatrze szukają dość dosadnej rozrywki, silnych wrażeń, a może i nawet przydarzy im się gromki, trochę nerwowy śmiech. To wyskok kulturalny na odreagowanie przygnębiającego i/lub drażniącego świata.

 

Trzeba zatem kochać i rozumieć przesadę, by dobrze się na „Jednookim królu” wybawić.

spektakl „Jednooki król”, fot. J. Wittchen

Takie zakreślenie jego charakterystyki nie oznacza niemniej, że to spektakl niewyszukany i prostolinijny. Jego tęczowa forma (którą ostro podbijają hipnotyczno-psychodeliczno-mantryczne wizualizacje Natana Berkowicza i medytacyjny kawałek „Ek Ong Kar Sat Gur Prasad”) zachęca raczej, by szukać głębszego wyjaśnienia dla skrzących się od wulgaryzmów dialogów, przerysowanych kreacji aktorskich, groteskowych scen. Co niektórym z wrażliwszych i wybredniejszych odbiorców łatwo przyjdzie się do „Jednookiego…” zrazić – zwłaszcza tym, którzy widzieli film Crehueta i błyskawicznie uznają polską adaptację za błąd w sztuce teatralnej – lecz wtedy przegapią ukryty w przedstawieniu ładunek mrocznej przewrotności i ultrazjadliwej ironii.

Spolszczenie hiszpańskiego kryzysu

 

Antonina Choroszy tekst dla swojego debiutu reżyserskiego wybrała pod wpływem pamiętnego dla niej seansu filmu Crehueta, który uznała za doskonały materiał dla teatru. Jej swobodna interpretacja „Jednookiego króla” wpisuje się w starą i bardzo dobrą tradycję spolszczeń, transpozycji tekstu na lokalne realia, których autorzy dokonują wielu przemyślanych, acz nierzadko drastycznych zmian. Stąd obecne w pierwowzorze odniesienia do masowych protestów w Hiszpanii w 2011 roku, które wybuchły pod wpływem kryzysu ekonomicznego, upadku gospodarki i związanych z nimi działań władz, w adaptacji wystawionej w Teatrze Nowym w Poznaniu podległy przefiltrowaniu przez pryzmat wydarzeń ostatnich lat w Polsce. Publiczność, skonfrontowana z obrazem nadużywania przemocy przez policję, odruchowo przypomni sobie o manifestacjach wzbudzonych „dobrą zmianą”, a więc tych łączących się z walką o prawa kobiet i osób LGBT, wraz z towarzyszącą im, brutalną reakcją sił porządkowych czy prześladowaniem aktywistów (te odniesienia akcentują z kolei kostiumy Aleksandry Kołodziejskiej).

 

„Niech Bóg nam wybaczy”, fot. materiały prasowe

Zarówno w przypadku protestów hiszpańskich, jak i polskich punktem wyjścia dla oburzenia publicznego były kontrowersyjne decyzje władz, stąd paradoksalnie niezmiernie łatwo jest dopasować do przemówień Polityka z „Jednookiego króla” różne wypowiedzi rządzących w Polsce.

Crehuet, bazując na konkretnych wydarzeniach, odniósł się zresztą w tej postaci do uniwersalnej figury zręcznego populisty. W sytuacji kryzysowej takiemu manipulującemu odbiorcami mówcy pozostaje – jeśli chce zachować władzę – szukanie tematów zastępczych i wskazywanie na kozłów ofiarnych. W Hiszpanii zostali nimi obywatele „żyjący ponad stan”, w tym opozycja polityczna, stąd Polityk wzdycha nad koniecznością zaciskania pasa i szukania oszczędności, sięgając po sprawdzone chwyty z przemówień publicznych, całość oblekając w przystępny i dość śmieciowy styl:

 

Ze względu na zaistniałe okoliczności rząd zmuszony jest do opracowania nowego planu rewaloryzacji.

„Niech Bóg nam wybaczy”, fot. materiały prasowe

Nie będę krytykował sytuacji, jaką zastaliśmy po wygraniu wyborów, żebyście nie zarzucili mi państwo, że ledwo doszliśmy do władzy, a już narzekamy. Niemniej jednak zamierzam ją państwu przedstawić, bo trzeba wiedzieć, na czym się stoi. Jak już mówiłem, nasz rząd zastał deficyt wynoszący w przybliżeniu osiem i pół miliarda euro. (…) Musimy zmniejszyć ten deficyt w kontekście recesji gospodarczej i spadku dochodów, w tym dochodów publicznych. W jaki sposób? Otóż szanowni państwo – robimy to, opierając się na wartości, jaką jest polityka oszczędnościowa.

 

Należy pamiętać, że całość lub prawie całość obecnego zadłużenia to spuścizna po poprzednim rządzie.

Zaskakująco płynnie wypowiedzi Polityka łączą się z narracją polskiej partii PiS, opartą na budowaniu podziałów i konfliktów, kuszeniu wizją uniwersalnego odwetu na wszystkich niezasłużenie „pławiących się w luksusie” za czasów poprzedniej władzy, przy jednoczesnym zachowywaniu, czy wręcz nawet i wzmacnianiu nierówności społecznych.

Brutalny glina

 

spektakl „Jednooki król”, fot. J. Wittchen

David to typ przemocowca, w którym pozlepiane są i wzmocnione wyobrażenia na temat nieokrzesanych, nadużywających władzy i siły („środków przymusu bezpośredniego”) policjantów. W filmie Crehueta odgrywa go dość subtelnie Alain Hernández, i to nawet mimo konieczności wypowiedzenia kwestii do bólu podkręconych schematycznymi wyobrażeniami o „psach”. U Choroszy Andrzej Niemyt idzie w zgoła przeciwnym kierunku, stając się na scenie figurą bliską nadźganych adrenaliną trepów ze „Snowpiercera” Joon-ho Bonga. Przez ten zabieg jego David zostaje prawie że zdehumanizowany i ogłupiony, stając się jednym z plakatowych upiorów lewicy. To człowiek przez pracę w prewencji wymusztrowany i wytresowany, który za pomocą pokrętnej logiki cierpliwie tłumaczy małżonce stosowanie przemocy względem protestujących:

 

Myślą, że działamy przeciwko nim, a przecież my tylko pełnimy służbę publiczną, zapewniamy bezpieczeństwo. (…) Oni mówią o tzw. pokojowym oporze, tak? Po pierwsze stawianie oporu samo w sobie nie jest pokojowe. Przecież jeśli ja ci mówię „wyjdź”, a ty tego nie zrobisz, to jest agresywna, to pasywna agresja. Właśnie ona powoduje straty towarzyszące.

 

spektakl „Jednooki król”, fot. J. Wittchen

Teatralny David ekwipunek stadionowy nosi niczym ukochaną zbroję, pod którą ukrywa się rzecz jasna „żonobijka”. Jeśli już mielibyśmy szukać równie przerysowanej i schematycznej postaci w kinie hiszpańskim, to znajdziemy ją nie w artystycznym dziele Crehueta, a raczej w bardziej gatunkowym thrillerze kryminalnym „Niech nam Bóg wybaczy” – w postaci Javiera, śledczego zawieszonego za pobicie kolegi z komendy, który łatwo wpada we wściekłość, swobodnie nagina prawo, a przy tym nosi się luzacko, żeby nie przyznać z niesmakiem, iż niechlujnie. Bo Choroszy mruga do nas okiem z właśnie takich, bardziej popularnych rejestrów kultury, aby obsmarować lewicowych, samozwańczych zbawców świata, mających skłonność do snobistycznego otaczania się wytworami z wysokobrwiowych rejestrów sztuki.

 

Nie dziwi zatem, że w cierpliwych rękach Ignacia (bardziej stonowany Dariusz Pieróg) David przeistacza się w pokraczne odbicie upiornych marzeń o manipulowaniu ludźmi do punktu, w których ich działania stają się na tyle obce ich naturze, że dla nich samych są autodestrukcyjne. Podjudzony przez nauczyciela, prewencyjny idzie do przełożonego i proponuje mu „Nową strategię interwencji”:

 

Przychodzę i mówię: „Panie inspektorze, nie wyrażam zgody na politykę interwencji w naszej jednostce”. A on: „Co proszę?”. Gość był w szoku, a ja dalej: „Mam propozycję wprowadzenia innowacji w naszym sektorze”. (…) I mówię, że zamiast strzelać do demonstrantów gumowymi kulami, to moglibyśmy prowadzić z nimi dialog, nie? Bo przecież to my jesteśmy najbliżej ludzi. Ale to jeszcze nie koniec. I mówię, że skoro politycy tego nie robią, to może chociaż my.

 

„Gliniarze to dranie”, fot. materiały prasowe

Postać funkcjonariusza za służby prewencyjnej nie jest zbyt popularną figurą w polskiej kulturze, stąd można, przy łatwym uchwyceniu związanego z niedorzecznością komizmu, przegapić tragizm Davida i zbrodniczość Ignacia. Bo oto nasz światły reżyser popycha ucznia do dokonania najgorszej zbrodni – przeciwstawienia się braciom. To właśnie tak w świecie śródziemnomorskim zazwyczaj jest definiowana więź łącząca osoby z prewencji. Najlepszym przykładem jest scena z „Gliniarze to dranie” Stefano Sollimy, w której oddział policjantów dokonuje rytuału wcielenia w swoje szeregi nowego „nabytku”, po czym słuchamy dialogu:

 

Dowódca: Nie jesteś zbirem z ulicy, tylko gliną. Nosisz mundur.

Żółtodziób: I muszę słuchać dowódcy. Tego uczą nas w akademii.

Stary wyga: Ni chuja nie kapujesz. To nie twój dowódca, tylko brat. Mówi ci, jak przeżyć.

Żółtodziób: Nie zalewaj. Jestem jedynakiem.

Stary wyga: Przestań pierdolić. Sam nic nie zdziałasz. W każdej chwili musisz mieć wsparcie. Kto nie jest w drużynie, jest zerem. To twoja drużyna.

Dowódca: Dobra. W niedzielę na stadionie musisz być wkurzony. Liczymy na ciebie.

 

„Gliniarze to dranie”, fot. materiały prasowe

Akcje stadionowe uzmysławiają nam wagę tych słów, gdy „bracia” muszą działać jako zgrana i agresywna drużyna, której członkowie się wzajemnie wspierają, by odeprzeć ataki kiboli. Bo w świecie odmalowanych przez Sollimę działań prewencji chwila nieuwagi lub słabości może oznaczać pobicie ze strony łobuzów, które kończy się czasem trwałym kalectwem, a nawet i śmiercią. Prewencyjni posiadają swój własny kodeks honorowy, niemający wiele wspólnego z pozornie reprezentowanym przez nich prawem. Krzywdę zadaną braciom odpłacają krwawą zemstą, doprowadzając do spirali stadionowej przemocy, a donosicielami podważającymi ich braterskie więzi się brzydzą.

 

Przywodząca na myśl toksyczną rodzinę dynamika relacji w grupie policjantów z oddziału prewencji identycznie wygląda zresztą w hiszpańskim serialu „Antidisturbios” (2020).

Najbardziej tragiczną postacią w tym mundurowym świecie plastikowych tarcz, kasków i pałek wydaje mi się tytułowy bohater „Legionisty” Hleba Papou. To czarnoskóry imigrant, który pracując w służbie prewencyjnej Rzymu, zajmuje się oczyszczaniem nielegalnie zajmowanych pustostanów. W jednym z takich bloków mieszka zresztą jego rodzina. W finale bohater musi wybierać między braćmi z oddziału, obraźliwie przezywającymi go Czekoladą, a rodzonym bratem, nienawidzącym go za pracę w policji. Gdy dowódca Legionisty widzi, że w sytuacji kryzysowej u mężczyzny przeważa jednak solidarność z tamtym drugim, w oczach włoskiego policjanta można wyczytać nie tylko głęboki zawód, ale i utracone na zawsze zaufanie.

 

Czujemy, że zdradził kodeks i już nigdy nie będzie przynależał do granatowej rodziny.

„Legionista”, fot. materiały prasowe

Choć podana w wesoły sposób, zdrada Davida jest więc czymś absolutnie strasznym i szokującym. Stając się marionetką w szponach swojej tylko pozornie niewinnej i dobrej ofiary, to jednak on ponosi najcięższe rany. Im dłużej zresztą myślę o „Jednookim królu”, to coraz bardziej postrzegam go jako tragikomedię.

Ach, te podziały!

 

Intrygująco w spektaklu został też odmalowany konflikt klasowy. W zestawienie „ludzi prostych” z inteligentami Choroszy wpisuje polską mentalność folwarczną i hierarchiczne relacje społeczne. Z jednej strony żywiołem Sandry i Ignacia są protesty, na których mogą poczuć się lepiej, a z drugiej nie potrafią oni między sobą nie podzielić się pogardliwymi uwagami o Lidii i Davidzie, tropiąc i wyolbrzymiając wady tamtych, obśmiewając maniery czy wygląd mieszkania.

„Legionista”, fot. materiały prasowe

Z punktu widzenia Sandry i Ignacia Lidia jest kurą domową o małych marzeniach, pochłoniętą eksperymentami kuchennymi i przekonaną, iż ekscentryczne łączenie składników i zdekonstruowane przepisy czynią ją bardziej wyrafinowaną. Z kolei na Davida patrzą prawie jak na cyborga.

 

Z czasem Ignacio zmienia swoje nastawienie – ale wbrew wzniosłym deklaracjom ideowym zdaje się nam raczej pochłoniętym eksperymentem na żywym człowieku szalonym naukowcem.

Na pogardę dobrze sytuowanej pary wobec policjanta i jego żony nie umiem nie spoglądać poprzez pryzmat lektur wydanych w ostatnich latach książek popularnonaukowych o ludowej historii Polski, w tym prac Michała Rauszera o buntach chłopskich czy „Pańszczyzny. Prawdziwej historii polskiego niewolnictwa” Kamila Janickiego. Zaglądam więc niezwłocznie do pouczającego „Chamstwa” Kacpra Pobłockiego i znajduję taki oto, jakże przenikliwy fragment:

 

spektakl „Jednooki król”, fot. J. Wittchen

Po odzyskaniu niepodległości strukturę społeczną wyznaczyły dwa skrajne bieguny: chamstwo i państwo. Jednocześnie były one zespolone drobnymi rytuałami codziennego życia. (…) „Dusze ich pośród dusz chłopskich były w lesie; pańskie i delikatne ciała pośród ciał gminu były w dżungli. Ręce brzydziły się łapami chamów, nogi pańskie nienawidziły – chamskich, twarze nienawidziły gąb, oczy – ślepiów, paluszki – palców chamskich, co tym większą zatrącało hańbą, że wciąż przez nich byli dotykani, »obrządzani«, jak mówił parobek”.

 

„Jednooki król” jest zatem królem nagim, lecz wcale nie w ten sposób, w jaki myślą o nim ci krytycy, co zbyt prędko i pod wpływem nieuważnego oglądu spraw pokręcili głową nad debiutem reżyserskim Antoniny Choroszy. Jest on raczej bezwstydnie nagim w swej hipokryzji bohaterem, aspirującym do bycia twórcą zaangażowanych filmów dokumentalnych. Jego ślepota na jedno oko staje się symbolem bezkrytycznego, egotycznego postrzegania własnej osoby, nienawiści do pogardliwie traktowanych ludzi, a także i zaślepionej gry w państwo-chamstwo z Davidem, choć jak mniemam, obaj mężczyźni w tym wybornie spolszczonym spektaklu mają raczej pochodzenie chłopskie.

 

„Jednooki król”, reż. Antonina Choroszy, tekst Marc Crehuet, Teatr Nowy w Poznaniu, premiera 2 grudnia 2022

Bibliografia:
„Gliniarze to dranie”, reż. Stefano Sollima, Włochy 2012 [https://www.cda.pl/video/11177170da/vfilm]
„Jednooki król” (tekst sztuki), tłum. Agnieszka Stachurska, Hiszpania 2013
„Jednooki król”, reż. Marc Crehuet, Hiszpania 2016
„Legionista”, reż. Hleb Papou, Włochy, Francja 2021
„Niech Bóg nam wybaczy”, reż. Rodrigo Sorogoyen, Hiszpania 2016
[https://www.cda.pl/video/520963277/vfilm?t=7343]
Kacper Pobłocki, „Chamstwo”, Wołowiec 2021

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0