Festiwal po Drodze
Opublikowano:
15 listopada 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Festiwal po Drodze to sierpniowe, ośmiodniowe wydarzenie wędrujące z miasta do miasta, każdego dnia działające na powtarzalnym schemacie, a jednak każdego dnia inne, wyjątkowe, bo czerpiące z miejsc, w których zakotwicza.
Poznań, Mosina, Śrem, Gostyń, Jarocin, Kalisz, Ostrzeszów, Ostrów Wielkopolski, Pleszew – jeśli ktoś policzy, to rzeczywiście, wyjdzie na to, że podróżowaliśmy z literaturą przez dziewięć miast.
Poznań narodził się ze współpracy partnerów festiwalu i pierwszy wieczór, wieczór zero, spędziliśmy właśnie tam, rozmawiając o istotności procesu czytania i pisania. Na różnych poziomach, w różnych rejestrach – od śmiechu do powagi uświęconej zadumą nad tym, jak literatura pomaga nam przetrwać śmierć najbliższej osoby – ludzkiej i nie-ludzkiej. W sobotę ruszyliśmy.
W każdym z miast rozbijaliśmy namioty i zaczynały się: warsztaty z lokalnymi społecznościami (kluby książki, edukatorzy), projekcja filmu, spotkania dla dzieci i dorosłych, spacery przyrodnicze ze Stanisławem Łubieńskim, wykłady, spektakl teatru Klancyk i set didżejski Grzegorza Czemiela. Z każdego miasta wyjeżdżaliśmy bogatsi o energię pisarzy i pisarek, którzy na festiwal zgodzili się przyjechać, o energię wspólnoty ludzi, którzy nas zaprosili i odwiedzili miasteczko festiwalowe.
Wielkopolska na nowo
„Trzy razy już jechałem tą trasą, poznałem ją, wiem, że prosto leci się na Jarocin, a w lewo, za wsią Klęka, odbija na Czeszewo” – mówi T. – „Lubię poszerzać swoją mapę, zmapowałem sobie w tym roku Wielkopolskę trochę bardziej, za to lubię ten festiwal” – dopowiada.
Mapowali też Ada z Kamilem, którzy do Wielkopolski przyjechali ze Sztumu.
„Sztum to takie małe miasto koło Malborka – mówią. – Miedzianka [w której festiwal odbywał się wcześniej, stacjonarnie – dop. MKK] była trochę za daleko i ciężko było nam się do niej wybrać. W końcu się udało, bo festiwal przyjął wędrowną formułę i przyjechał trochę bliżej Sztumu” – opowiada Ada.
Wzięli urlop. Podróżują małym, pomarańczowym kamperem. Wiozą ze sobą rowery, wsiadają na nie, żeby pozwiedzać miasta, do których dotrą, „bo oprócz festiwalu, jest jeszcze miasto” i to też im się w festiwalu podróżującym podoba.
„Ciągle jesteśmy za granicą, a przegapiliśmy Polskę – dorzucają. – Teraz nadrabiamy. Chodzimy na przyrodnicze i historyczne spacery, koncerty wieczorne, odnajdujemy się w tych plenerowych, wędrownych wydarzeniach, czujemy się tu jak u siebie”.
– „Ja to się jeszcze włóczę za Julią Fiedorczuk” – przyznaje Ada. A Kamil?
– A ja za żoną – śmieje się.
„Zdarzyłaś mi ogród”
Julia Fiedorczuk znów prowadzi lekcje poezji.
„To niesamowita przestrzeń swobodnego wyrażania myśli, nieobarczona lękiem, szkolną obawą o ośmieszenie. Niesamowicie inspirujące jest słuchać tego, co mówią inni, jak różne mamy skojarzenia, jak różnymi torami płyną nasze myśli.” – opowiada Agata, pytana o wrażenia z lekcji.
A na dodatek dzieje się magia. W Gostyniu stajemy wśród starych jabłoni. Na lekcji poezji czytamy wiersz Krystyny Miłobędzkiej z tomu „Pokrewne” z 1970 roku:
„Ta jabłoń we mnie odkąd się zaczyna
Z białości ponad ogród czarną słyszę jabłkami zawęźloną w kwiaty,
przez śnieg nagłe odbywam zielenie. Liści się bezwiedna mojej obecności,
zbyt jawna jeszcze, zbyt jabłoń, aż nasycone wspólnym oddaleniem ramionami plączemy ciemność. „Zdarzyłaś mi ogród, w którym jestem dzieckiem, w śniegu cała, jabłek pełna i zakwitająca”.
Jest koniec sierpnia, jabłka są dojrzałe, na drugi dzień nasz festiwalowy kucharz zrobi z nich nadzienie do naleśników, które będziemy pożerać głodni smaku dzieciństwa.
W Ostrowie Wielkopolskim spotykam wreszcie Kasię. Studiowałyśmy razem, wiedziała, że festiwal przyjedzie do jej miasta.
„Dawno nic tak łączącego literaturę i ludzi się tutaj nie wydarzyło.” – mówi.
W każdym festiwalowym mieście krążę między uczestnikami, nasłuchuję. Dokumentuję te mikrospotkania, bo pracuję w festiwalowej komunikacji, a komunikacja to porozumienie między tymi, którzy festiwal tworzą, a odbiorcami. Obserwuję też, jak znani mi z innych okoliczności autorzy wtapiają się w konwencję festiwalu.
Wyimki
Pamiętam uśmiech Maćka Jakubowiaka – autora „Hanki” (Czarne), historii awansu i wadzenia się z akademią – gdy pod naszą wędrowną księgarnią rozmawiał z czytelnikami. Grzegorza Uzdańskiego, aktora teatru Klancyk, tym razem występującego również w roli autora napisanego trzynastozgłoskowcem „Wypióra” (Filtry).
Utwór, chyba jakoś pokoleniowy, to rzecz o sypiącym się związku pary mieszkającej przy placu Zbawiciela. Mieszkanie mają od wuja, teoretycznie to najszczęśliwsi ludzie spośród rówieśników pogrążonych w kredytach, ale jednak w mieszkaniu przebywa odziedziczony lokator…
Natalia Hatalska, badaczka trendów, przyszłości, z ducha humanistka, osoba testująca granice umysłowości AI, sprawiła, że podczas rozmowy, którą prowadził z nią Filip Springer, zapadła wibrująca grozą cisza. I choć nie boimy się (na pewno?) sztucznej inteligencji, to jednak czujemy obawę przed jej autonomią.
Nikt tak jak Patryk Pufelski, pracownik wrocławskiego zoo i autor „Pawilonu małych ssaków” (Karakter), nie potrafi pokazać nam – zupełnie łamiąc schematy myślenia – relacji ze zwierzętami. Nie odmawiając im zupełnie ich zwierzęcości, traktuje swoich podopiecznych jak osoby. A więc może kogoś lubić. A może nie darzyć sympatią, jak pewnego pingwina. Dodajmy, że ów pingwin również nie darzył sympatią swojego opiekuna.
I choć brzmi zabawnie, wnosi do myślenia o koegzystencji na Ziemi zupełnie inną, a może nową, jakość. Nie jesteśmy tutaj, by się lubić, jesteśmy na wspólnej planecie i ważne, żebyśmy respektowali prawo współbycia na niej innych gatunków. Nie wartościując ich przydatności.
Na festiwal przyjechało tylu gości i gościń, że nie sposób wymienić wszystkich, choć pamięć raz wprawiona w ruch podpowiada kolejne sceny, nazwiska, mgnienia.
Przynoszę ci przyszłość
W Pleszewie, w kinie Hel, prowadzę rozmowę z Dybą Lach i Adamem Lachem o ich filmie „Przynoszę Ci dzikość”. Film jest zapisem podróży muzyka i aktywisty Michała Zygmunta z Bugu na Odrę. By zatrutej przez ludzi rzece przynieść dzikość nieuregulowanego Bugu. Prowadzą nas obrazy i dźwięki, mgły, woda i Michał.
Niebywale ważne w tym filmie są relacje – człowieka z wodą: Michał za każdym razem, gdy wsiada do łodzi i rusza w kolejny odcinek podróży, czerpie dłonią wodę z nurtu i przemywa czoło. Nie ma w tym geście teatralności. Jest coś ze spokoju starych pływaków. Wchodzących do jeziora powoli i obmywających ramiona, kark, klatkę piersiową.
To nie tylko rytuał zalecany przez kardiologów – przed zanurzeniem należy przyzwyczaić ciało do różnicy temperatur, schłodzić część klatki piersiowej w okolicach serca. Stojąc po uda w wodzie, patrząc w jezioro i obmywając ciało – chcąc nie chcąc, odgrywamy rytuał. Ważny, bo pozwala naprawdę poczuć wodę. Przywitać się z jeziorem czy rzeką, odciąć od tego, co za plecami, nawiązać relację ze sobą i z obejmującym ciało żywiołem. Wsiadając na łódkę, też trzeba się przywitać, ci co pływają, wiedzą.
Jest jeszcze relacja Michała z córką Kariną. Karina płynie z nim, jest dzieckiem rosnącym nad rzeką i na rzece, jest też pełnoprawną bohaterką filmu. To ona jest spadkobierczynią świata, jaki dzisiaj budują i rujnują dorośli. Całego dobra i zła. Dzikości Bugu i krzywdy Odry. A więc relacja z pokoleniem, które po nas przyjdzie – jaka jest? Co mamy im do powiedzenia? I możliwe, że to zostanie we mnie najbardziej.
Hasło tegorocznego Festiwalu po Drodze: „Wiedza, inteligencja, mądrość” kieruje być może do poszukiwania wiedzy, używania inteligencji i otaczania się ludźmi prawdziwie mądrymi, żeby kolejnym pokoleniom zostawić w spadku dobry świat.
Partnerem głównym Festiwalu po Drodze 2024 był Samorząd Województwa Wielkopolskiego. Patronatem medialnym wydarzenie objął portal Kultura u Podstaw.