Gdzie się podziały tamte prywatki?
Opublikowano:
22 lutego 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
A gdzie się zgubiła zima?, parafrazując balladę Wojciecha Gąssowskiego. Tegoroczna wielkopolska zima przedstawia się nad wyraz łagodnie. Dni z ujemną temperaturą w lutym należą do rzadkości. Nie ma śniegu, mrozu; jest za to pomstowanie młodzieży nad ich brakiem.
W dzisiejszym felietonie o zimach z opowiadań naszych rodziców i dziadków. O ślizgawkach w parku miejskim w płaszczykach dradedamowych, i w futrach. I nieco później – w PRL, kiedy kulig ciągnęły konie (również mechaniczne), a ulgę od zimna znajdowano przy koksownikach. Przyjrzymy się również ówczesnemu ubiorowi, który był (i nadal jest) klasycznym przedmiotem modnych zachowań.
Łyżwiarski walc
Przypominając zimową aurę w dawnym Kaliszu, nie sposób nie powołać się na słowa świadka tamtych czasów. „Kalisz z oddali” w słowach Tadeusza Pniewskiego, to miasto pełne uroku również podczas srogich zim. Źródłem radości i przyjemności dla mieszkańców przedwojennego Kalisza podczas krótkich dni i długich wieczorów pozostawała wtedy Prosna – zamarzająca na kilka miesięcy była wspaniałym lodowiskiem. Ulubionymi miejscami do ślizgania się oprócz zamarzniętego koryta rzeki przy teatrze, czy za basztą Dorotką, były stawy w parku w tym wiodący prym – Kogutek.
„Ślizgawkę urządzano zawsze przed teatrem. Prywatny przedsiębiorca wydzierżawiał od magistratu cały teren i ogradzał go drutem; ustawiał ławki, szatnię i bufet; organizował wypożyczalnię sprzętu, zakładał elektryczne oświetlenie i codziennie oczyszczał lodowisko. […] W niedzielę pod kolumnadą teatru usadawiała się orkiestra i grała walca („Łyżwiarze”) – było uroczyście i pięknie.”
Co ciekawe, na zamarzniętej tafli rzeki spotykano również starsze osoby, często z elit mieszczańskich Kalisza. Przed kolumnadę Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego mieszkańcy miasta najchętniej dostawali się aleją Wolności (wówczas noszącą imię Aleksandry Piłsudskiej). Zaśnieżoną aleją najmłodszych ciągnięto na sankach. Tuż obok przejeżdżały konne zaprzęgi z ceniącymi wygodę spacerowiczami z grubszym pugilaresem.
Popularną niezwykle ślizgawkę sprzed portyku teatru, w latach 30-tych XX wieku zdecydowano przenieść w nowe miejsce. Warte zaznaczenia jest, że decyzja ta niestety nie przysłużyła się zwiększeniu popularności jazdy na łyżwach, a to za sprawą usytuowania jej na stadionie miejskim. Nowa lokalizacja mogła wydawać się sztuczna, bowiem amatorzy śliskiej jazdy nie poruszali się już po malowniczym korycie rzeki, lecz po polanej wodą płycie stadionu. Na stadionie przy ulicy Łódzkiej, (mimo znacznie większego sentymentu do okolic mostu teatralnego) ślizgano się również w Polsce Ludowej.
Za „faraonem” panny sznurem
Odbijając się w naturalnym zwierciadle, którym był wyszlifowany lód, osoby biorące udział w ślizgawce były częścią innego – zwierciadła epoki, którym była wówczas moda. Któż nie słyszał o modowych ekstrawagancjach między wojnami? Chociażby o damskim stroju „na chłopczycę”. Jak się prezentowały okrycia wierzchnie na sezony zimowe między wojnami?
Pierwsze sztuczne futra, które pojawiły się w 1929, nie zyskały szerokiego uznania wśród polek. Luksus posiadania futra, z nutrii, kretów, czy norek należał wówczas do nielicznych, którzy widząc sztucznie produkowane okrycia nie szczędzili słów krytyki i ironii dla ich właścicieli.
Futra, i płaszcze na watolinie (i koniecznie z półjedwabną podszewką) były najbardziej popularnymi zwłaszcza dla Pań. Brzydsza płeć nie poszukiwała nowinek i stawiała na bezpieczne grzeczne wzorce. Zimą więc, by nie zmarznąć przyodziewano pelisy (rodzaj palta), które podbijano futrem i zaopatrywano również w futrzany szalowy kołnierz. Nie rezygnowano też z klasycznych trenczów z impregnowanej beżowej gabardyny z odpinaną podszewką. Z domu nie wychodzono bez nałożenia kapelusza.
Ostatni krzyk mody? – to w rok po odkryciu grobowca faraona Tutenchamona, a więc w 1922 importowane z Egiptu szale z białej lnianej siatki w geometryczne dekoracyjne wzory bliskie estetyce art déco.
Walonki dla ludu, Relaksy na lód
Te kultowe buty, po które moda raz po raz sięga i dziś, pomagały nie zmarznąć w tęgie mrozy w PRL-u. Pierwsze z nich były podarkiem ze strony wschodniej, drugie zaś namiastką zachodu. Relaksy, jak przyjęło się uważać, naśladowały kształtem buty samego Neil’a Armstronga z jego podboju księżyca. I choć ze strony osób, które je posiadały słychać nie rzadko, że były twarde, nietrwałe i niewygodne, to pośród innego obuwia wyróżniały się wprost tęczowymi barwami.
Owa wyjątkowość powodowała, że w połowie lat 80-tych cała Polska od Podhala – gdzie produkowano je w Nowotarskich Zakładach Przemysłu Skórzanego w Nowym Targu, aż do Bałtyku, obuwała właśnie Relaksy.
Wytwarzane w przeróżnych kolorach były swego rodzaju namiastką lepszego życia. Według najbardziej oficjalnej opinii ich projektanci wzorowali się na niezwykle popularnych wówczas we Francji butach typu „apres-ski”, czyli obuwia używanego przez narciarzy po jeździe na nartach w zimowych kurortach.
Gratka dla najmłodszych
Zima obfitująca w śnieg i lód zdaje się być często nie lada problemem dla dorosłych lecz dla dzieci od zawsze była prawdziwą gratką. W latach 60. ubiegłego stulecia do zim przygotowywano z wielką uwagą. Kupowano solidne obuwie (ze specjalnie podbijanymi blaszkami), a dla zabicia czasu i poprawy nastroju łyżwy, które na owym obuwiu montowano.
W pogotowiu zimowym były oczywiście też sanki. Metalowe i drewniane. Z tak przygotowanym rynsztunkiem, można było spokojnie ruszać w teren w poszukiwaniu ciekawych miejsc i pomysłów na wykorzystanie warunków atmosferycznych. Prócz obowiązkowych ślizgów na zamarzniętej rzece, lub (rzadziej) lodowisku i zabawie śnieżkami, zima w Kaliszu lat 60. dawała wiele ciekawych możliwości. Jeden z mieszkańców Kalisza do dziś wspomina z sentymentem:
„Pamiętam dokładnie wysokie górki przy ulicy Poznańskiej z których razem z kolegami zjeżdżaliśmy na sankach albo, kiedy szkoda było czasu – po prostu na butach.”
Kaliskie ulice w latach 60., kiedy po mieście poruszano się głównie za pomocą wozów, czy sań w zimie, zdawały się być bezpieczne dla bawiących się w ich pobliżu dzieci. One zaś całkowicie świadomie sytuację tę wykorzystywały szczególnie wtedy, gdy drogi o gładkiej powierzchni zamieniały się w lodowiska.
„W latach mojego dzieciństwa, kiedy na Złotej zimą ulica pokrywała się lodem, szybko przykręcaliśmy łyżwy do butów i rzucaliśmy się w pościgi za wozami. Jak udało się któryś dogonić, to, przy odrobinie szczęścia, trzymając się go, można było przejechać nawet od ulicy Długosza aż do samego ratusza!” – wspomina Roman Krawczyk.
W zimowe dni dodatkową atrakcją były oczywiście kuligi, często organizowane przez zakłady pracy dla rodzin zatrudnionych tam osób. Taką zimą nie można było się znudzić.
Modnie na śniegu
Na wspomnienie zim lat 70. pierwszym skojarzeniem jest zawsze nadzwyczaj wysoki poziom śniegu. Nawet w centrum Kalisza jego poziom sięgał czasem do 1,5m! Mieszkańcy wspominają jednak z dumą, że dla ówczesnych nie było to problemem.
„Właściciele poszczególnych posesji zawsze dbali o to, żeby chodniki były odśnieżone i odkute z lodu. Ponadto, z każdej firmy wysyłane były tabory samochodowe, którymi śnieg z ulic wywożony był do koryt rzek. Mieliśmy wtedy do czynienia z prawdziwym ewenementem – mimo, że śniegu napadało ponad metr, zawsze chodziło się po czystych chodnikach – wspomina jeden z mieszkańców miasta.”
Jak zaś, mimo tak srogich zim, można było ubrać się modnie i wygodnie i gdzie zdobyć wymarzony strój? Nigdzie indziej jak tylko w Powszechnym Domu Handlowym. Kaliszanie mogli się tam zaopatrzyć w zimowe okrycia wierzchnie, dodajmy – luksusowe. W popularnym PDT zakupić można było płaszcze, kożuchy czy trencze z flauszu, gabardyny, wełny, oraz karakuły (tak prawdziwej jak i sztucznej).
Status towaru luksusowego, karakuła zawdzięcza temu z czego jest produkowana – a więc z jagniąt jednej z najstarszej rasy owcy domowej. Bardziej przystępną cenę oferował sztuczny syntetyk tego materiału, podobnie jak futer barwionych i naśladujących prawdziwe. Czy żal „tamtych szalonych wspaniałych lat”, raz jeszcze sięgając do słów popularnej piosenki? Jeśli czerwień obleje twarz przy wspominaniu tamtych zim, bynajmniej nie od zimna, to znak, że było pięknie.