Historie zapisane w dźwiękach
Opublikowano:
12 marca 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Niemiecki skrzypek Linus Roth wystąpił w Filharmonii Poznańskiej 23 lutego 2019. Wykonał „Koncert skrzypcowy” Mieczysława Weinberga (1919–1996), polskiego kompozytora, który w 1939 roku uciekł do ZSRR. Z Linusem Rothem rozmawiał Piotr Tkacz.
PIOTR TKACZ: Na początek proste pytanie: dlaczego Weinberg?
LINUS ROTH: Moja podróż z Weinbergiem zaczęła się dziewięć lat temu, gdy zostałem zaproszony na festiwal, żeby wykonać jego trio fortepianowe. Wcześniej nic nie wiedziałem o tym kompozytorze i byłem zupełnie zaskoczony energią i jakością jego muzyki.
Postanowiłeś później grać jego utwory ze względu na siłę tej muzyki?
Tylko ze względu na nią – nie wiedziałem zbyt wiele o jego życiu, wróciłem z tego festiwalu i pomyślałem: byłoby świetnie, gdyby istniało więcej jego utworów na skrzypce albo na skrzypce i fortepian. Okazało się, że w istocie jest ich dużo – sześć sonat solowych, trzy sonaty na skrzypce i fortepian, koncert. To było dla mnie miłe zaskoczenie.
Nie tylko w przypadku Weinberga, ale u niego szczególnie, muzyka związana jest z biografią artysty. Muzyka powinna bronić się sama, nie trzeba przecież wiedzieć, że był żydowskiego pochodzenia, ale moim zdaniem, świadomość różnych życiowych okoliczności bardzo pomaga w zrozumieniu i docenieniu jego muzyki.
Sądzę, że duże znaczenie ma wiedza o tym, które wydarzenia historyczne miały miejsce podczas życia danego kompozytora, w jego kraju i u sąsiadów, dla kogo pracował i dlaczego. Weźmy Beethovena albo Mozarta – pewne utwory nie istniałyby, gdyby jacyś królowie albo książęta nie zainteresowali się tymi kompozytorami – albo nie mieli w tym interesu. Nie można zatem oddzielić historii i życia od utworów.
Tak jest zwłaszcza w przypadku dawniejszych kompozytorów, bo niekoniecznie jesteśmy świadomi, że jakiś książę zatrudnił danego twórcę. Wiemy, że II wojna światowa, która wpłynęła na życie Weinberga, miała miejsce.
Tak, pewnie dlatego, że nie było to dawno. Ale na każdego artystę czasy, w których żyje, mają olbrzymi wpływ.
W przypadku Mozarta zawsze można westchnąć: „Och, tak, Mozart!” [śmiech]. Nie trzeba się nad tym zastanawiać.
Tak, Mozart. Ale jak i dlaczego? Uczę na Uniwersytecie w Augsburgu, gdzie Wydział Muzyki nosi nazwę Leopold-Mozart-Zentrum. Ojciec Wolfganga Amadeusza był obywatelem tego miasta – jeśli wiesz tylko o życiu syna – wiesz za mało. Musisz znać historię Leopolda i wtedy zrozumiesz geniusz Mozarta…
Cóż, można powiedzieć, że to dar od Boga, ale bez swojego ojca, bez jego zachęcania, zmuszania, edukowania i robienia – na pewno nie zostałby wielkim kompozytorem. Widać więc, że nie da się oddzielić życia twórcy od jego twórczości. Podobnie z Johannem Sebastianem Bachem – nie napisałby swojej „Chaconny”, gdyby nie śmierć żony.
Życie twórcy może stać się inspiracją dla innych twórców. Tak też było z twoim albumem „Wartime Consolations” (z utworami Szostakowicza, Weinberga i Hartmana).
Faktycznie, wówczas można zrozumieć, jak różne rzeczy są ze sobą połączone. Nagle dostrzegasz opowieść, która z tego wynika. Jeśli rozumiesz historię, to widzisz, że każda kompozycja funkcjonuje w połączeniu z kimś lub z czymś.
Takie podejście może być korzystne dla mniej znanych twórców. Można wzbudzić zainteresowanie odbiorców, zestawiając kompozytora popularnego z zapomnianym. Ale w przypadku Szostakowicza i Weinberga…
Ważne jest pewne zastrzeżenie. Teraz, gdy ma miejsce renesans Weinberga, ludzie powtarzają, wręcz na zasadzie kopiuj-wklej, bo w takich czasach żyjemy, że Weinberg był uczniem Szostakowicza. To nieprawda, nigdy nie pobierał u niego nauk, a poza tym miał własny styl komponowania. Na jego muzyczny język mógł mieć wpływ Szostakowicz, ale przywołajmy znów Mozarta – na niego wpływ miał Haydn, bez niego nie komponowałby w taki sposób kwartetów smyczkowych albo symfonii.
To prawda, ciągle można trafić na takie opinie i to nie tylko w internecie. Słyszałem nawet ostatnio, że Weinberg jest jak przypis do Szostakowicza.
Ktoś, kto tak mówi albo naprawdę nie ma pojęcia, albo nie rozumie nie tylko Weinberga, ale także Szostakowicza.
Ty dla Weinberga robisz dużo. Wykonywanie jego muzyki to jedno, a założenie stowarzyszenia to drugie. Jak działa International Mieczysław Weinberg Society? Praca organizacyjna to przecież coś innego niż granie. Jak to wygląda z twojej perspektywy?
Kiedy zacząłem wykonywać jego muzykę, a potem przystąpiłem do dużego przedsięwzięcia, którym było nagranie wszystkich jego dzieł ze skrzypcami (na sześciu płytach, ich przygotowanie zabrało mi wiele lat), zorientowałem się, że nie tylko publiczność nie zna jego dorobku. Muzycy także.
Znajomi pytali mnie, nad czym teraz pracuję, a gdy odpowiadałem, że nad sonatami Weinberga, to jego nazwisko nic im nie mówiło. Olśniło mnie, że to ma sens – skoro oni go nie znają, to jak mają znać go odbiorcy?
Chciałem więc najpierw stworzyć pewną platformę, na której zebrałem wszystkie linki do nagrań i co istotne do biografii Weinberga autorstwa Davida Fanninga napisanej po angielsku i niemiecku. Teraz jest jeszcze ta napisana po polsku, autorstwa Danuty Gwizdalanki. Mój przyjaciel Kevin Kleinmann, który jest profesorem zarządzania kulturą na Sorbonie, powiedział, że jeśli już wykonałem taką pracę, to muszę temu nadać jakąś strukturę – istnieją przecież różne Mozart Society. Dzięki tej sugestii moje działania nie tylko otrzymały nazwę, ale nagle przyciągnęły uwagę innych.
Ludzie zauważyli, że jest to już coś więcej niż tylko strona, zbiór linków. Potem, dzięki dyrygentowi Thomasowi Sanderlingowi, z którym nagrałem płytę, nawiązaliśmy kontakt z International Association ‘Dmitri Shostakovich’. Irina Szostakowicz, wdowa po kompozytorze, otrzymała od nas tytuł honorowego prezydenta. Była bliska Weinbergowi, towarzyszyła mu w jego ostatnich godzinach.
A co z konkretnymi działaniami? Wnioskujecie na przykład o granty? Jak dbacie o nową markę?
Teraz dochodzimy do tych przyziemnych spraw. Spodziewałem się, że będzie łatwiej, skoro jest już zainteresowanie, to ludzie chętnie nas wesprą. Tak w istocie jest, ale nadal liczymy na większe wsparcie projektów związanych z Weinbergiem. Znalezienie pieniędzy wymaga wysiłku, a bez nich wielu rzeczy nie da się zrobić.
Porozmawiajmy o dzisiejszym koncercie [„Koncert skrzypcowy” w Filharmonii Poznańskiej – przyp. red.]. Zawsze interesują mnie relacje i ich dynamika w sytuacji, gdy znasz ten utwór, grasz go często, a potem przyjeżdżasz z nim do nowej dla ciebie orkiestry i dyrygenta. Jak to jest?
W zasadzie jest tak jak z innymi utworami. Towarzyszy temu pewna ekscytacja, bo musisz znaleźć interpretację razem z orkiestrą i dyrygentem, a może być ona inna niż wykonanie trzy dni temu. Zawsze będzie jakiś nowy wkład i to sprawia, że muzyka żyje, jest zawsze inna.
A rozmawiacie o utworze przed rozpoczęciem prób? Czy po prostu zaczynacie próbę i „na żywo” sprawdzacie, co się wydarzy?
Z dyrygentem dyskutujemy przed pierwszą próbą o tym, jakie mają być tempa, gdzie chciałbym trochę zwolnić. Ale potem próba się zaczyna i faktycznie obserwujemy, co się dzieje, jak reaguje orkiestra…
Dyrygent ma bardzo ważną rolę, podczas gdy niektórzy myślą, że orkiestra mogłaby zagrać bez niego, bo on tylko stoi i nic nie robi. Cóż, mogłaby, ale nie razem. Zatem dyrygent jest niezwykle istotny, a Łukasz Borowicz jest, muszę przyznać, naprawdę wspaniały.
Zaskoczyło cię coś podczas prób?
Tylko pozytywnie. Ten koncert jest dość trudny także dla orkiestry. Jest nieoczywisty rytmicznie i jeśli wcześniej nie był grany, to zwykle podczas pierwszej próby nie wszystko idzie tak, jak powinno, więc musimy powtarzać. A tutaj już podczas pierwszego przegrywania przeszliśmy przez całość i zaraz mogliśmy się skupić na szczegółach. Orkiestra świetnie to zagrała – fantastyczni ludzie.
Co do zaskoczeń, to podczas dzisiejszego koncertu pojawi się także utwór Hectora Berlioza. Pomyślałem, że muszę o to zapytać. Czy mógłbyś spróbować wytłumaczyć to zestawienie? [śmiech].
Cóż, to nie ja ułożyłem ten program… Chciałem zagrać utwór Weinberga i nie wiedziałem o Berliozie. Ale myślę, że należy na to patrzeć jako na koncert, podczas którego usłyszymy dwa rzadko wykonywane utwory.
Dobrze, że Filharmonia Poznańska podejmuje takie starania. Jest to też ważne dla ciebie, bo przecież wszyscy kochamy Bacha i Mozarta, ale…
…są też inni. Pewnie gdybym musiał wybrać jednego kompozytora na resztę życia, byłby to Bach, nie Weinberg. Na szczęście nie muszę wybierać [śmiech].
Niedługo odbędzie się światowa premiera utworu Elżbiety Sikory w twoim wykonaniu na Festiwalu Prawykonań w Katowicach. Możesz coś o tym powiedzieć?
Bardzo się cieszę na tę premierę, teraz nie mogę jednak powiedzieć więcej, bo jeszcze nie słyszałem tej kompozycji.
Ale widziałeś partyturę?
Tak, ale jeśli czytam partyturę nieznanego mi utworu Beethovena, to jest mi o wiele łatwiej wyobrazić sobie, jak będzie brzmiał niż w przypadku takiej współczesnej kompozycji.
Na pewno mogę powiedzieć, że partia skrzypiec napisana została bardzo lirycznie, co mi odpowiada, ale jest też dość wirtuozowska. Są tam fragmenty, które nadal muszę poćwiczyć [śmiech], na szczęście jest jeszcze kilka tygodni. Dobre wykonanie będzie wymagało pracy, a partyturę dostałem dopiero w połowie stycznia i miałem też inne obowiązki. Tak więc – jest to ekscytujące.
Gdyby wziąć tę sytuację za przykład, choć nie ma oczywiście standardowych współczesnych utworów, co byłoby dla ciebie idealne? Ile czasu chciałbyś mieć na zapoznanie się z partyturą, a potem na próby z orkiestrą?
Cóż… Rok byłby idealny, najpierw nauczyłbym się utworu, potem mógłbym go odłożyć na bok, wrócić do niego, znów odłożyć, a miesiąc przed wykonaniem znów się nim zająć. Ale to niemożliwe, więc trzeba odnaleźć się w sytuacji.
Czy po premierze czujesz, że gdy znów będziesz wykonywać ten konkretny utwór, to będzie lepiej?
Zwykle jest tak z każdym utworem – im więcej go wykonujesz, tym lepiej on działa. Schodzisz głębiej, wiesz więcej. Dotyczy to także utworów, które grałeś sto razy – przy sto pierwszym odkrywasz coś nowego. Wiem, że to banał, ale to także prawda.
LINUS ROTH – jeden z najbardziej interesujących skrzypków swojego pokolenia oraz adwokat niesłusznie zapomnianych kompozytorów. Studiował w Akademii Muzycznej we Freiburgu w klasie Nicolasa Chumachenco, w Lubece u Zakhara Brona oraz u Anay Chumachenco w Zurychu i Monachium. Na rozwój skrzypka wpłynęli Salvatore Accardo, Miriam Fried i Josef Rissin, oraz Anne-Sophie Mutter. W 2012 roku objął stanowisko profesora skrzypiec w Leopold-Mozart-Zentrum na Uniwersytecie w Augsburgu. Dwukrotny zdobywca ECHO Klassik Award (2006 i 2017). W 2015 roku Linus Roth założył Międzynarodowe Towarzystwo Mieczysława Wajnberga, którego celem jest promocja sylwetki oraz dorobku polskiego kompozytora.
Szczególne miejsce w działalności artystycznej Linusa Rotha, zarówno koncertowej, jak i nagraniowej, zajmują dzieła Mieczysława Wajnberga. Uznanie międzynarodowej publiczności oraz krytyków przyniosło mu nagranie wszystkich dzieł na skrzypce i fortepian tego kompozytora dla Challenge Classics. W tym roku będzie on kuratorem dwudniowych obchodów 100-lecia urodzin Wajnberga, podczas których odbędzie się sześć koncertów z muzyką Wajnberga w Wigmore Hall w Londynie. Linus będzie również wykonawcą dzieł, a w repertuarze obok muzyki kameralnej znajdą się wykonania wszystkich sześciu sonat skrzypcowych z fortepianem oraz trzech sonat na skrzypce solo.
CZYTAJ TAKŻE: Gwiazdy i kontrasty. Koncerty w Filharmonii Poznańskiej
CZYTAJ TAKŻE: O Grażynie Bacewiczównie nieco inaczej. Część I: O muzyce
CZYTAJ TAKŻE: Muzyka na trudny czas