Hit czy zawracanie Wisły kijem?
Opublikowano:
7 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Ostatnie tygodnie przyniosły wiele informacji na temat treści podręcznika autorstwa Wojciecha Roszkowskiego do nowego przedmiotu „Historia i teraźniejszość”. Choć to zasłużony historyk, nikt nie jest impregnowany na głupotę, co ta książka potwierdza.
To jednak pierwszy podręcznik, po nim – można przypuścić – przyjdą kolejne. Może zastanawiać, w jakim stopniu ich ewentualna treść będzie w kluczowych miejscach zbieżna z tym już istniejącym. Nie w szczegółowych sformułowaniach (tych najbardziej kontrowersyjnych autorzy nauczeni doświadczeniem Roszkowskiego będą zapewne unikać), a w ogólnych założeniach. Pytanie dotyczy koncepcji samego przedmiotu i jego zaplanowanych treści. Czy na ich podstawie da się napisać inny podręcznik?
Dobry pomysł
Sam pomysł uwypuklenia ścisłej relacji przeszłości i teraźniejszości jest celny. I można by myśleć o zastąpieniu na ponadpodstawowym poziomie edukacji kursu historii w szerokim zakresie kursem tak pomyślanym, a nie tylko o uzupełnieniu go przez historię i teraźniejszość w obrębie ostatnich kilkudziesięciu lat.
Choć sensem nauczania historii jest właśnie wskazywanie powiązań, często grzęźnie to w bezliku dat i faktów i sposób, w jaki kształt obecnego świata zależy od wcześniejszych zdarzeń, ulega zamazaniu, staje się niewidoczny.
Ludzkie cywilizacje mają kilka tysięcy lat i składa się na nie bezlik szczegółowych wydarzeń. Im bliżej naszych czasów, tym ich więcej. Z prostego powodu: trudno ocenić z bliskiej perspektywy, które są znaczące w większym, a które w mniejszym stopniu. Odnośnie do odleglejszych w czasie faktów łatwiej to uczynić, choć oceny nigdy nie będą ostateczne.
Coraz wyraźniejsza staje się potrzeba przemyślenia sposobu nauczania historii i treści proponowanych uczniom (rzecz dotyczy nie tylko historii). Waga doświadczenia historycznego jest duża, pamięć o przeszłości nie stanowi gwarancji uniknięcia dawnych błędów, otwiera jednak oczy na złożoność relacji tworzących rzeczywistość.
Jeżeli nadmiar faktów paraliżuje pamięć i zniechęca do kontaktu z przeszłością albo prowadzi do umniejszania jej znaczenia, to wyjściem może być przeniesienie punktu ciężkości na procesy. Z polityki, która dominuje w programie, na zjawiska społeczne, kulturowe, gospodarcze, niezależne w dużej mierze od polityki, którymi jednak politycy próbują zarządzać z różnymi – często przeciwnymi do zamierzonych – efektami.
Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość
Tego rodzaju wyzwania stoją przed polską edukacją, nie tylko przed nią zapewne. Idea silniejszego niż dotychczas uwyraźnienia związku między dniem wczorajszym a dzisiejszym jest z gruntu słuszna. Okolicznością, która w istotny sposób wpływa na kształt konkretnych rozwiązań, jest wizja przeszłości i teraźniejszości. A konsekwentnie i przyszłości.
Jeśli złota era jest już za nami, teraźniejszość byłaby jej cieniem – trzeba więc robić wszystko, by przywrócić dawną świetność różnych społecznych rozwiązań, naprawić świat. Jeżeli najlepsze wciąż przed nami, historia może pokazać drogę, którą przeszliśmy, i uwidocznić, co jest jeszcze do zrobienia.
W rzeczywistości trudno o jednoznaczność; ani procesy nie są jednowymiarowe, ani nie może być zgody co do ich oceny. Nie ma nawet jednej przeszłości. Podstawa programowa przedmiotu historia i teraźniejszość zawiera deklarację, że realizacja składających się nań treści ma służyć pobudzeniu refleksyjnej postawy względem rzeczywistości, skłonić do zaangażowanego uczestnictwa w życiu społecznym i samodzielnego osądu zdarzeń, zjawisk i procesów.
Że jednak nie ma to być forum kształtowania opinii w dyskusji, agora, na której młodzi ludzie będą w debacie zyskiwać rozeznanie w świecie nawet przy różnicach przekonań, a jedynie matryca do kształtowania słusznej postawy wobec rzeczywistości wskazują szczegółowe zagadnienia programowe.
Bez możliwości manewru
W podzielonych na dekady blokach zagadnień wybijają się te związane z Kościołem i jego rolą w przemianach politycznych, chrześcijańskimi korzeniami instytucji europejskich i polskiej tożsamości, kwestie totalitaryzmów. Oczywiście są to sprawy znaczące, jednak nie tyle podane do dyskusji, co w opisie zawierające już rozstrzygnięcia. Katastrofa smoleńska jest potraktowana jako najistotniejsze zdarzenie we współczesnej historii Polski, a rolą ucznia jest tylko udzielenie odpowiedzi, na czym polega jej znaczenie.
Innymi słowy wiele problemów ma postać prostego pytania „Dlaczego Mickiewicz wielkim poetą był?”. Nie ma tu miejsca na kontrowersje, dyskusje, podawanie w wątpliwość uznanych prawd. Prawdy są znane i należy je tylko dobrze sobie utrwalić.
Ten osobliwy konstrukt nie daje wielkiego pola manewru. Inne możliwe podręczniki, które muszą być przecież zatwierdzone przez ministerstwo, nie mogą się zasadniczo różnić od już istniejącego.
Proponowany przez Ministerstwo Edukacji i Nauki program przedmiotu historia i teraźniejszość zawiera wizję procesów kształtujących rzeczywistość w istotny sposób niewrażliwą na jakiekolwiek niuanse i prosto rozdzielającą słuszność. To, co jest zgodne z linią partyjną, jest dobre, co odbiega od tego – złe. Miejsca na wątpliwości nie ma.
Sukces
Minister Czarnek z rozbrajającym samozadowoleniem uznaje za sukces taki kształt przedmiotu. Dzięki jego realizacji polska młodzież ma mieć jasność, że Kościół jest przewodnią siłą narodu (skojarzenia z innym hasłem są jak najbardziej odpowiednie), różne ekologizmy, feminizmy i genderyzmy to zagrożenie dla polskiej tożsamości, a niepodległość Polski zaczyna się od Jarosława Kaczyńskiego i PiS.
Czy dzięki temu młodzi ludzie faktycznie zrozumieją coś z tego, co się dzieje? Raczej popadną w stan dezorientacji – żywe procesy, w których uczestniczą, zyskają groźny, niepodejrzewany przez nich kontekst. Pojawić się może przypuszczenie, że coś – albo ja, albo świat – stanęło na głowie. Z tego zamętu nie zrodzi się zrozumienie rzeczywistości.
Efektem może być pogłębienie rozziewu między życie przeżywanym a jego obrazem wynikającym z wiedzy szkolnej, a także umniejszenie znaczenia szkoły jako instytucji i oferowanej przez nią wiedzy oraz odwrót ku alternatywnym jej źródłom – niekiedy „źródłom” – o co w cyfrowo zmediatyzowanym świecie nadzwyczaj łatwo.
Niekiedy trafi to jednak na podatny grunt, tworząc osoby wyalienowane, czujące się w rzeczywistości jak w więzieniu – otoczone złymi, grzesznymi i wrogimi siłami, przed którymi trzeba się bronić; niezdolne do konfrontacji z różnymi od swoich poglądami, potrafiące żyć jedynie w świecie skrojonym według własnych miar.
Zamiast konstruktu ułatwiającego zrozumienie zjawisk kształtujących rzeczywistość historia i teraźniejszość jest obrazem świata widzianego oczami kogoś, kto go nie rozumie, boi się go, uznaje za wrogi i wymierzony przeciwko sobie; co gorsza, nie stara się nawet nic zrozumieć, uznając, że wszystko dookoła jest zakłóceniem naturalnego porządku, a tylko on sam posiada patent na prawdę i adekwatny ogląd rzeczywistości.
Zmarnowana szansa
W ten sposób szansa, jaką stanowił nowy przedmiot, już w zaraniu została zniweczona. Intencją ministra Czarnka – wbrew deklaracjom – nie jest wzbudzenie namysłu nad relacjami współczesności i historii, dzięki czemu zostanie rozbudzona refleksja nad przyszłymi skutkami teraźniejszych działań.
Celem jest z góry wskazanie, jak należy myśleć, a refleksyjność jest zrównana z przyjęciem oferowanej perspektywy. Jeżeli niegdyś wiedza o społeczeństwie służyła indoktrynacji, to historia i teraźniejszość jako zamienniczka tego przedmiotu wraca do tych nieodległych czasów i teraz ma kształtować nowego człowieka. Znowu nowego człowieka. I niestety podobnie niezdolnego do poradzenia sobie z palącymi wyzwaniami stawianymi przez świat.
Jeśli nasza przyszłość według ministra Czarnka to przywrócona przeszłość, to jest to jednocześnie przyszłość monady – ciała osobnego, zamkniętego w sobie. Niepozostającego w kontakcie z otaczającą rzeczywistością. Można mieć tylko nadzieję, że starania te nie odniosą sukcesu, że są próbą zawracania Wisły kijem. I okażą się tak samo skuteczne. Tylko szkód będzie co niemiara.