Ile mamy czasu?
Opublikowano:
5 sierpnia 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Obserwując żurawie nad Krajną, bobry zabierające się do napraw żeremi, kwietny kobierzec w Śnieżycowym Jarze, możemy odczuwać wzruszenie i radość - z nadchodzącej wiosny, rozkwitu lata. Możemy podziwiać cuda przyrody zjawiające się niezależnie od człowieka.
Jednak często towarzyszy temu obawa o stan tego bliskiego nam i równocześnie zupełnie osobnego świata.
Kiedy czytamy o zamykanych w wyniku przekształceń polityki energetycznej zakładach pracy i współczujemy ludziom dotkniętym radykalnymi zmianami w ich życiu, gdy staramy się temu zaradzić w ten czy inny sposób, myślimy o naszej, ludzkiej niedoskonałości, zawodności wszystkich ludzkich starań, słabości systemu, albo koniunkturalności polityków.
Antropocen
Obie rzeczy wydają się odległe sobie, a jednak w istocie łączą się ze sobą bardzo ściśle. Łącznikiem między nimi jest pojęcie zyskujące coraz większe znaczenie – antropocen.
By uczynić je jaśniejszym można przywołać znowu obraz przyrody. Stojąc naprzeciw majestatu masywów górskich, jasno uświadamiamy sobie znikomość naszego istnienia. Przyroda jest większa od nas i nie jesteśmy w stanie nic więcej zrobić, niż zadrasnąć jej powierzchnię.
Tak zwykliśmy myśleć o naszej relacji do świata natury: możemy próbować wziąć go w posiadanie, zawładnąć nim, ale zawsze będzie to tylko cząstkowe, do pewnej granicy.
Jednak współcześni badacze naszej planety argumentują, że jest zupełnie inaczej. Choć kiedyś byliśmy mało znaczącymi drobinami na rozległej powierzchni globu, teraz staliśmy się faktyczną globalną siłą. Swoim istnieniem i działaniem wywieramy wpływ przekształcający warunki życia na Ziemi. Nie tylko nasze, ale i wszystkich innych istot żywych.
Jesteśmy przy tym siłą równie ślepą, jak inne żywioły.
Żywe są dyskusje, kiedy faktycznie należy datować początek antropocenu. Czy w momencie, gdy nasi przodkowie wytrzebili megafaunę? Czy może wtedy, gdy społeczeństwa ludzkie znalazły sposób hodowli zwierząt i uprawy roślin i rozpoczęła się epoka pasterzy i rolników.
To przecież znaczyło, że część dotąd niepodległej wpływowi człowieka przyrody stanie się przedmiotem jego przekształcającej środowisko działalności.
Może należy datować początek antropocenu na XV wiek, kiedy świat w wyniku odkryć geograficznych (jak to zwykło się ujmować z europejskiej perspektywy) zaczął się zmniejszać i radykalnie zmieniać. Tu wystarczy wspomnieć o będących tego wynikiem zmianach w diecie Europejczyków, w efekcie czego dzisiaj za zwyczajne elementy naszego jadłospisu uznajemy produkty pochodzące z odkrywanego wówczas Nowego Świata.
Może wreszcie odpowiedni na wyznaczenie początku antropocenu moment to świt rewolucji przemysłowej, gdy w wyniku wciąż przyspieszającej industrializacji środowisko zaczęło się zmieniać niemalże na oczach uczestników zdarzeń.
Mówi się wreszcie o Wielkim Przyspieszeniu w latach 50. dwudziestego wieku, jako tym okresie, kiedy nacisk człowieka na naturę wzrastał na niespotykaną dotychczas skalę.
Badacze przywołują dla ilustracji swych tez wykresy z danymi dotyczącymi ilości dwutlenku węgla w atmosferze, czynią obliczenia dotyczące obecności związków fosforu i azotu w glebie – to dla laika nie jest istotne. Wszystkie te dyskusje, jakkolwiek ważne z różnych względów, mają wtórny charakter wobec faktu, że nasze tu i teraz to antropocen. I że jest on skutkiem naszych działań.
Zaprzeczanie
Z jednej strony wydaje nam się, że wiele z tego jest oczywistą sprawą – podnosimy problemy zanieczyszczenia środowiska, chronimy zagrożone wyginięciem zwierzęta i rośliny. Staramy się zapobiec szkodliwym skutkom naszej bezmyślnej i krótkowzrocznej aktywności. Mówi się o tym dużo dłużej niż posługuje terminem antropocen.
Można na to odpowiedzieć, że sposób rozumienia tych problemów wynikał z wrażliwości niektórych na cierpienia przyrody i miał charakter najczęściej lokalny. Pewna rzeka, pewien obszar był zanieczyszczony i trzeba go było chronić. Pewne gatunki, w pewnych konkretnych miejscach były zagrożone wyginięciem i tam właśnie, względem nich, trzeba było przedsięwziąć odpowiednie środki.
Sytuacja dzisiejsza jest odmienna – skala zjawisk przekracza lokalność, choć jednocześnie lokalność jest wciąż jej najlepszym obrazem. Nie chodzi o jedną rzekę, jeden gatunek, a o stan całej Ziemi i wszystkich, zamieszkujących ją stworzeń.
Z drugiej strony trudno wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co stało się w wyniku działań przeszłych pokoleń. Stąd pojawiają się głosy niedowierzania i zaprzeczania: nie ma antropocenu, przyroda cały czas się zmienia, klimat się zmienia stale – historycy też o tym mówią.
Bo gdy coś swoją skalą przekracza nasze wyobrażenia, i nawyki myślowe, to trudno przyjąć to do wiadomości.
A tak jest w tym przypadku. Wciąż myślimy o sobie, jako o części przyrody, a nie o sile przyrodniczej. Wyobrażamy się sobie pośród drzew, na łące, bądź u podnóża gór, jako drobiny na łonie opiekuńczej Matki Ziemi, a nie jako części tej siły, która spycha świat na skraj zagłady.
Odpowiedzialność
Nawet jednak przyjęcie na siebie odpowiedzialności, nie czyni sprawy prostszą. Pojawia się pytanie, czy wszyscy w równym stopniu jesteśmy odpowiedzialni za dzisiejszy stan świata? Jeśli wziąć pod uwagę tzw. ślad węglowy (carbon footprint), okazuje się, że mieszkańcy najbardziej rozwiniętych krajów świata mają ten wskaźnik na kilkudziesięciokrotnie wyższym nawet poziomie, niż mieszkańcy uboższych regionów świata.
Innymi słowy, w większym stopniu przyczyniają się do katastrofy, zużywając więcej prądu choćby do obsługi licznych ułatwiających i uprzyjemniających życie urządzeń. Produkują też więcej śmieci. Na to można z kolei odpowiedzieć, że to w tych wysoko rozwiniętych krajach jest największa świadomość zagrożeń i najintensywniej prowadzi się badania nad technologiami redukującymi emisję różnego rodzaju zanieczyszczeń.
To faktycznie pozwala poczuć się lepiej.
Z tym zastrzeżeniem, że ochrona środowiska u siebie, wiąże się często z przenoszeniem problemów gdzie indziej – do owych biednych krajów, dokąd eksportuje się śmieci, gdzie lokuje się fabryki, skąd importuje się surowce (jak lit, czy koltan) potrzebne do niskoemisyjnych technologii, nie bacząc w jaki sposób ich wydobycie przebiega i jakie ma skutki. To dopiero uświadamia nam ogrom wyzwań stających przed nami.
Hasłem ostatnich lat jest zrównoważony rozwój. Uświadamiane coraz wyraźniej zagrożenia, zostały uznane za tak poważne, że wymogły korektę kursu w myśleniu o gospodarce. Zrównoważony rozwój pozostaje jednak nadal rozwojem. Czyli cały proces zostaje rozłożony nie na sto – przyjmijmy – lat (jakkolwiek wielu badaczy uważa, że mamy dużo mniej czasu), a na dwieście, albo trzysta, kiedy to znowu dojdziemy do granic wytrzymałości globalnego ekosystemu.
Zapobieganie
By zapobiec zmianom klimatycznym, proponuje się na przykład rozpylanie w atmosferze związków srebra, absorbujących dwutlenek węgla pozostający w niej w nadmiarze. Ale problemem jest nieprzewidywalność skutków takich manewrów.
Możliwe jest w ich wyniku dalsze rozchwianie systemu klimatycznego, co będzie skutkowało jeszcze większymi problemami.
Pojawiają się także pomysły, by alergizować ludzi na mięso (bo przecież hodowla zwierząt w ogromnej mierze odpowiada za nadmiar dwutlenku węgla w atmosferze), albo wreszcie zmniejszać rozmiary ludzkich ciał w kolejnych pokoleniach (co przełożyć by się miało na mniejsze spożycie, emisję zanieczyszczeń, itd.).
Wspólną cechą tych wszystkich projektów, prócz rozlicznych dylematów przez nie prowokowanych, jest to, że wyrzucają na zewnątrz, w przestrzeń technologii i inżynierii te problemy, które są w istocie wewnętrznymi problemami kultury współczesnej – problemami po prostu kulturowymi.
Jeśli nie wszyscy odciskamy ten sam ślad węglowy, to należałoby się zastanowić, co czyni tę różnicę. Jeśli mówimy o gatunku ludzkim jako ekspansywnym, to czy ma to faktycznie uniwersalny charakter? Albo też, jak wygląda owa ekspansywność w różnych okolicznościach i warunkach kulturowych. Czy każda kultura na świecie tworzy jednostkę ludzką nienasyconą rzeczy i wrażeń.
Jeśli zaskoczył nas i ucieszył niedawny powrót do Puszczy Zielonki rysia, jeśli z przyjemnością słuchaliśmy rozbrzmiewających głośniej, niż przed pandemią ptasich treli, to z tego prostego powodu, że było nas w świecie w tym czasie mniej!
Zamknięci groźbą choroby w domach, mniej intensywnie naznaczaliśmy świat swą obecnością i skutki tego było widać w naszym otoczeniu. My sami zatem jesteśmy i źródłem i możliwym rozwiązaniem problemów.
Rozwiązanie
Co to znaczy? Że jedynym sposobem na przetrwanie przytłaczanego nami i naszymi działaniami świata jest samoograniczenie. W kulturze konsumpcji – w której wciąż namawiani jesteśmy do kupowania kolejnych nowych i lepszych modeli rzeczy już posiadanych, przekonywani, że wciąż nie mamy dość wrażeń, doznań i przedmiotów, na które zasługujemy, że za rogiem czeka coś jeszcze lepszego, co uczyni nas szczęśliwszymi – to wyzwanie wydaje się jednak nie do zrealizowania.
I jednocześnie jest chyba jedyną droga wyjścia z pułapki.
Hasła typu: „Miej mniej”, „Czy na pewno potrzebujesz tego, co chcesz?”, to komunikaty odpowiednie do sytuacji. A przy tym kierunki koniecznej zmiany kulturowej.
Wydaje się więc, że nie rzecz w drobnych korektach, czy mało dolegliwych dla nas ustępstwach. To nie wystarczy. Stawka jest wysoka, ostateczna i nie wykpimy się tanim kosztem. Jeśli mamy przetrwać, a do tego w sumie rzecz się sprowadza, to – nie biorąc pod uwagę fantastycznych scenariuszy kolonizacji Marsa – pozostaje tylko jedno: przebudować całą konstrukcję składającą się na znany nam świat.
Nam, niekoniecznie innym, bo dostępnych jest wiele innych scenariuszy układania się człowieka ze światem.
Nasz – świat zachodni, odniósł w pewnej mierze niezaprzeczalny sukces, ale też pokazuje wyraźnie granice w niebezpieczeństwie, do którego doprowadza.
Wielu ludzi nie posiada tyle, ile my i nawet tego nie pragnie. Z pokorą wobec świata pozostaje przy małym. Trzeba będzie chyba uważnie przyjrzeć się temu, w jaki sposób oni myślą o świecie, co uznają za niezbędne. Bez poczucia wyższości, bez posądzeń o lenistwo, z pełną powagą sięgnąć do całego bogactwa kultur, które dotychczas wydawały się mało znaczące, nienowoczesne, niecywilizowane.
Nie da się już dłużej udawać, że jako jedyni posiedliśmy wiedzę i mądrość. Że półśrodki odsuną groźbę destrukcyjnych zmian, widmo zagłady gatunku ludzkiego i wiele innych.
Bo jeśli nic ma się dla nas nie zmienić, to musimy zmienić wszystko.