Jak w grze RPG
Opublikowano:
5 grudnia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Pozostawiam tu wiele pustych miejsc, które zapraszają, by wypełnić je własną treścią” – o historiach opowiadanych i tych tworzonych przez odbiorców mówi Andrzej Szwabe, zdobywca Grand Prix w 44. edycji Konkursu im. Marii Dokowicz.
Barbara Kowalewska: Kiedy oglądałam pana prace wizualne, miałam wrażenie, że wkraczam do obcego kraju, w którym mówi się innym językiem, a ten język ma swoją gramatykę i swój słownik. Czy te skojarzenia z językiem są uprawnione?
Andrzej Szwabe: Zdecydowanie to skojarzenie z językiem jest trafione. Każdy element pracy ma znaczenie symboliczne. Konsekwentne stosowanie tych symboli w pracach przypomina układanie zdań, wystawa w tym sensie jest wierszem lub opowiadaniem. Efektem pierwszych bazujących na języku eksperymentów konstrukcyjnych była zrealizowana w 2023 roku wystawa „Problem Tłumacza”, która poprzedza projekt pokazywany w ramach tegorocznej edycji konkursu im. Marii Dokowicz.
BK: Jak pojawił się pomysł na tę pracę?
AS: Do zrealizowania wystawy w Krakowie zaprosił mnie Bartek Buczek, był to projekt site-specific w ramach zorganizowanej przez niego mikrorezydencji. Rozmawialiśmy o książkach Davida Fostera Wallace’a, zacząłem wtedy czytać „Niewyczerpany żart” w oryginale po angielsku równolegle z nowo wydanym polskim tłumaczeniem.
Mnie interesowało przekładanie treści z języka myśli na język przedmiotów. Można to zrobić w sposób, który zdradza kryjący się za układem przedmiotów charakter autora-tłumacza. Przykładowo przedmioty pozostawione w pustym mieszkaniu pozwalają na wyobrażenie sobie osoby lokatora mimo jego nieobecności.
BK: Jeśli chcielibyśmy rozwinąć tę metaforę języka w odniesieniu do pana prac, to jaka jest jego gramatyka? Ile w pana tworzeniu eksperymentu, ile zasad?
AS: Na początku proces powstawania prac był bardziej kontrolowany, opierał się na wnikliwym planowaniu i metodycznym wykonywaniu planu, tak powstawała moja pierwsza wystawa solowa „Personal Reminder” (2022, Poznań, galeria Łęctwo). Symbole w niej wprowadzone były w kolejnych wystawach używane, przetwarzane lub usuwane, by dać miejsce zupełnie nowym motywom. Zależało mi na zachowaniu ciągłości tej symboliki, tak w naturalny sposób zaczęły powstawać pewnego rodzaju zasady gramatyczne. Na przykład w roku 2022 wyryłem symbol pochodzący z jednej z prac bezpośrednio na ścianie galerii Łęctwo. Chciałem ten motyw rycia w ścianie kontynuować, więc „wyjąłem ścianę ze ściany” – zacząłem tworzyć ryciny w płytach kartonowo-gipsowych, z których najczęściej zrobiona jest wierzchnia warstwa ściany, na którą kładziona jest farba. Stanowi to dla mnie pretekst, by potraktować płytę GK tak, jak malarz traktuje płótno. Na wystawie „Leaving Room” motyw zatacza koło – buduję z płyt GK ściany modelu mieszkania, jednak w kontekście pracy działa to tak, jakbym budował mieszkanie z płócien gotowych, by je zamalować. Dzięki temu, że po kilku wystawach każda praca działa jak słowo czy zdanie i posiada swoją konstrukcję gramatyczną, mogę w końcu pozwolić sobie na działanie mniej kontrolowane.
BK: Czyli gramatyka jest potrzebna, ale nie jako cel sam w sobie.
AS: Dlatego użyłem metafory poezji. Zwłaszcza poeci naginają zasady gramatyki, by stworzyć słowa, zdania, konstrukcje językowe najlepiej przekazujące myśl. Czuję, że dopiero teraz, po zamknięciu tego cyklu pięciu wystaw, mogę intuicyjnie korzystać z rozwijanego w nich konsekwentnie słownika. Mogę, ale nie muszę, a czułem takie zobowiązanie, kończąc ten projekt. Teraz mam wrażenie, że jestem lżejszy. Pozwalam sobie na tworzenie z gestem, mniej kontroli, a więcej eksperymentu. Nie jestem pewien, czy to w pokazywanych na pokonkursowej wystawie pracach już widać, na razie widać, że buduję pewien język.
BK: W tym roku hasłem przewodnim Konkursu im. Marii Dokowicz były „Narracje”. Jak pan rozumie narrację w swoich pracach?
AS: Podtytuł tegorocznej edycji konkursu to dla mnie szczęśliwy zbieg okoliczności. „Leaving Room” zamyka cykl pięciu wystaw, w tym czasie rozwijałem właśnie jedną, ciągłą narrację. W późniejszych wystawach ta narracja jest w tle, ale nadal stanowi nieodłączną część prac.
Opowiadam historie proste, prywatne i potencjalnie uniwersalne. Zaczęło się od „Personal Reminder”, pracy licencjackiej, która później pokazywana była w ramach Fotofestiwalu w Łodzi. Punktem wyjścia była teoria monomitu Josepha Campbella, dotycząca wzorów widocznych w mitologicznych historiach i później we współczesnych tekstach kultury. Chciałem sprawdzić ową teorię w praktyce.
Tak powstał „Personal Reminder” – obiekt/narzędzie w kształcie zegarka. Stworzyłem kopię koperty w druku 3D noszonego wówczas zegarka, usunąłem wskazówki i cyferblat, wstawiłem tam własny symbol, który miał przypominać mi w chwili bezmyślnego spoglądania na zegarek (symptomatyczny dla tamtego czasu gest), że jestem we właściwym miejscu i czasie, w wycinku jakiejś rozwijającej się historii, własnej życiowej narracji. Chodziło o świadome przeżywanie codzienności, nadawanie jej znaczenia. Praca rozpoczyna powracający w mojej twórczości motyw dzieła sztuki jako narzędzia – obiektu do użycia dla mnie, ale również dla odbiorcy.
BK: Na wystawę konkursową składają się prace z trzech tegorocznych wystaw: „It is not about time”, „Recital” oraz finałowa „Leaving Room” zrealizowana w pustej przestrzeni kościoła na Dominikańskiej w Poznaniu, wszystkie trzy wystawy były częścią pana pracy magisterskiej. W „Recitalu” zamiast koncertu mamy zestaw fizycznych elementów pozornie związanych z muzyką. Mamy też rodzaj gry z odbiorcą, bo pod pokrowcem w kształcie fortepianu znajdujemy coś zupełnie innego. Ale możemy się tego dowiedzieć, gdy ten pokrowiec podniesiemy, do czego zachęca osoba opiekująca się wystawą. Wnioskuję z tego, że prac nie tylko można, ale nawet należy dotknąć, użyć, by doświadczyć ich w pełni?
AS: Zdecydowanie myślę o konstruowaniu wystawy, jakbym pisał scenariusz do gry RPG, zapraszam odbiorcę-gracza do wejścia w interakcję z pracami, obiektami-narzędziami, takimi jak dłoń-pilot pokazywana na czerwcowej wystawie „It is not about time” w galerii Olimpus w Łodzi. Często tworzę również „plansze” do tych gier wewnątrz galerii, konstruując instalacje, modyfikuję zastaną architekturę własnymi ścianami czy półprzezroczystymi ekranami, przejmuję przestrzeń – tak działałem w sierpniu tego roku w galerii Rodríguez, budując „Recital”. Prace są narzędziami do stworzenia w głowie odbiorcy jego/jej własnej narracji, są celowo ascetyczne formalnie – to właśnie motyw pustego płótna. Pozostawiam tu wiele pustych miejsc, które – trochę jak naczynia – zapraszają, by wypełnić je własną treścią. Projektowanie pracy wiąże się więc z bardzo troskliwym doborem proporcji: ile ma być w nich moich historii, a ile tych pustych przestrzeni, w których odbiorca może zobaczyć siebie.
Wyobrażając sobie postać idealnego odbiorcy, myślę o ciekawskim dziecku. Dzieci nie są świadome niepisanych zasad formalnego zachowania w galerii sztuki, niewidzialnych granic, które dorosły boi się przekroczyć. Dzieci bez zastanowienia od razu wchodzą w ten świat, który tworzę, traktując go na takich samych zasadach jak świat poza galerią. Dotykają i sprawdzają, czym są i jak działają elementy rzeczywistości, a nawet jeśli coś zepsują, to ujdzie im to na sucho. Wystawa „Recital” skonstruowana jest więc trochę jak plac zabaw, otwierający się przed wszystkimi odbiorcami zdolnymi do przełamania tych obaw.
W pracy, którą od wejścia czytamy jako przykryty lnianym pokrowcem fortepian, istotną inspirację stanowili iluzjoniści i ich konstrukcje sztuczek magicznych. Dobry trick polega na tym, żebyśmy jako odbiorcy uwierzyli w tę magię. Dla mnie nie różni się to wiele od tego, jak myślę o pracy artystów konceptualnych – w takie dzieła dla pełni odbioru też trzeba uwierzyć, trzeba chcieć „dać się nabrać”. Przywołanie rozpoznawalnego kształtu fortepianu stanowi dywersję, bo w istocie w galerii unosi się sam pokrowiec niczym stoliczek przykryty obrusem, który dopiero po podniesieniu rąbka odkrywa tzw. eksperyment – instalację z metronomami, które tykając, samoczynnie dążą do synchronizacji.
BK: Umieszczone w dalszej części instalacji krzesełko dla niemowląt zaprasza do takiej zabawy rodem z dzieciństwa, a gdy naciskamy przycisk na modelu ręki, sprzęt umieszczony w krzesełku wypluwa plastikowe elementy, jak te z dziecięcej układanki. Uświadomiłam sobie, że zaczepienie dla zupełnie różnych narracji może być w każdym elemencie tej instalacji.
AS: Tak, to też ważne, by zwracać uwagę na najmniejsze szczegóły – często lubię ukrywać prace, by były widoczne tylko dla najbardziej wytrwałych obserwatorów. Jest to dla mnie forma okazania szacunku wnikliwemu odbiorcy. Chcę, by czas spędzony z moimi pracami zawsze dostarczał głębszego zrozumienia – chodzi o uczucie, że zawsze jest coś jeszcze do odkrycia. Motywy z „Recitalu” znajdują zaczepienie w moim własnym dzieciństwie. Instalacja z krzesełkiem dla niemowląt z IKEA – podobnie jak fortepian – przywołuje powszechnie rozpoznawalnym kształtem historię o predestynacji, bo chyba wszyscy rodzice posiadają oczekiwania wobec swoich dzieci. W moim przypadku wiąże się to z kilkunastoma latami edukacji w szkole muzycznej, z którą zerwałem na rzecz sztuk wizualnych. Nie byłem po prostu wystarczająco dobry.
BK: Co działo się w „Leaving Roomie”?
AS: Spełniają się tam moje marzenia i obietnice zawarte w „Recitalu”. Finałową wystawę otwiera wydarzenie nazwane moim koncertem dyplomowym. Jest to rodzaj żartu z mojej strony, jednak z perspektywy oczekującego wystawy odbiorcy już samo sformułowanie wzbudza zdziwienie. Jak to, po pięciu latach studiów sztuk wizualnych, pracy z fotografią, filmem, obiektami, instalacjami nagle bronię dyplom koncertem fortepianowym? Wystawę zrealizowałem w pięknej, monumentalnej, postkościelnej przestrzeni udostępnionej mi przez zakon jezuitów. Zależało mi, by w końcu zrealizować instalację w tak dużej skali, aby fizycznie wrzucić odbiorcę w tę alternatywną wersję mojej historii, która miesza się z faktycznym stanem rzeczy. To nagięcie rzeczywistości do momentu złamania, zmieszania się marzeń z codziennością. Jednym z tych marzeń było urządzić sobie mieszkanie w pustym kościele. Pół żartem, pół serio mógłbym nawet stwierdzić, że cała wystawa jest fasadą zbudowaną tylko po to, by zrealizować to jedno proste marzenie.
O tym jednak nie wie nikt z odbiorców, którzy o 20:00 w sobotę wchodzą przez boczne drzwi do przestrzeni należącej do zakonu. Po otwarciu podwójnych drzwi ich oczom ukazuje się nie halowa przestrzeń kościoła, lecz zbudowany przeze mnie korytarz, wszystko z płyt gipsowo-kartonowych. Prowadzi on do pomieszczenia zbudowanego na wzór salki ćwiczeniowej z Poznańskiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej. W centrum stoi fortepian, tym razem prawdziwy buk, orzech i kość słoniowa. Dopiero wychodząc z tego ciasnego pokoju, znajdujemy się w przepastnej przestrzeni kościoła.
Publiczność zajmuje miejsca na widowni, skąd widoczna jest tylko zewnętrzna część ścian instalacji, stąd nie widać fortepianu, przy którym miejsce solisty jest jeszcze puste. Gdy na widowni zapada cisza, wchodzę do hali, wkładam slajd z kluczem do znanego z „Recitalu” rzutnika i w ciemności, wycięte w kluczu podwójne oczka rzucają na zbudowaną przeze mnie konstrukcję podwójny spotlight. Mijam publiczność, znikam w środku instalacji. Po chwili rozpoczyna się „koncert”, a właściwie odgłosy ćwiczenia na fortepianie, jedynie fragmenty utworów, powtarzane frazy. Jest to przeniesienie silnego wspomnienia z korytarzy szkoły, w której mimo późnej godziny zawsze słychać było dźwięki gry, nie do końca stłumione przez gipsowe ściany i podwójne drzwi. To wszystko jednak, cała ta sytuacja, to kolejna sztuczka. Dla nielicznych słuchaczy, którzy zdecydowali się opuścić formalne ograniczenia widowni, staje się jasne, że to nie ja siedzę przy fortepianie. W wejściowym korytarzu uchylone zostały ukryte drzwi, otwarte zrobionym z zegarka kluczem. Za nimi odbiorca odkryje biurko, kartony ubrań, drukarki 3D, wywieszone pranie, łóżko, cały mój dobytek. Nikt z obecnych na widowni osób tego wieczoru już mnie nie spotka, zgodnie z obietnicą zawartą w tytule wystawy.
BK: Jak pan widzi dzisiejszy rozwój technologii? Jedni przed tym przestrzegają, inni bezkrytycznie zachwycają się nowymi możliwościami.
AS: AI to modny temat, pochodzę z rodziny naukowców, więc przeszkadza mi, jak bezmyślnie używamy terminu sztuczna inteligencja, by określić coś bardzo złożonego, w ciągłym dynamicznym rozwoju. Najbliższym tego terminu narzędziem są tzw. LLM-y – duże modele językowe, które odpowiednio opakowane pozwalają na naturalną rozmowę z ogromną biblioteką danych. Software taki jak ChatGPT jest tym, czym był Google na przełomie wieku – bardzo zaawansowanym narzędziem poszerzania ludzkiej inteligencji. Nie chcę bagatelizować, nie jestem po prostu ekspertem w tym temacie. Nie wiem, czy należy bać się, że sfera emocjonalna zaginie w rozwoju technologicznym. Nie emocjonuję się narzędziem. Nie zamierzam być adwokatem ludzkości. Interesuje mnie przeżywanie uczuć, doświadczanie czegoś nowego. Wybiegając w przyszłość – cokolwiek się stanie, zostanie spisane w języku, który być może jeszcze nie istnieje.
Andrzej Szwabe (ur. 1999 r. w Poznaniu) – twórca prac wideo, obiektów, instalacji, performatywnych wystaw. Pracuje z przestrzenią galerii na zasadzie site-specific. Bada tematykę dzieła sztuki jako narzędzia. Jest absolwentem Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. W 2022 r. uzyskał dyplom licencjata z pracowni dra Mateusza Sadowskiego – praca „Personal Reminder” otrzymała nagrodę główną za najlepszy dyplom licencjacki podczas Fotofestiwalu w Łodzi. W 2024 r. uzyskał dyplom magistra sztuki z pracowni dra hab. Piotra Bosackiego. Praca zdobyła Grand Prix w 44. edycji konkursu im. Marii Dokowicz. Od 2023 r. pełni funkcję asystenta pracowni 3dzw1 prowadzonej przez dra hab. Piotra Kopika na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Śpi i pracuje w Warszawie.