fot. materiały prasowe

Jan Berdyszak „Ponieobecność”. Wystawa w Muzeum Śremskim, 22.09-15.11.2024

W niedzielne popołudnie, 22 września, w śremskim muzeum odbyła się niezwykła uroczystość. Zaprezentowana została plenerowa instalacja Jana Berdyszaka „Schody”, którą śremskiemu muzeum podarował lubelski kolekcjoner Waldemar Andzelm.

Niezapomniane upamiętnienie w gronie najbliższych

W wydarzeniu udział wzięli żona artysty – Maria, syn – Marcin, rodzina, nieliczni już przyjaciele zmarłego 10 lat temu artysty, przedstawiciele uczelni, z którą całe życie był związany, a także śremianie, którzy nie mieli do tej pory możliwości oglądania jego prac.

Na ścianie galerii odsłonięty został „mural” inspirowany obrazem „Po passe par tout I”, a w sali wystawowej goście mogli obejrzeć wystawę „Ponieobecność”, na której znalazły się obiekty udostępnione przez Waldemara Andzelma i Marcina Berdyszaka.

Na wystawie zaprezentowano też instalację syna Jana Berdyszaka, również profesora Uniwersytetu Artystycznego im. M. Abakanowicz w Poznaniu. Praca „Opór i zaślepienie czyli Odyseusz i syreny” powstała w 2014 roku, jeszcze przed śmiercią ojca.

fot. Grzegorz Pawlak

 

„Jest to homage dla ojca. To postać medytującego widza, ze słuchawkami podłączonymi do kamienia, siedzącego przed obrazem z dziurą w kształcie kamienia. Czy to syn wsłuchujący się w „śpiew” sztuki ojca? Mit mówi, ze Odyseusz przebył tę próbę i nie dał się uwieść syrenom.” – pisał o niej Andrzej Saj w katalogu do wystawy Marcina Berdyszaka „Consensus omnium” w Miejskiej Galerii Sztuki w Częstochowie w 2021 roku.

 

To nieprzypadkowy, przemyślany i bardzo symboliczny element ekspozycji. Obecni na wernisażu goście mieli też możliwość obejrzenia dokumentalnego filmu o artyście, nakręconego w 2005 roku przez Jacka Kasprzyckiego.

 

Dźwignia Śremu, fot. Eugeniusz Ferster

Tego samego dnia, w śremskim Liceum Ogólnokształcącym im. Józefa Wybickiego, odbyła się uroczystość wpisania Jana Berdyszaka do galerii wybitnych absolwentów szkoły.

W obecności rodziny, dyrekcji liceum, członków Stowarzyszenia Absolwentów i zaproszonych gości odsłonięto pamiątkową plakietę przed wejściem do budynku.

Do tej pory jedynymi śladami obecności artysty w przestrzeni miejskiej był pomnik-instalacja „Dźwignia Śremu”, symbolicznie przypominający o dwóch, współistniejących i tworzących miasto częściach oraz niewielka instalacja z metalu przed rodzinnym domem Berdyszaków przy ul. Mickiewicza.

Kilka słów o samym artyście i jego twórczości

Kim był Jan Berdyszak przypominać pewnie nie trzeba, ale może chociaż parę zdań dla tych, którzy nie wiedzą. Był rzeźbiarzem, malarzem, grafikiem, autorem instalacji, scenografem, teoretykiem sztuki, pedagogiem. Urodził się 15 czerwca 1934 roku w Zaworach, niewielkiej wiosce niedaleko Śremu. Ukończył śremskie liceum, a następnie Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych (obecnie Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu).

 

fot. Piotr Pieczykolan

Z uczelnią był związany od 1965 roku, w latach 1984-1987 pełnił funkcję prorektora. W latach 1961-1981 zajmował się scenografią w Teatrze Marcinek i Teatrze 5. Uczestniczył w licznych wystawach w kraju i za granicą.

Za zasługi dla kultury został wyróżniony m.in. Nagrodą im. Jana Cybisa (1978), Krzyżem Kawalerskim (1988) i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2001) oraz doktoratem honoris causa Akademii Sztuk Pięknych w Bratysławie (1999).

Jego prace znajdują się w zbiorach muzealnych i kolekcjach prywatnych (m.in. w Muzeach Narodowych: w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu; Muzeum Sztuki w Łodzi, Staatliches Museum w Berlinie, zbiorach Unesco w Paryżu, The Kościuszko Fundation w Nowym Jorku, Museum of Fine Art w Bostonie, Muzeum Puszkina w Moskwie). Zmarł 18 września 2014 roku w Poznaniu.

 

 

fot. Grzegorz Pawlak

„Realizacje artystyczne Berdyszaka obejmują szeroki wachlarz dziedzin i technik. Analityczna postawa, naukowy charakter prac, konsekwentnie realizowana koncepcja stanowią wyróżniki jego twórczości. Artysta zamyka swoje poszukiwania i realizacje w cykle, w obrębie których rozważa różne warianty danego zagadnienia. Podejmowane wątki niekiedy opracowuje na nowo i znajduje dla nich rozwinięcie w kolejnych seriach.Konstatacje Berdyszaka koncentrują się wokół zagadnień przestrzeni, określanej przez niego jako byt pierwszy, ale również gęstości, ciemności, pustki, przezroczystości i potencjalności. W cyklu „Koła podwójne” (1962-1964 i 1967-1969) dokonał przełamania konwencji malarskiego prostokąta – obrazy przyjmowały kształt dwóch kół, zestawionych pionowo jedno nad drugim, pokrytych poruszonymi, kontrastowymi formami, które tworzyły rodzaj przestrzeni wewnętrznej, iluzyjnej.” pisała Teresa Folga-Januszewska.

 

Jeden z należących do tej serii obrazów z cyklu „Koła podwójne” artysta podarował śremskiemu liceum. Wisi na honorowym miejscu, przypominając o darczyńcy.

 

„Sztuka była dla niego okazją do stawiania uporczywych, często pozostających bez odpowiedzi, pytań o nieznane. Interesowało go to co pomiędzy, a także to, co wynika z przechodzenia z jednego stanu w drugi. Cykl „Passe par tout” bada relacje między tym, co znane – rzeczą, a tym, co nieznane. Między rozciągłym zajmowaniem przestrzeni a nią samą, jako pustką. Każda ich forma jest zarazem spełnieniem, całością i jednocześnie niekompletnością.” – czytamy we wstępie do katalogu wystawy „Siedem stanów powłok”, która odbyła się w Bytomiu w 2003 roku.

 

fot. Grzegorz Pawlak

To trudna sztuka, trudne wyjaśnienia i jeszcze trudniejsze jej rozumienie. Ale przecież nie to jest najważniejsze.

Najważniejsza dla widza, często przypadkowego jest możliwość oglądania, przyglądania się, poszukiwania odpowiedzi, niekoniecznie jej odnajdowanie. Przebywanie wśród sztuki, obcowanie z nią, pamięć o artyście….

Waldemar Andzelm – przyjaciel, kolekcjoner oraz pomysłodawca wernisażu

A wszystko zaczęło się od pewnego spotkania w Warszawie, a potem w Śremie. Spotkania, które zaowocowało dalszymi wizytami i wspólnymi planami przypomnienia artysty w dziesiątą rocznicę śmierci. I darem. Podarunkiem od kolekcjonera, ale przede wszystkim przyjaciela artysty. To właśnie jego pomysł i jego gest spowodował uruchomienie planów i przygotowań do tego dnia.

I udało się. Długa nieobecność artysty w Śremie stała się ponowną obecnością – po nieobecności – PONIEOBECNOŚCIĄ.

 

fot. Grzegorz Pawlak

Wystawę w Muzeum Śremskim oglądać można w godzinach otwarcia do 15 listopada.

Z Waldemarem Andzelmem rozmawiałam podczas ostatnich przygotowań, dwa dni przed otwarciem wystawy:

 

Ewa Nowak: Kim Pan jest?

Waldemar Andzelm: Pewnikiem jest to, że jestem synem Ireny i Stanisława. Urodziłem się w Lublinie. Wychowałem się w pobliżu tego miasta, w Janowcu nad Wisłą i w Krzczonowie. Mówię o tym dlatego, ponieważ dzieciństwo było dla mnie bardzo ważne. Może właśnie w tym okresie zaczęło się dojrzewanie do tego, co robię przez ostatnie 35 lat. Rodzina bardzo wiele mi dała – babcia, wujek… to wtedy być może zakiełkowało to, co robię od tylu lat.

 

EN: Jak to wszystko się zaczęło… Kiedy powstała lubelska Galeria?

WA: Skończyłem techniczną uczelnię, przez siedem lat pracowałem jako górnik w kopalni i to jako górnik dołowy. Nie siedziałem za biurkiem.

 

Dojrzewałem do zmiany długo, aż w końcu, 12 grudnia 1989 roku otworzyłem galerię.

fot. Grzegorz Pawlak

Dostałem piękny, duży, 120-metrowy lokal na starym mieście w Lublinie. Wykorzystałem swoją szansę. Zaczynałem jako zupełny laik. Prowadziłem najpierw galerię i księgarnię, a potem już samą galerię. Zacząłem współpracować z artystami.

 

EN: Pamięta Pan pierwszego artystę, z którym Pan współpracował?

WA: Trudno mi wyszukać w pamięci. Wydaje mi się, że wśród pierwszych był Bronisław Kierzkowski z Warszawy. Nie wiedziałem jeszcze dokładnie, co prezentuje i kim tak naprawdę jest. Dopiero teraz mogę powiedzieć, że poznałem wtedy wybitnego artystę.

 

Bardzo ważną osobą był dla mnie również Jerzy Stajuda.

Poznałem go na wernisażu w Kordegardzie w Warszawie. Zaprosił mnie do swojej pracowni, pozwolił wybrać akwarele. Wyszukiwałem je wśród wielu leżących między dwoma fortepianami. Wybrałem na początek pięć. Popatrzył i powiedział „Ma pan oko”. To było miłe i mnie podbudowało. To był 1989 rok.

 

EN: Z iloma artystami Pan współpracował?

WA: Nie podam dokładnie liczby. Było ich wielu.

 

 EN: Powiedział Pan kiedyś, że początkiem kolekcji było zaufanie. Co to znaczy?

fot. Grzegorz Pawlak

WA: Poznając Stefana Gierowskiego, Ryszarda Winiarskiego, Stanisława Fijałkowskiego, Leszka Rózgę i innych, zdawałem sobie sprawę, że nie jestem wykształconym historykiem sztuki. I oni też to wiedzieli, ale zaufali mi.

 

Byłem uczciwy w tym, co robiłem i miałem zawsze carte blanche, mogłem wybierać prace.

A nie zawsze tak jest. To jest wielki przywilej.

 

EN: Powoli powstawała kolekcja.

WA: Tak. Na początku tak naprawdę był to tylko „handel”, ale powoli, obcując ze sztuką, z artystami zaczynałem czuć to, co bym chciał. Wszystko zaczynało nabierać konturów, charakteru. A kolekcjonowanie zaczęło się na przełomie wieków.

 

EN: Galeria, sprzedaż dzieł, potem tworzenie kolekcji…

WA: Tworzenie kolekcji to było nawiązywanie kontaktów z artystami, organizowanie wystaw, wydawanie katalogów i książek.

 

W 2005 roku wydałem pierwsze katalogi z tzw. „białej serii”.

fot. Piotr Pieczykolan

Zaczęło się od Stefana Gierowskiego, następny był Jan Berdyszak, a potem kolejni: Wojciech Fangor, Koji Kamoji, Jerzy Kałucki, Józef Robakowski, Stanisław Fijałkowski. To był tak naprawdę początek mojej kolekcji.

 

EN: Dzieła ilu artystów znalazły się w „kolekcji” Waldemara Andzelma?

WA: Myślę, że około 30. Od pewnego czasu nie szukałem już kolejnych, nie zależało mi na powiększaniu tego grona.

 

Kieruję się intuicją, zauroczeniem. To jest klucz do mojej kolekcji.

EN: Artyści, z którymi Pan współpracował, byli tylko partnerami czy również przyjaciółmi?

WA: Miałem to szczęście, że w mojej pracy udało mi się nawiązać autentyczne kontakty, opierające się na zaufaniu i sympatii. Z niektórymi zawiązała się przyjaźń.

 

EN: Marszandzi-egoiści, tak powiedział Pan kiedyś o właścicielach galerii. Co miał Pan na myśli?

WA: Wszyscy jesteśmy egoistami. Chcemy mieć jak najwięcej, nie chcemy się dzielić. Udajemy, że współpracujemy, że jesteśmy otwarci, empatyczni. A tak nie jest. To jest nieprawda. Chowamy dla siebie swoje tajemnice. Mamy takie rzeczy , których nie pokazujemy nikomu. Tak po prostu jest.

 

EN: Któryś z artystów był dla Pana szczególnie ważny?

WA: Najważniejsi dla mnie artyści niestety już odeszli. Pozostali tylko w mojej głowie, w moich wspomnieniach i książkach.

 

fot. Grzegorz Pawlak

Najważniejszym artystą z całej tej plejady był dla mnie Jan Berdyszak. Nie przestał dla mnie istnieć, mimo że odszedł 10 lat temu.

Był mi bardzo bliski. Był moim przewodnikiem duchowym po świecie sztuki. Wtajemniczał mnie w swoje poszukiwania, odkrycia, przemyślenia. Do końca byliśmy w kontakcie.

 

EN: Ma Pan sporą kolekcję prac Jana Berdyszaka?

WA: Mam dużo jego prac. Niektóre pokazywałem, niektórych nie. Mam takie, których na pewno nie sprzedam. Ale z drugiej strony, żeby iść dalej, wydawać nowe książki, potrzebuję środków. Nie zwracałem się nigdy do sponsorów, chcę to robić sam. Więc czasem muszę coś sprzedać, ale wiem, że Jan (Berdyszak) to akceptuje.

 

EN: Nie chce się Pan dzielić pracami Jana Berdyszaka, a jednak się Pan podzielił. Zdobył się Pan na hojny gest i podarował śremskiemu muzeum instalację „Schody”, która w dziesiątą rocznicę śmierci artysty stanęła przed muzeum. Do tej pory stała na tarasie domu Pana i rodziców. Nie żal było Panu się z nią rozstać?

WA: Nie. Jan tu w Śremie mieszkał, chodził do szkoły, był związany z tym miastem, zostawił tu część siebie. Ten dar jest moją odpowiedzią na przyjaźń z Janem. Przyjeżdżał do nas często, był też przy ustawianiu „Schodów” na tarasie naszego domu w Lublinie. Ja tu nic nie straciłem. Wręcz zyskałem.

 

fot. Grzegorz Pawlak

Zyskałem spokój, że symbolicznie Jan tu wrócił. Wrócił do siebie.

Spotkałem tutaj też ludzi, których polubiłem i oni polubili mnie. I dlatego się zdecydowałem. I jestem zadowolony.

 

EN: Nad czym Pan teraz pracuje?

WA: Przygotowuję podsumowanie 35 lat pracy. To moje bardzo osobiste podsumowanie. Co mi dała praca? Czy to wszystko było tego warte? W 2005 roku napisałem ważny dla mnie tekst do katalogu Jana Berdyszaka „Skupienie”. Zacytuję na koniec fragment:

 

„Twórczość profesora Jana Berdyszaka jest jak nieustannie pracujący mechanizm nawadniający życiodajny obszar, jak krwiobieg utrzymujący sens istnienia. (…) Krojenie chleba, rozmowa, śledzenie linii horyzontu i lotu ptaka, wsłuchiwanie się w ciszę, każda ta czynność czy stan inspirują go do skupienia się przed nowym. Żeby przejść? Nie. Zawsze jest pomiędzy, proponuje wybór. Wciąż zaprasza dalej do nieznanego, zostawiając za sobą uchylone drzwi.”

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0