Joanna od pokoju
Opublikowano:
3 października 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Joanna Roszak robi to, co pisarz powinien – wyłamuje się ze złudzeń, które z lenistwa i głupoty nazywamy zdrowym rozsądkiem.
DYSKRETNA WSZECHOBECNOŚĆ
Obecność Joanny Roszak (w życiu literackim Poznania i nie tylko) jest wszechobecnością, lecz bardzo dyskretną, bez towarzyszących jej okrzyków zachwytu, pawich piór, samodurstwa. Pisarkę reprezentuje przede wszystkim praca, do której ma stosunek wręcz zachłanny, jakby była samowystarczalną wartością, od której pochodzą wszystkie inne – czymś jedynie pewnym w życiu.
We wczesnej młodości zdawała się wcieleniem dziewczyny opisanej przez Zbigniewa Herberta w poetyckiej prozie „Epizod w bibliotece”. Pamiętają Państwo? „Jasna dziewczyna pochyliła się nad wierszem. Ostrym jak lancet ołówkiem przenosi na białą kartkę słowa i zamienia je na kreski, akcenty, cezury”.
Wymagającą uwagi, skomplikowaną lirykę Tymoteusza Karpowicza rozłożyła na motywy i chwyty, by następnie złożyć je – jednak według już rozpoznanych reguł – na powrót. Rewitalizacja Karpowiczowskiej „syntezy mowy” sprzeciwia się, przynajmniej mimowiednie, Herbertowskiemu pesymizmowi: „Pozostaną po nas w czarnej ziemi rozrzucone głoski. Akcenty nad nicością i prochem”.
Bo przecież zaczynanie od wiwisekcji głosek i literek jest nie tylko metodą pracy filologa/ filolożki, ale i wyrazem czegoś istotniejszego, co poprzedza tę pracę, i jest jej wzniosłym efektem – wiary w literaturę. To dzisiaj rzadkość.
Wierzy się w politykę, retorykę, widzialny skutek działania, literatura zaś, w szczególności poezja, na której nie da się ani zarobić, ani zrobić kariery, otwiera tej wierze niewiele możliwości. Obsadza się więc pola polityczno-literackie, językami krytyki społecznej szturmuje parnasy, hejtuje neoliberalną ironię i wszelkie przejawy idealizacji wiersza.
Kiedy Joanna drobiazgowo tropiła echa Paula Celana we współczesnej polskiej poezji czy rozbijała głowę o entymematy Karpowicza, to – wyobrażam sobie – nie myślała o polu literackim, lecz o lirycznej tajemnicy, która po trosze przypomina apofatyczność (nierozpoznawalność) teologiczną. Liryka jest warta uporczywie ponawianej, choć ostatecznie bezsilnej, dociekliwości. Niczym Bóg.
INTYMNOŚĆ Z WIDOKIEM NA ŚWIAT
Wysokie motywacje, które jej przypisuję, nie kłóciły się – i nadal nie kłócą – z poczuciem błyskawicznie zmieniającej się rzeczywistości, zwłaszcza językowej i medialnej. Z pasji do języka jako totalnego kontekstu wszelkich naszych doświadczeń, z zainteresowania internetem, w którym rodzą się nowe formy tekstu (hipertekstu), z pociągu do eksperymentowania, z poszukiwania własnego głosu, wzięły się poetyckie początki Joanny Roszak, utrwalone w interesującym zbiorze „Tintinnabuli” z 2006 roku.
Potem nastąpiła seria książek, które przyniosły jej uznanie, wyróżnienia, nominacje do najważniejszych nagród – tomy „Lele”, „Wewe”, „Ladino”, „Tego dnia”, a pomiędzy nimi powstawała eseistyka, własna i przez nią inspirowana.
Intymność z widokiem na świat, tak można by nazwać jej dojrzałą lirykę; mistrzowskie formy cierpienia – może tak właśnie dałoby się określić jej oddanie takim pisarzom jak Ingeborg Bachmann czy Fernando Pessoa, a także wierność tematom o największym ciężarze moralnym: Zagładzie, wygnaniu, samotności, niedającej się przepracować traumie, ale też trudnej bliskości, cichemu erotyzmowi.
Dużo w tych tekstach mikromedytacji, małych dialogów, zatrzymania kadrów, opustoszałych krajobrazów, sączącego się lęku. Erudytka naprzeciw niepokoju, poszukująca języka, którym można by ten stan ducha wyrazić. Urywający się głos, niedopowiedzenie, metafora. Pozorna niepozorność wiersza, raczej tropy niż ścieżki, silne napięcie – wewnątrz.
spłoszeni
wchodzimy na teren kukułki
niech odmierza ile i kiedy
niech potraktuje śmiertelnie poważnie śmiertelne
pytania o liczbę przyszłych kalendarzy
i wywołanych zdjęć znad wody małej i brudnej
nad którą rzędami płyną zmienne chmury
na której pływamy zmienni
wchodzimy na teren kaczek
kaczki nad wodą
kaczki nad wojną
gęsi pod wodą
Byłem kiedyś uczestnikiem zajęć w liceum, na której uczniowie rozmawiali o tym wierszu – w obecności autorki. Czytali wrażliwie, zdejmując z tekstu jego kolejne warstwy, kolejne nerwy, zarażając się obrazem i oswobadzając ze złudzenia, że niejasne, lecz skrzętne zło nas nie dotyczy. Zanurzenie w tradycji poetyckiej, zanurzenie pod wodą, słowo „wojna”, jakby omyłkowe w tym wersie, w istocie zaś niepokojący symptom, nagle zaczęło to wszystko coś mówić. Wiesz – znakomity – pogłębiał się w miarę rozmowy.
Pytania o wojnę, o bezdomność i bezsilność ofiar, o obojętność postronnych, o grzech zaniechania, o pogardę sytych, nabrały kluczowego sensu.
ZNIKAJĄCY SKARB
Tom „Przyszli niedokonani” z 2017 roku to bodaj najsilniejsza reakcja poetycka na falę uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki, a bardziej jeszcze na naszą bezduszność, na jaką zdobyła się polska literatura. Wiersz tytułowy:
byli zżęci odlegli i postradani
byli głodni a nie daliśmy im jeść
pod osłoną nocy przy przesłonie dnia
ustąpi krucha kartka
chłód jeszcze chłodniej
ciągłość jeszcze ciąglej
pozostał nam rąbek mętnej ziemi
starte szkło sumienie
przyszłe niedokonane
ziemia rozstępuje się
jak niegdyś morze
nie przyszli
dokonało się
im
czas niczego nie leczy
Kręcono trochę nosem, mówiono – szlachetne, lecz poetycko słabsze niż rzeczy poprzednie.
Chociaż kryterium estetyczne jest mi zwykle bliskie, to tym razem nie jestem go pewien. Wobec moralnej katastrofy, która stała się udziałem narodu pewnego, że wycierpiał więcej niż inne narody, że jest bardziej Chrystusowy niż inne, bardziej prawy, a mimo to zimnego w obliczu cudzego nieszczęścia, zaciekle broniącego swych świeżo zdobytych dóbr, swej małej stabilizacji, grilla i browara – sprzeciw w jakiej bądź postaci ceni się wysoko.
Pokój, stan dla wszystkich prawie banalny, dla poetki to znikający skarb. Trzeba o nim myśleć, zabiegać o niego, uczyć o nim, wdrażać. Joanna Roszak jest więc aktywistką ruchu na rzecz myślenia o pokoju jako sprawie najważniejszej.
Parę miesięcy temu ukazała się jej najnowsza publikacja – „Żuraw z origami. Opowieść o Józefie Rotblacie” – poświęcona postaci niezasłużenie i z ogólną szkodą zapomnianej. Ten wybitny fizyk jądrowy, mający udział w powstaniu bomby atomowej, a potem jeden z liderów światowego pacyfizmu, zdobywca pokojowej Nagrody Nobla, Żyd, Polak, uchodźca, mógłby patronować nieposłusznej wyobraźni. Gdybyśmy ją mieli.
Joanna Roszak ma. Robi to, co pisarz powinien – wyłamuje się ze złudzeń, które z lenistwa i głupoty nazywamy zdrowym rozsądkiem.
CZYTAJ TAKŻE: Oczy, głosy, zmarszczki – Hans Magnus Enzensberger „Spotkanie innego rodzaju”
CZYTAJ TAKŻE: Pani ogrodu, tropicielka słów – Krystyna Miłobędzka
CZYTAJ TAKŻE: Współbycie, współwina. „Księga wejścia (posłane)” Joanny Roszak