fot. R. Zembrzycki

Biologia – moje hobby

Rozmowa z poznańską kompozytorką Joanną Wilczyńską o jej inspiracjach filmami, książkami i otaczającym światem oraz o tym, jakiej muzyki słucha i nad czym obecnie pracuje.

Piotr Tkacz-Bielewicz: Czego ostatnio słuchasz?

Joanna Wilczyńska: Interesuje mnie muzyka, która pozwala odczuć wrażenia niemożliwe do opisania słowami. Taka, która synchronizuje się z prymarnymi emocjami, bądź też pozwala mi wznieść na chwilę moje refleksje poza codzienność. Nie oznacza to dla mnie, że najpopularniejsza muzyka mnie nudzi. Przeciwnie, staram się odkrywać nowe aspekty, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, nieustannie pogłębiać moje słuchanie. Dlatego też nie ograniczam się gatunkowo ani epokowo, choć wydaje mi się, że najbliższa mi muzyka powstaje właśnie teraz, na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.

W warstwie lirycznej tego rodzaju połączenia odnajduję w nieco starszej twórczości… przede wszystkim u Davida Tibeta z projektu Current 93. W warstwie brzmieniowej doceniam koncept twórców projektu Sunn O))), których utwory pisane są tak, aby nie tylko uszy, ale i zmysł dotyku (odczuwanie wibracji) były zaangażowane w ich odbiór.

Dodatkowo fascynują mnie pomysły Laurie Anderson i Meredith Monk dotyczące tego, jak można wykorzystać ludzki głos. Lubię też wynajdować w sobie dawne, nieuporządkowane emocje nastoletnich czasów, które pozwalają mi odkopać współczesny noise rock. Takim przykładem jest płyta „Come In” Weatherday albo albumy Car Seat Headrest. W warstwie konceptualnej przekonują mnie realizacje takie jak „Arboretum” Petera Ablingera lub występy na żywo rodzimej Królówczanej Smugi.

Interesują mnie zarówno utwory muzyki artystycznej, jak i niszowe gatunki muzyki nurtów alternatywnych. Chyba słucham tak, jak tworzę: w wiecznym zawieszeniu między dwoma światami.

 

fot. archiwum redakcji

fot. archiwum redakcji

Moim aktualnym obiektem uwagi jest po prostu gitara. Niekiedy też poszukuję ciekawych partii dla głosu. Staram się znajdować taką muzykę, w której konwencjonalne instrumentarium wykorzystane jest do niekonwencjonalnych brzmień. Sonorystyka to pierwszy aspekt, na który zwracam uwagę. Być może właśnie dlatego najbardziej interesują mnie modyfikacje barwy dźwięku przy pomocy efektów gitarowych i sound design.

Wracając do efektów gitarowych, od razu nasuwa mi się na myśl gatunek shoegaze, który przylgnął do opisywania zespołów, w których się udzielam. Nie byłam z początku tego świadoma, lecz inni zwrócili mi uwagę, że podejście do komponowania, które jest charakterystyczne dla tego gatunku, ja implementuję przy pisaniu innych kompozycji. Być może właśnie te zabiegi są moim ogniwem łączącym muzykę alternatywną i kompozycje muzyki artystycznej, które piszę. A na pewno te sonorystyczne.

 

PT-B: Czy słuchanie czyjejś muzyki inspiruje cię do tworzenia własnej?

JW: Moje zainteresowanie muzyką przyjęło zupełnie inny obrót, kiedy znajomy w liceum pokazał mi projekt Agalloch. Marzyło mi się wtedy tworzyć muzykę, która pójdzie o krok dalej. Przez kilka lat nie mogłam jednak zaczepić się w żadnym rockowym lub metalowym zespole, więc porzuciłam ten temat na rzecz solowego projektu Soil Troth. Nadal uważam jednak, że Agalloch, mimo że odległy stylistycznie, był jedną z moich największych inspiracji.

A najbardziej inspirują mnie książki i filmy. Nie zaprzeczam, że słuchane przeze mnie utwory przynoszą mi nowe doświadczenia i mają duży wpływ na to, co później komponuję. O wiele ciekawiej jest jednak przekładać zdobyte wrażenia na osobistą ekspresję. Dlatego w chwilach, gdy potrzebuję tematu, sięgam w pierwszej kolejności po literaturę lub obraz – to one stają się punktem wyjścia w nowych utworach.

 

PT-B: To zdradź, proszę, jakieś tytuły książek i filmów, które stanowiły inspiracje do tworzenia?

JW: Moja kompozycja magisterska oraz praca pisemna dotyczyły związków muzyki z przyrodą. W kompozycji „Biogeneza” chciałam sięgnąć bardzo głębokiego tematu: teorii dotyczących powstania życia na Ziemi. Inspiracjami stały się stare podręczniki od przyrody (które towarzyszą mi już od dawna), książka „Jak powstało życie na ziemi” J.J. Weinerów oraz „Czym jest życie” P. Nurse’a. Spośród wielu teorii powstania życia wybrałam trzy, w których usłyszałam muzykalny potencjał.

 

fot. L. Zielińska

fot. L. Zielińska

Trzy różne historie opowiedziane zostały odmiennymi technikami kompozytorskimi. Jedna z nich była kompozytorską wersją sonifikacji, druga oparta była na poszukiwaniu kontrastów w instrumentacji, a ostatnia była obrazem wzruszeń, niczym kompozycje romantyków.

Nazwy części odwołują się do nazw teorii, które dały im początek: „Samoorganizacja materii przedbiologicznej”, „Geologiczna wieczność życia” oraz „Kosmiczny początek”.

Poza tym bardzo lubię czytać o grzybach i sztuce. Stąd też interesuje mnie poezja Urszuli Zajączkowskiej (która pisze głównie o roślinach). Jedna z ważniejszych książek, które przeczytałam w ubiegłym roku, to pozycja „ZOEpolis”, dotycząca głównie rozwiązań dla dizajnu ułatwiającego życie miejskim nie-ludzkim mieszkańcom. Wierzę, że choć w porównaniu do innych mieszkańców miasta mamy bardzo nieczuły słuch, muzyka może stać się nośnikiem doświadczeń zbliżających do przyrody.

Jednym z oczywistych przykładów inspiracji filmowych był dla mnie film „Grizzly Man” W. Herzoga. Mam utwór o tym tytule. Jest to obraz moich wrażeń dotyczących historii bohatera filmu: wpierw jego starcie z przyrodą, tworzenie swojego obrazka o przyrodzie i wnikanie w niego, a następnie konsekwencje czynów… naszymi oczami tragiczne, lecz oczami wygłodniałego niedźwiedzia oczywiste i szczytne.

 

PT-B: A czy zdarzyło ci się komponować bez takich inspiracji, tzw. muzykę absolutną?

JW: Jak najbardziej. W zeszłym roku miała premierę moja miniatura „One Cup of Reed, Please” napisana na dwa fagoty barokowe. Innym przykładem jest moja kompozycja na taśmę pod tytułem „Etiuda na Rondo Kaponiera” – tu dźwięki nagrane w przejściu podziemnym zostały przeze mnie poddane montażowi, w którym moja narracja „odrywa” ich pierwotny kontekst, miejsce i głośność. W owym montażu nie ma już Kaponiery, jaką można usłyszeć w ciągu kilku minut oczekiwania na tramwaj. Dźwięki tworzą utwór, nie nagranie field recording.

Nie wszystkie utwory z inspiracjami są od razu utworami programowymi. Takim przykładem są u mnie „Płyny” – kompozycja, która powstała po zajęciach medytacji dźwiękowych autorstwa Pauline Oliveros. W partyturze graficznej utworu wykorzystane są ryby, budynki i drogi, jednak ich związek służy wykonawcom do pracy nad utworem. Nie jest to, bynajmniej, utwór o rybach w czasopiśmie dla architektów.

 

PT-B: Czy postać Pauline Oliveros i jej idea głębokiego słuchania są dla ciebie istotne?

JW: W chwili, gdy odpowiadam na to pytanie, słyszę szczekającego psa w dali, klekotanie klawiatury komputerowej, sąsiada wstającego z krzesła, pracującą zmywarkę, a w głowie huczy mi melodia z gry komputerowej, w którą dzisiaj grałam. Czy pies poznał innego, cichszego psa i zachęca go do zabawy, czy właśnie stara się go ostrzec, że ma nie podchodzić do „jego” ludzi? Czy drugi pies odszczeknął, lecz moja zmywarka zabrała ów dźwięk spoza mojej percepcji? Czy też od początku był tylko jeden pies szczekający w próżnię o rzeczach, o których tylko on wie?

W pierwszej kolejności, zanim jeszcze dowiedziałam się o koncepcji deep listening, poznałam muzykę kontrkultury industrialnej oraz futuryzm. Sporo podróżowałam tramwajami, pociągami i wsłuchiwałam się, jak każdy z tych pojazdów, w zależności od swojego modelu, stopnia zużycia, włączonych funkcji (typu klimatyzacja) wydaje kakofonię różnych barw i klekotów.

Słuchałam również, jak dźwięk pociągu w dali odbija się od budynków, pod którymi stoję, a wnęki, takie jak przejścia podziemne i wiadukty, „gromadzą” ich pogłosy niczym naczynia. Dźwięki miasta mają wysokie natężenie i niełatwo jest wśród nich wykonać ćwiczenia stworzone przez Oliveros. A ja jestem mieszczuchem. Poziom stresu, jaki grozi mi przy wysokim zanieczyszczeniu hałasem, nie jest w stanie wygrać z tym, że chcę „mieć blisko” do wydarzeń, które dzieją się w sercu miasta. Zarówno artystycznych, jak i akustycznych.

 

fot. archiwum redakcji

fot. archiwum redakcji

Obecnie zwracam uwagę tylko na unikalne dźwięki miasta. Ostatnio zaskoczona byłam, kiedy jechałam autobusem, który zdawał się swoją pracą odgrywać cały nietypowy akord! Oprócz takich wyjątkowych wrażeń, niestety, coraz rzadziej odczuwam tego rodzaju zainteresowanie. Maszyny są coraz cichsze, lecz jest ich coraz więcej. Taki rodzaj zaszumienia jest jak niekończący się feed krótkich filmików. To drugie jednak można wyłączyć.

Niektóre z utworów Pauline Oliveros wykonuje się w unikalnych akustycznie przestrzeniach, jak np. wnętrze jaskini. Myślę, że w realiach, w jakich się obecnie znajduję fizycznie i mentalnie, jej świat dostępny jest dla mnie w innym aspekcie: ekologii dźwięku. Była jedną z tych osób, które otworzyły nasze uszy na ten temat. Przypomina mi, żeby od czasu do czasu wyjechać z gąszczu szumów i warkotów i dać odpocząć słuchowi i duchowi.

Większość medytacji dźwiękowych wymaga słuchania dźwięków najmniejszych, najcichszych, które niestety w moim domu giną. Wiele dźwięków jesteśmy w stanie ignorować. Nie oznacza to jednak, że nie mają wpływu na nasze zdrowie i energię. A samą wrażliwość słyszenia można rozszerzyć na wrażliwość słyszenia cudzymi uszami, wrażliwość na siebie nawzajem. Wrażliwe słuchanie przypomina nam, że nawet w miastach nie jesteśmy sami. Słyszymy zwierzęta domowe i inne miejskie zwierzęta, które są o wiele bardziej wyczulone na te hałasy, które już nam wydają się dotkliwe.

 

PT-B: Jaka jest relacja między twoim projektem Soil Troth a komponowaniem? Co realizujesz w nim, czego nie możesz osiągnąć, pisząc?

JW: Zacznę od tego, że większość kompozycji Soil Troth została napisana dokładnie takimi samymi technikami jak kompozycje, które nie są zawarte pod tym znakiem. Soil Troth to myśl, do której powracam, rozwijam ją i zestawiam w różnych kontekstach. Myśl ta dotyczy relacji człowieka z rzeczywistością, alternatywnymi rzeczywistościami, człowieka z naturą, duchowości z naturą, kultury z naturą, posthumanizmu, bio-artu… łączy je moja perspektywa podziwu i strachu wobec natury i natury człowieka. Biologia jest moim hobby. Mimo że nigdy nie wybrałam drogi wykształcenia w tym kierunku, sięgam po stare podręczniki z tej dziedziny z różnych roczników oraz po literaturę popularnonaukową, niekiedy nawet bardziej zaawansowaną literaturę, dopóki rozumiem, co jest w niej napisane, ha ha.

Poza takim podejściem do sztuki mam też inne wartości, które chcę wyrażać. Udzielam się w zespołach Bez i Ugory, gdzie komponuję pojedyncze partie i czasem piszę teksty. Nie potrzebuję jednak, aby każde moje zainteresowanie opatrzone było kolejno różnymi nazwami projektu. Dlatego też, kiedy coś nie jest Soil Troth, ani Bzem, ani Ugorami… a nadal jest moim utworem, sygnuję to uniwersalnie: moim nazwiskiem.

 

PT-B: Nad czym obecnie pracujesz?

JW: Obecnie pracuję nad tym, aby zwiększyć moje możliwości kreatywne. Uczę się grać na gitarze i ćwiczę rysunek. W moich utworach pojawiały się już elementy wizualne, a nawet partie dla grafików. Te aspekty na obecną chwilę uważam za niedopracowane i zbyt amatorskie. Pojawiają się czasami utwory muzyczne, które włączają multimedia, a w których warsztat kompozytorski muzyki/dźwięku jest o kilka szczebli bardziej wysublimowany niż aspekty wizualne. Przyznaję, że mówię również o niektórych swoich kompozycjach.

W tym roku planujemy razem z Ugorami komponować nowe utwory. Pracujemy nad całym albumem oraz paroma współpracami.

Zależy mi na tym, aby w nowych kompozycjach dla Soil Troth pojawiło się więcej instrumentów. Chciałabym w końcu zrozumieć empirycznie, jak się tworzy riff, dlatego właśnie ćwiczę na gitarze.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0