fot. Tomasz Sikorski

Kara i nagroda. Konferencja w Lesznie

„Zjawiska kary i nagrody w życiu społeczeństw Czech i Polski w średniowieczu i w czasach nowożytnych” – taki był tytuł konferencji naukowej, która pod koniec września br. odbyła się w leszczyńskiej Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Stanisława Grochowiaka.

Konferencję zorganizowały Muzeum Okręgowe w Lesznie, Polska Akademia Nauk i Miasto Leszno, którego prezydent Łukasz Borowiak objął honorowy patronat nad wydarzeniem. Jedną z prelegentek była Marta Małkus z leszczyńskiego muzeum, która opowiedziała o ikonografii nagrody w sztuce sepulkralnej na przykładzie wybranych płyt nagrobnych w Lapidarium Rzeźby Nagrobnej we Wschowie.

Rozmowa z Martą Małkus

 

Mateusz Gołembka: Jakie ikonografie przedstawiające nagrodę możemy zobaczyć we wschowskim Lapidarium Rzeźby Nagrobnej?

Marta Małkus: Wśród wielu symbolicznych motywów zdobiących płyty nagrobne upamiętniające wschowian dominują popularne wizerunki koron chwały i wieńców nagrody. Często ułożone są w pary: doświadczenie trudu, życiowej pustyni z nagrodą czekającą dla wytrwałych idących drogą Ewangelii. Jednym z przykładów są płyty diakona Michaela Schöna i jego małżonki. Duchowny urodził się w Eger, w północnych Węgrzech. Przybył do Wschowy, jak wielu uciekinierów z państwa Habsburgów, szukając bezpiecznego miejsca do wyznawania swojej wiary. Tu w 1680 roku poślubił swoją trzecią małżonkę: wschowiankę Marię (z domu Hoffman). Płyty stanowią jednolitą kompozycję pod względem wielkości i stylu. Wykonał je ten sam kamieniarz. Umieszczone są one w zachowanym fragmencie zachodniego muru.

 

Marta Małkus, fot. Paulina Pracz

Marta Małkus, fot. Paulina Pracz

Motywem obecnym w emblematach zdobiących górne naroża płyty diakona Michaela Schöna jest postać starotestamentowego proroka Eliasza. Stał się on dla chrześcijan wzorem doskonałego życia zgodnego z jego imieniem, które znaczy: Jahwe jest moim Bogiem. Scena opieki nad prorokiem na pustyni jest symbolem miłosierdzia Boga i Jego pomocy w trudnych czasach.

Na pierwszym emblemacie widzimy proroka siedzącego pod drzewem i karmionego przez kruka. Lemma głosi: Sic in Cruce (tu w cierpieniu). Dopowiedzeniem jest wizerunek Eliasza z palmą w dłoni i promieniach chwały. Lemma opowiada: Hic in Luce (tu w świetle). Z tekstu epitafium dowiadujemy się szczegółów biograficznych oraz poznajemy charakterystykę jego postawy życiowej: „Prowadząc pomyślne wojny Pańskie, pozostawał zwycięski, i walczył jako zwycięzca, zwyciężył jako waleczny. Żył, jakby miał umrzeć i zmarł, jakby miał żyć”.

 

MG: W jaki sposób została upamiętniona małżonka diakona?

MM: Marię Schöne z domu Hoffman upamiętniono innymi emblematami, układającymi się analogicznie jak u męża w symboliczny obraz postawy życiowej i nagrody za nią. Pierwszy emblemat obrazuje drzewo palmowe obciążone kamieniem. To nieczęsty wizerunek, ale mający swoje liczne przedstawienia w księgach emblematycznych. Palma daktylowa jest potężnym, długowiecznym drzewem, odpornym na warunki atmosferyczne, ale i bardzo giętkim. W starożytności, w Grecji, a następnie w Rzymie, jego gałązki były wręczane zwycięzcom. Dzięki swojej giętkości i niełamaniu się pod wpływem ciężaru stała się atrybutem zwycięstwa.

 

MG: To pewnie nie wszystkie przykłady?

MM: Przykładów motywu korony i wieńca znajdziemy na wschowskim cmentarzu bardzo dużo, najczęściej to korony nad medalionami, które pierwotnie były wypełnione portretem zmarłego. Korony znajdziemy także nałożone na wolno stojące obeliski.

 

MG: Czy znajdziemy motywy symbolizujące karę?

MM: Tak, chociażby scena wygnania z raju na płycie nagrobnej Gottfrieda Lamprechta, który przyszedł na świat w czasach potopu szwedzkiego i związanej z nim ewakuacji mieszkańców Wschowy na Śląsk. Widzimy więc, że to przedstawienie – w którym mężczyzna i kobieta wychodzą przez bramę, a anioł unosi nad nimi miecz – odnosi się także do tego, co spotykało ówczesną ludność ziemi wschowskiej: zagrożenia, szukania schronienia po przymusowym opuszczeniu domów.

 

MG: Na co jeszcze warto zwrócić uwagę w lapidarium?

MM: Wschowskie lapidarium to wyjątkowy zabytek. Wyróżnia się nowatorskim jak na XVII wiek założeniem oraz przede wszystkim stanem zachowania.

 

Fot. Paulina Pracz

Fot. Paulina Pracz

Wiele nowożytnych protestanckich cmentarzy zniknęło w latach powojennych, jak choćby w Lesznie, gdzie ocalało jedynie lapidarium przy kościele św. Krzyża.

A dawne nekropolie to teksty kultury, opowiadające o lokalnej społeczności nie tylko w wymiarze wyznania. Są one również bogatym obrazem życia społecznego, rodzinnego, stanowią wyraz upodobań artystycznych, często wręcz poprzez język emblematów stają się traktatami filozoficznymi. Inskrypcje w języku niemieckim i łacińskim przekazują nam informacje o życiu zmarłych, pouczają odwiedzających cmentarz, jak mają żyć, by osiągnąć „koronę wiecznej chwały” czy „wieniec zwycięzcy”.

 

MG: Odwiedzających wschowską nekropolię mogą zainteresować nie tylko nagrobki…

MM: Wschowski cmentarz staromiejski stanowi nie tylko unikalny zabytek ze względu na rzeźbę nagrobną, ale również z powodu wyjątkowej roślinności. Uwagę przyciąga stara lipa Valeriusa Herbergera, założyciela cmentarza. Według legendy to miejsce spoczynku Valeriusa, sławnego wschowskiego pastora zwanego Małym Lutrem. Zgodnie ze starą opowieścią drzewo zostało posadzone w centrum nekropolii, na mogile, korzeniami do góry, jako wyraz wielkiej religijności Herbergera.

 

„Dopóki lipa się zieleni, tak długo Ewangelia będzie w mieście głoszona” – mówi legenda.

 

MG: Czy sztuka nagrobna jest głównym punktem pani zainteresowań?

MM: To mój ulubiony obszar badań. Osiem lat spędziłam w Lapidarium Rzeźby Nagrobnej we Wschowie. Był to intensywny czas pracy nad zgromadzonymi tam zabytkami.

 

Fot. Paulina Pracz

Fot. Paulina Pracz

Aby je zrozumieć musiałam poznać upamiętniające je osoby. Pomocne były druki ulotne z nimi związane, najczęściej napisane i opublikowane z okazji śmierci, ale także ślubu czy jubileuszu.

Równolegle studiowałam nowożytną ikonografię, księgi emblematyczne i dawną sztukę. Bliska jest mi także popularyzacja wiedzy o dziedzictwie kulturowym, np. poprzez szlaki kulturowe lub pielgrzymie, jak Droga św. Jakuba. To miejsca, gdzie łączy się duchowość z obcowaniem ze śladami przeszłości.

 

MG: Jak może pani podsumować konferencję?

MM: To było bardzo intersujące spotkanie naukowe. Zaintrygowało mnie nowe spojrzenie na wojnę trzydziestoletnią, jej przyczyny leżące w prawie gospodarczym. Z dużym zainteresowaniem wysłuchałam wystąpienia pana profesora Tomáša Knoza z uniwersytetu w Brnie o konfiskacie majątku rodziny Žerotínów po bitwie na Białej Górze. Spotkania międzydyscyplinarne i w dodatku międzynarodowe pozwalają spojrzeć szerzej na dane zagadnienie, zobaczyć je nie tylko z własnej perspektywy badawczej, ale przyjrzeć się metodologii innych nauk.

 

MG: Zbliżamy się do końca roku kalendarzowego. Co będzie się działo w Muzeum Okręgowym w Lesznie w 2024 roku?

 

MM: Zapewniam, że będzie jak co roku intrygująco. Każdy znajdzie w naszych propozycjach coś interesującego. Stawiamy na współpracę, dostępność i atrakcyjność oferty.

 

fot. Tomasz Sikorski

fot. Tomasz Sikorski

W przyszłym roku przypada 85. rocznica wybuchu II wojny światowej. Wiemy także, że w Lesznie patronem roku będzie Jan Metzig (1804–1868). To wyznaczy nasze działania.

Kontynuujemy też badania naszych zbiorów i prezentację wyników w postaci wystaw i katalogów. Tym razem będą to ludowe naczynia ceramiczne. Dodam, że tak jak od 2022 roku „Synagoga opowiada”, tak w 2024 roku swoją opowieść rozpocznie również Stara Octownia i związana z nią rodzina Góreckich. Ponadto będziemy się przygotowywać do jubileuszu 75-lecia muzeum.

 

Prelegentem był także dr hab. Sławomir Dryja z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.

Rozmowa ze Sławomirem Dryją

 

Mateusz Gołembka: Jakie wrażenie wywarło na panu Leszno i Rydzyna, którą także pan zwiedzał?

Sławomir Dryja: W Lesznie i w Rydzynie miałem okazję gościć około dziesięciu lat temu, przy okazji objazdu zabytkoznawczego ze studentami historii sztuki i ochrony dóbr kultury. Z uwagi na napięty program był to jednak krótki pobyt i pozostawił duży niedosyt. Już wtedy obiecywałem sobie powrócić w te strony. Okazja nadarzyła się dopiero teraz. Leszno jest przyjazne i sympatyczne, oferuje osobom przyjeżdżającym z zewnątrz szereg atrakcji. A dla przybysza z Małopolski miasto to jest po prostu ciekawe, z wyraźnie czytelnym charakterem.

 

MG: Wygłosił pan referat pt. „Nagroda i kara jako element motywacji zawodowej w środowisku piwowarów krakowskich na przełomie XVI i XVII wieku”. W takim razie, jak to było z tą karą i nagrodą?

SD: Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Mówiłem o zjawisku nagrody i kary w kontekście przepisów cechowych, a konkretnie pierwszego statutu z 1569 roku. Przepisy te można zestawić z zapisami w księgach radzieckich [czyli prowadzonych przez rady miejskie – przyp. red.], w których pewne przewinienia znajdowały odzwierciedlenie.

 

Fot. Paulina Pracz

Fot. Paulina Pracz

Przewidywane w statucie cechowym kary układano tak, by oddawały wagę winy, różnicowano jednak statut materialny osób nim objętych – kary dla mistrzów cechowych były wyższe niż te przewidziane dla towarzyszy cechowych (choć relatywnie były dla nich dotkliwe). Jak widać, częściej mówimy o karze niż o nagrodzie.

Ogólnie kara miała wymiar ziemski, a nagroda była odległa i mglista. Można powiedzieć, że miała wymiar pozaziemski i powiązana była z kanonami wiary. Tego typu nagrodą były przewidziane w przepisach pożegnania i uhonorowania zmarłych braci i sióstr (wdowy też mogły należeć do cechu i prowadzić warsztat). W obrzędach mieli uczestniczyć wszyscy członkowie cechu.

 

MG: Jak może pan podsumować konferencję?

SD: Konferencja była owocna, a rezultatem będzie publikacja książkowa. Niezwykle cenna jest możliwość spotkania się naukowców z Czech i Polski, wymiana doświadczeń i długie dyskusje.

 

MG: Skąd pańskie zainteresowanie piwowarstwem?

SD: Moje zainteresowania rozwijały się przez długi czas. Początkowo było to hobby, na które składało się np. zbieranie gadżetów związanych z piwem. W pewnym momencie doszła do tego pasja warzenia piwa w domu. W 2011 wraz z innymi pasjonatami założyliśmy w Cieszynie Polskie Stowarzyszenie Piwowarów Domowych, którego pierwszym prezesem został dr Andrzej Sadownik – osoba, której zawdzięczamy zaszczepienie tego hobby w Polsce. Przez dwie kadencje byłem przewodniczącym komisji rewizyjnej. Dziś jest to prężna organizacja, która zmieniła polski rynek piwny.

 

Fot. Tomasz Sikorski

Fot. Tomasz Sikorski

W tym czasie miałem też pewne dokonania w badaniu piwowarstwa historycznego – w 2005 roku, w trakcie prac archeologicznych na zapleczu kamienicy przy ul. Szczepańskiej w Krakowie, odkryłem relikty pieca – zidentyfikowane jako służące do suszenia słodu.

Stąd tylko krok do sięgnięcia po źródła historyczne – z czasem okazało się, że piwowarstwo to mój obszar badawczy, co potwierdziła habilitacja, szczęśliwie przeprowadzona w 2019 roku. W tym samym roku ukończyłem podyplomowe studia piwowarskie w Pradze, co pozwoliło połączyć teorię z praktyką. Zaowocowało to odtworzeniem receptury piwa krakowskiego białego, które było charakterystyczne dla mojego miasta od średniowiecza. Projekt stał się wizytówką mojej uczelni. Cóż, kontynuuję te badania i nic nie wskazuje, by coś miało się zmienić. Obszar badawczy jest tak obszerny, że tematów starczy na kolejne sto lat i to dla większej liczby badaczy, czego bym sobie życzył, gdyż środowisko historyków zainteresowanych tym tematem jest nad wyraz skromne.

 

MG: Wizyta w Lesznie była okazją do wykonania kwerendy w Archiwum Państwowym w Lesznie. Pracuje pan nad publikacją dotycząca piwowarstwa.

SD: Bezpośrednim powodem wizyty w Archiwum Państwowym w Lesznie była potrzeba dokończenia kwerendy do książki „Browary Ziem Północnych i Zachodnich w latach 1945–1951”. Składa się ona z dwóch tomów – drugi to katalog, obejmujący ponad dwieście obiektów. Dość nietypowo ten drugi tom ukaże się jako pierwszy, co jednak jest logiczne, gdyż najpierw należało domknąć badania źródłowe i stworzyć solidną bazę, by następnie przejść do podsumowania. Pierwszy tom będzie gotowy w przyszłym roku. A kiedy się ukaże, to zależy od środków, nie jest o nie łatwo.

 

Otwarcie konferencji przez Zastępcę Prezydenta MIasta Leszna, fot. Paulina Pracz

Otwarcie konferencji przez Zastępcę Prezydenta MIasta Leszna, fot. Paulina Pracz

Wizyta w Lesznie pozwoliła uzupełnić informacje o trzech obiektach: dwóch browarach w Górze i jednym we Wschowie. Tylko jeden z nich wznowił po wojnie produkcję (browar w Górze), jednak dość szybko został zamknięty.

Początkowo planowałem publikację wyników w jednym tomie, katalog obiektów podsumowując tabelarycznie i liczbowo. Do pełnej wersji katalogu namówił mnie Andrzej Urbanek, autor kilku książek i znakomity znawca browarów śląskich. Nie ukrywam, że dołożył mi sporo pracy, gdyż trzeba było sprawdzić materiały znajdujące się w kilkunastu archiwach. A początek kwerendy wypadł na okres covidu, nie było więc łatwo. Poza tym w Lesznie znajduje się ciekawy zbiór dokumentów, który niewątpliwie wykorzystam w przyszłych projektach.

 

MG: Jak na tle pozostałych browarów wyglądają te z Wielkopolski, a przede wszystkim ten, niefunkcjonujący już, z Leszna?

SD: Temat tak szeroki, że trudno odpowiedzieć. Budynki browaru leszczyńskiego zachowały się w znakomitym stanie i mam nadzieję, że zostanie tu kiedyś zrealizowany projekt podobny do Centrum Kultury Browar B z Włocławka czy też centrum kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim (dawny browar Saskich). Unikalna jest wiatrownica na jednym z kominów i mam nadzieję, że już dziś objęta jest pełną ochroną. Ona nie może kiedyś, ot tak, zniknąć! Przy realizacji takiego projektu marzyłoby mi się powstanie muzeum dawnego piwowarstwa – do czego Wielkopolska jest szczególnie predysponowana z uwagi na swoje tradycje.

 

MG: Na razie taka placówka nie istnieje…

SD: Brak takiej instytucji skutkuje już dziś tym, że wiele urządzeń browarnych bylibyśmy w stanie zaprezentować tylko w formie makiet lub na zdjęciach. W zasadzie nie mamy już w Polsce ani jednej warzelni wyprodukowanej przed II wojną, tacy chłodniczej (ostatnią pocięto i oddano na złom w Chojnowie), oryginalnej drewnianej kadzi czy kufy. Drobniejsze przedmioty można jeszcze odnaleźć w rękach pasjonatów – sam posiadam dwie łopaty słodownicze (z Częstochowy i być może z Chojnowa właśnie) czy narzędzia bednarskie.

 

Sławomir Dryja, fot. Tomasz Sikorski

Sławomir Dryja, fot. Tomasz Sikorski

Niestety, żadne muzeum czy inna instytucja nie zabezpieczyła w odpowiednim czasie takich przedmiotów i dziś są nie tyle rzadkością, ile po prostu dziedzictwem zanikłym. Smutne to, bo w innych krajach potrafiono zadbać o podobne relikty, będące przecież ważną częścią dziedzictwa kulturowego.

Przypomnę wspaniały browar w Dalešicach (w 1981 roku zdobywca Oskara Jiři Menzel nakręcił tam fantastyczny film na podstawie prozy Bohumila Hrabala – „Postrzyżyny”) i wiele małych, regionalnych muzeów w Czechach. Na Słowacji, która nie ma tak bogatych tradycji piwowarskich, zachował się w Lewoczy niemal kompletny browar z wyposażeniem z końca XIX wieku. Zamknięto go w połowie lat dwudziestych (XX wieku!), przetrwał więc bez uszczerbku sto lat! Należy więc zaapelować: chrońmy zabytki techniki (nie tylko browarniczej).

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
10
Świetne
Świetne
2
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0