Lot nad flamingowym gniazdem
Opublikowano:
15 maja 2025
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Teatr Nowy w Poznaniu zwykle przygotowuje spektakle dla „normalnych” widzów – takich całkiem dorosłych. Tym razem przygotował coś dla tak zwanych „młodych dorosłych”, czyli już nie dzieci, ale też jeszcze nie całkiem dojrzałych.
Ta kategoria: „dla widzów dojrzewających” wydaje mi się bardzo adekwatna do opisania spektaklu Zdenki Pszczołowskiej „Alicja. Remix”. Premiera zbiegła się z teatralnymi obchodami 90. urodzin „Dziewczyny z Kamienia”, czyli patronki Teatru Nowego – Izabelli Cywińskiej.
Warto może przy tej okazji przypomnieć, że to ona pozwoliła w swoim teatrze pracować i zaistnieć jednemu z najważniejszych twórców teatru dla dzieci i młodzieży – Andrzejowi Maleszce.
To tu odbywały się premiery jego pierwszych spektakli: „Wielkoludów” (1986), „Burzy w Teatrze Gogo” (1988) czy „Maszyny zmian” (1990) i grali w nich aktorzy ściągnięci do Poznania przez Cywińską. Osoba Maleszki pojawiła się w tym tekście nieprzypadkowo, a wywołał ją – niczym proustowska magdalenka – początek spektaklu Pszczołowskiej.
Na widownię wyszedł Waldemar Szczepaniak i zaczął częstować siedzących w pierwszych rzędach widzów ciastkami. Znajomość treści książki Carrolla podsuwała myśl, że może są to kolosanki, po których konsumenci-widzowie zamienią się w wielkoludy. A może – tak jak u Carrolla i Maleszki – zaczną się kurczyć?
O co tu właściwie chodzi?
Reżyserka przedstawienia w swoim tekście programowym lojalnie uprzedza widzów:
„Spektakl nie stanowi wiernej adaptacji »Alicji« – jest raczej zapisem możliwej wizyty w Krainie Czarów i próbą odpowiedzi na pytania, które rodzi ten tekst, w tym jedno najważniejsze: o co tu właściwie chodzi?”.
Mimo tej deklaracji możemy znaleźć w spektaklu niemal wszystkie wydarzenia, które opisywał autor: pogoń za Królikiem, herbatkę u Szalonego Kapelusznika, bal u Królowej Kier oraz znane z powieści postacie wspomożone postacią samego Lewisa Carrolla (Łukasz Chrzuszcz), który nie bierze bezpośredniego udziału w akcji, raczej snuje się po scenie, obserwując, co wyczyniają i jak zmieniły się jego postacie.
Zasadnicze odstępstwo jest jedno: Alicje są dwie. Jedna z nich grana przez Marię Rybarczyk jest dojrzałą kobietą, druga – Weronika Asińska wiekiem bliższa jest literackiemu pierwowzorowi. To ten zabieg pozwala mi znaleźć prawdopodobną odpowiedź na pytanie: o co tu właściwie chodzi?
Zainteresowanych od razu uspokoję – Zdenka Pszczołowska (nie tylko reżyserka, lecz także autorka adaptacji, twórczyni scenariusza oraz dramaturżka i współautorka tekstu) nie daje na nie konkretnej odpowiedzi, a raczej dokłada jeszcze jedną możliwą interpretację ukonkretnioną dzięki tym, których zaprosiła do wspólnej pracy nad „Alicją. Remixem”.
A była to grupa licealistów, których perspektywa:
„pozwoliła dopełnić konteksty i osadzić »Alicję« w rzeczywistości, która nie jest tak odległa od Krainy Czarów, jak mogłoby się wydawać”.
Szkoła imienia Krainy Czarów
Pszczołowska nie prezentuje wprost tej nieodległej rzeczywistości, raczej – korzystając z postaci stworzonych przez Carrolla – tylko ją sugeruje. Spektakl rozpoczyna dojrzała Alicja, która nagle znajduje się w jakimś urzędzie niczym z kafkowskiego „Zamku” czy „Procesu”, gdzie przeprowadzenie jej identyfikacji jest niemożliwe, ponieważ nie istnieje w „systemie”.
Skojarzenie z „Procesem” pogłębia jeszcze wyświetlana na scenie informacja o dniach zbliżających do jakiegoś tajemniczego „procesu”. Skojarzeń literackich pojawia się zresztą więcej – np. z Józiem z „Ferdydurke” Gombrowicza przeniesionym znienacka jako dorosły człowiek do szkoły.
Pszczołowska dyskretnie sugeruje, że Kraina Czarów to może być współczesna szkoła średnia z jej hierarchią: Król (Tomasz Mycan) i Królowa Kier (Martyna Zaremba-Maćkowska), Księżna (Michał Kocurek); problemami sercowymi nastolatków – Mysz (Maria Bruni) zwierzająca się Królowi, że Kot (Bartosz Włodarczyk) jej nie chce; czy też Król oficjalnie związany z Królową, a ewidentnie uganiający się za Księżną; lecz także narkotykami, prześladowaniami i poniżaniem.
Marcowy Zając (Andrzej Niemyt), Suseł (Paweł Hadyński) i Szalony Kapelusznik (Sebastian Grek) są tu szkolnymi bullies ubranymi jak queerowi członkowie włoskiej mafii, którzy uparcie prześladują Królika (Dariusz Pieróg), usiłując od niego wydobyć jakiś list, na którym zależy Królowej. Jest jeszcze Mysz mówiąca ze sztucznym amerykańskim akcentem, która na basenie nieustannie opowiada głośno o erekcji Niby Żółwia (Adam Machalica), ukrywając swoje znęcanie się za neutralną z pozoru informacją:
„To zdrowe”.
W tym świecie utknęła Alicja. Ta młodsza przygląda mu się z fascynacją, ta starsza marzy tylko, by z niego uciec. Patrzenie na siebie samą sprzed wielu lat wywołuje u niej irytację i rezygnację. Kiedy Pan Gąsienica (gościnnie Sylwester Piechura) napastliwie podrywa młodszą Alicję, ta starsza krzyczy słowa, które – jak uważa – powinna była wtedy wypowiedzieć. Młodsza sprawia jednak wrażenie, jakby podobały się jej się te zaloty.
Dom wariatów
Szkoła (w spektaklu nazywana poczekalnią u lekarza) jawi się na scenie jak dom dla wariatów (pamiętając o politycznej poprawności języka, dopowiadam, że nie chodzi o szpital dla osób z problemami psychicznymi, lecz freak house), niekoniecznie właśnie ze względu na dziwne postacie, które ją zaludniają, ale z powodu wszechogarniającego absurdu wydarzeń, jakie mają w niej miejsce.
Kulminacją tego poczucia jest zapowiadany od początku proces Waleta Kier – cukiernika, który rozdawał na początku ciastka. Jest oskarżony, że zjadł je wszystkie (co za problem, skoro mógł upiec więcej? Poza tym my wiemy, że nie zjadł sam, tylko rozczęstował).
Sędzią, prokuratorem i obrońcą jest w tym procesie Królowa Kier. To ona jako prawnicy obu stron przesłuchuje wszystkich świadków, a potem – już jako sędzia – dyktuje do protokołu zdania, które nie mają nic wspólnego z tym, co mówili przesłuchiwani.
Czy dopiero w tej scenie ujawnia się postać Królowej jako władcy absolutnego, który ma – bez względu na fakty – zawsze rację? Czy jako sędzia jest ona jeszcze ową królową szkoły, czy może reprezentuje już wyższą władzę, wyposażoną nie tylko w narzucany autorytet, lecz także w bardziej instytucjonalne środki przymusu?
Jeszcze jedno pytanie
Nie mogę być pewna, czy założona przez Pszczołowską odpowiedź na pytanie, o co w tym wszystkim chodzi, pokrywa się z moją. Dla mnie spektakl był właśnie o tym – o szkole imienia Krainy Czarów, gdzie uczniowie prowadzą swoje życie, które z perspektywy lat wydaje im się snem wariata na scenie. Równie prawdopodobne jest jednak, że dopiero za jakiś czas obudzę się na łące i będę miała pewność, że „Alicja. Remix” to wynik mojej zmęczonej (bo niepobudzonej ciastkiem) wyobraźni. Cokolwiek to było, dobrze się śniło.
Do teraz nurtuje mnie właściwie tylko jedno pytanie, które można uznać za pochodną pytania zadanego przez reżyserkę.
O co chodzi z tym, że podkreśla ona wkład młodych licealistów w stworzenie spektaklu, a nigdzie nie można znaleźć ich nazwisk? Czyżby w tym locie nad gniazdem flaminga odgrywali oni rolę tych, których ze szkoły nikt nie zapamiętał?
Zdjęcia dzięki uprzejmości Teatru Nowego im. Izabelli Cywińskiej w Poznaniu