fot. Marcin Baliński

Może mnie nie być

Córka: Co by się stało, gdybym umarła?

Ojciec: Zabraliby cię do szpitalnej piwnicy. Umieściliby niewielki znaczek na palcu z numerem dowodu tożsamości, datą śmierci i włożyli cię do lodówki. Potem podszedłby do mnie lekarz, jakiś bardzo poważnie patrzący putz. I powiedziałby mi, że zrobili wszystko, co mogli, ale było już za późno. Ciało czekałoby na mnie, aż dopełnię formalności pogrzebowe. Potem musiałbym wrócić do tej drukarni na ulicy Ibna Gabirola, zapłacić kolejne pieniądze, i rozwiesić klepsydry w okolicy. Wszyscy kręciliby smutno głowami. „Jak mogła to zrobić…”. „Przez ile tragedii musi przechodzić ten biedny człowiek?…”. „To pewnie z powodu matki”. Potem zmusiliby mnie do wyrecytowania głupich religijnych formułek. Zakryliby cię ziemią tak, że nie moglibyśmy cię już dojrzeć. I postawiliby żałosną tabliczkę głoszącą „Roni Golan”. I to byłoby na tyle. Twoi przyjaciele żyliby dalej – wstąpili do armii, podróżowali, poszli na uniwersytety, żenili się. To żadna sztuczka, to całe umieranie. I tak nikogo to nie obchodzi. Jest wręcz przeciwnie.

 

 

Dialog pochodzi z izraelskiego filmu „Kiedy odejdę”.

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

Wymiana zdań pada kilka dni po tym, jak siedemnastoletnia Roni próbowała popełnić samobójstwo, pisząc wcześniej w internecie, że i tak nic nie ma już sensu. Zdesperowany ojciec, weterynarz Yoram, z braku lepszego pomysłu decyduje się odwiedzić z córką rodzinę ze strony zmarłej przed rokiem matki. Jadąc samochodem przez pustynię w kierunku Morza Martwego, streszcza dziewczynie prawdopodobny bieg zdarzeń – uniwersalne koleje losu, czekające ciało każdego martwego nastolatka. To nie jest przyjemna scena i rozmowa rozegrana w „bezpiecznej przestrzeni”, ale ojciec nie chce być sympatyczny. Z premedytacją sięga po lodowatą logikę i kreśli zarys typowego przebiegu wydarzeń, by odwieść córkę od kolejnej próby odebrania sobie życia. Trudno jednoznacznie ocenić skuteczność jego starań.

 

 

A przecież – chciałoby się powiedzieć – można by to rozegrać trochę inaczej, czyli bardziej subtelnie, z większą dozą empatii.

I tak właśnie postąpiła Dorota Abbe w „Tak sobie w kosmosie pływam”. To poetycka, musicalowo-dramatyczna produkcja sceniczna, dotycząca suicydalnej młodzieży w Polsce, a także zawierająca komentarz i przenikliwą krytykę lokalnej rzeczywistości. Reżyserka stawia w nim oskarżenie wobec dysfunkcyjnego systemu edukacyjnego i psychiatrycznego, w którym wiele jest bezduszności, a brakuje uwagi i czułości względem wrażliwych jednostek. A więc po części jest to i głos pośrednio krytykujący pedagogów i personel medyczny, a w pewnej mierze również i okrutnych rówieśników tragicznie zmarłych bohaterów i mierzącej się z odrzuceniem bohaterki – młodzież współwinną cierpienia i tragedii, nienauczoną przez rodziców i edukatorów empatii, tolerancji i otwartości na szeroko pojętą inność.

 

 

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

Dorota Abbe, opowiadając o bardzo wrażliwej i skrzywdzonej, wyalienowanej, pozostawionej w większości samej sobie młodzieży, która ma problemy psychiczne i suicydalne myśli, oddaje jej głos, zapraszając na widownię zarówno młodzież, jak i dorosłych widzów, by zmierzyli się z polską współczesnością, czy mieli okazję do przepracowania zapewne również i im bliskich problemów.

W spektaklu Abbe wykorzystała kilka, dobrze dobranych i zestawionych ze sobą, materiałów, posiadających elementy dokumentalne. Pierwszym z nich była sztuka Marcina Teodorczyka „BlackPink” o 14-letnim Dominiku z Bieżunia, który w 2015 roku powiesił się w domu. Kolejnym źródłem inspiracji stał się głośny reportaż Janusza Schwertnera „Miłość w czasach zarazy”, dotyczący dwóch chłopców, Wiktora i Kacpra, którzy zderzyli się ze źle funkcjonującym systemem polskiej psychiatrii dziecięcej. Ostatni materiał to „K jak K” Marcina Teodorczyka, której tytułowa bohaterka konfrontuje się z depresją, lecz otrzymuje wsparcie terapeuty. Zestawienie różnych historii, środowisk, zjawisk sprawia, że całość jest niejednorodna i wieloznaczna,  przy tym uniwersalna, a nawet poniekąd „wyczerpująca temat”.

 

Jak mówi sama reżyserka:

 

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

Ze wszystkich tych opowieści wyłania się obraz samotnych i nieszczęśliwych młodych ludzi. Dzieciaków, które – zamiast przeżywać swoje najpiękniejsze lata, bawiąc się i ciesząc życiem – zamykają się w domach, okaleczają się, rozwiązania swoich problemów szukając nierzadko w samobójstwie.

 

Od lat czułam potrzebę, żeby o tym opowiedzieć. Żeby takim właśnie młodym ludziom pokazać, że nie są sami, a tym, którzy ich odrzucają, uzmysłowić, do czego może to doprowadzić.

 

By wreszcie nam, dorosłym, przypomnieć, że wszyscy jesteśmy winni i wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za te dzieciaki. Bo przechodzimy obojętnie, bo wypieramy, nie słuchamy, traktujemy przedmiotowo.

„Spalam się”

Trzyczęściowe przedstawienie spajają elementy musicalu – gorzko-melancholijne piosenki z cyklu „Pieśni topielców” Kuby Kaprala, scenarzysty i dramaturga wielokrotnie współpracującego z Dorotą Abbe. Muzyczność spektaklu pozwala publiczności odważyć się na emocjonalne zaangażowanie w historię, a z drugiej strony zapewnia pewnego rodzaju „siatkę bezpieczeństwa” – ciepłą, delikatnie otulającą nas przestrzeń na przeżywanie sztuki.

 

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

„Pieśni topielców” mierzą nas, oswajają z rzeczywistością (w tym i toksycznym pragnieniem) śmierci, podobnie jak czyni to duet Nagrobki, który w „Spalam się” śpiewa:

 

Spalam się

Nie tylko dla Ciebie

Spalam się

I sam o tym nie wiem

Dym na twoich włosach

To właśnie ja

Przyklejam się do wszystkich

Jak rzep do psa

Ja

To właśnie ja

Ja

To właśnie ja

Spalam się

I już mnie tu nie ma

Roznosi mnie wiatr

Po nowych terenach

To co masz dziś w nosie

To właśnie ja

Byłem H2O

Jestem CO2

 

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

To, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju modelowymi historiami, przypadkami często zdarzającymi się w Polsce, podkreśla „robocza”, surowa i minimalistyczna scenografia Grupy Mixer oraz świetne wizualizacje Marcina Ratajczyka – młodego artysty zajmującego się formą wideo, który opracował efektowną animację, prezentującą ogólny zarys widzianego z lotu ptaka  Poznania. Uproszczone i jednobarwne bryły architektoniczne zostają w ten sposób częściowo odarte z wyjątkowości, przekształcając się w dużej wielkości, anonimowe miasto. Miasto, w którym mieszkają osoby o podobnych problemach, co Dominik, Wiktor, Kacper, czy K.

 

„Wszystko to możesz odczuwać”

Tuż po obejrzeniu spektaklu nie byłem pewien, jak go ocenić, a tym bardziej w jaki sposób powinienem go opisać, scharakteryzować. Stwierdziłem, że wywołuje on (zwłaszcza wśród rodziców) sporo silnych emocji, wśród dorosłej publiczności mogąc nawet uruchomić wspomnienia z młodości, a jako przedstawienie muzyczne potrafi w delikatny i subtelny sposób podjąć trudny temat na scenie. Daleki byłem od formułowania sądów, kreślenia opisów czy mierzenia się z, bądź co bądź, dość ujmującą odbiorcę i łagodzącą treści, muzyczną formą produkcji.

 

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

To pogubienie się w „Tak sobie w kosmosie pływam” tłumaczy w programie spektaklu Aleksandra Salwa:

 

Nie ma jedynego i właściwego sposobu doświadczania tej historii. Są perspektywy. Punkty widzenia. Subtelności. Indywidualne wybory. Spróbuj znaleźć je wszystkie (…) Ta sztuka może być Twoim lustrem lub reflektorem. Nie możesz przewidzieć, co w Tobie poruszy. Bądź zatem gotowy na emocje. Zgódź się na ewentualny dyskomfort i brak wygody. Obserwuj swój gniew, bo może się okazać, że on przynosi Twoje najważniejsze pytania.

 

Śmierć na pięć

Dlaczego jako krytyk miałem kłopot z problematyką podjętą w „Tak sobie w kosmosie pływam”? Bo samobójczy nastolatkowie to temat ogrywany w kulturze popularnej i dziełach artystycznych na wiele sposobów, z których część jest dziś dość kontrowersyjna, czy wręcz obrzydliwa. Literatura i kultura europejska zdegenerowała i zepsuła nasze postrzeganie realnego problemu, ubierając go w kuriozalne szaty normalizacji i westchnień w rodzaju „Ci młodzi ludzie już tak mają”. W dużej mierze na temacie ciąży romantyczna aura najsłynniejszej pary nieletnich samobójców – tytułowych bohaterów „Romea i Julii”. Pod wpływem lektury przebrzydłego Szekspira i tym podobnych dzieł Europejczycy popadali w chorobliwą fascynację młodymi, pięknymi, nadwrażliwymi kochankami i tym, że prawdziwe piękno ich miłości leży w jej brutalnym przerwaniu.

 

W autodestrukcji, niby dziejącej się pod wpływem sporych tarapatów i niedających się przezwyciężyć konfliktów, a jednak świadomej,  negacji ciągu dalszego, zakończenia dojrzewania, wkroczenia w dorosłość.

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

Z czasem do kompletu dołączyła figura przedwcześnie umierającego artysty – idealnego nadwrażliwca, który w ramach bólu istnienia odbiera sobie życie. Ten mroczny i bezsensowny akt jest poddawany estetyzacji, racjonalizowany w myśl zasady „zbyt delikatny dla tego świata”. Chorobliwa ekscytacja takimi zagadkowymi, psychicznie niestabilnymi twórcami, jak Wojaczek („Wojaczek” w reż. Lecha Majewskiego), Kurt Cobain („Ostatnie dni” w reż. Gusa Van Santa) czy Ian Curtis („Control” w reż. Antona Corbijna), przyniosła wiele bardzo ładnych, acz w gruncie rzeczy jednorodnych filmów. Ich seanse dokonują w odbiorcach „złej edukacji”.

 

Grzęznąc, zapadając się w ciężkiej aurze przerwanych drastycznie biografii, patrzymy z pewną przedziwną i trudną do zrozumienia przyjemnością na „piękne” cierpienie i samobójstwo, ukazane jako „konieczne” składniki procesu twórczego.

 

Oglądając „Tak sobie w kosmosie pływam”, czytając związane z nim teksty, w tym i książkę Janusza Schwertnera i Witolda Beresia „Szramy.

Jak psychosystem niszczy nasze dzieci”, dopadła mnie refleksja, że Dorota Abbe należy do grona współczesnych twórczyń i twórców, którzy dokonują uzdrawiającego społeczeństwo procesu odwrotnego. Przeciwstawiają się schematycznym, szkodliwym wyobrażeniom o nastolatkach, którzy „po prostu przechodzą przez młodzieńczy bunt, hormony itd.”. Zwracają odbiorcy uwagę na to, że powinien on nauczyć się na nowo wrażliwości na cierpienie, niepostrzegane już jako faza życia, coś  oczyszczającego i dobrego, a z perspektywy twórczej pożądanego.

 

„Gość ma depresję, ale wciąż się waha”

zdjęcia z filmu „Trup w akademiku”

Jeśli spektakl „Tak sobie w kosmosie pływam” po części rozlicza dorosłych z ich obojętności na cierpienie i problemy psychiczne młodych ludzi, to wskazuje na problem w pewnej mierze pokoleniowy. Mam poczucie, że doskonale ilustruje go „Trup w akademiku” – trochę zapomniana i wyparta komedia w złym guście, co bardzo źle się zestarzała.

 

 

Ten amerykański film z 1998 roku opowiada o Cooperze i Joshu, współlokatorach z akademika.

Pierwszy wciąga drugiego, niewinnego i niedoświadczonego, w świat studenckiego, wiecznego imprezowania i przygód seksualnych. Josh opuszcza się w nauce i zbyt późno dowiaduje się o warunku otrzymywania stypendium – posiadaniu dobrych ocen. Z kolei rozgniewany ojciec Coopera grozi synowi wstrzymaniem finansowego wsparcia. Gdy zdesperowane chłopaki dowiadują się o starej zasadzie uczelni, że w przypadku gdy ktoś popełni samobójstwo w akademiku, to jego współlokatorzy otrzymują najwyższe oceny – i to bez względu na ich dotychczasowe osiągnięcia – decydują się poszukać „nieszczęśnika”, którego tragiczna śmierć pozwoli im pozostać na uczelni.

 

Po rozrysowaniu na tablicy rysunkowego schematu działania Cooper wyjaśnia Joshowi:

 

Z grubsza ujmując – to Pan Z. Student o samobójczych skłonnościach, który zabije się bez względu na miejsce zakwaterowania. Mieszkając z nami, nie umrze nadaremnie. Wydłubiemy go z akt poradni psychiatrycznej. Przeprowadzi się, a potem umrze. Ty uratujesz stypendium, a ja krzyknę „Spływaj, spłuczko!”.

 

Josh: Mam dość na głowie i bez twoich poronionych planów.

Cooper: Tym razem mówię śmiertelnie poważnie. Olśniło mnie. Och, Josh, och, Josh! Pracujesz w kwaterunku. Bez ciebie nie dam rady. Co masz do stracenia?

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

Josh: Zapomnij, Cooper. Usmażyło ci mózg. Lecz się. Nawet za zyliard lat nie wezmę w tym udziału. Nigdy…

Cooper: Nie kończ, zrozumiałem. Masz wiadomość na sekretarce, chyba twoja mama.

Głos Mamy: Witaj, Joshie! Ostatnio miałeś taki strapiony głos. Niczym się nie przejmuj – zdasz śpiewająco. Twoje oceny przechodzą moje najśmielsze oczekiwania, a spodziewam się samych piątek.

Josh do Coopera: To kim jest Pan Z?

 

Później bohaterowie przystępują do wytypowania potencjalnego samobójcy. Pominę litościwym milczeniem, co w tym filmie dzieje się potem. Oczywiście – nie twierdzę, że pokolenie rodziców bohaterów „Tak sobie w kosmosie pływam” obejrzało w telewizji „Trupa w akademiku”, czy nawet jeśli – to jeszcze o tym pamięta. Jestem jednak przekonany, że to po części spadkobiercy specyficznego podejścia do problemów psychicznych młodych ludzi, trywializującego je i traktującego zjawisko jako coś naturalnego, przez co młodzież musi przejść, by wkroczyć w dorosłość. Być może właśnie dlatego odosobnieni, pozbawieni wsparcia i pomocy młodzi ludzie w Polsce… przepadają jednak po drodze? 

 

Szramy

Ponad pół roku po premierze „Tak sobie w kosmosie pływam” po reportaże Schwertnera i Beresia sięgnął Jakub Skrzywanek. Do tematu podszedł w zgoła inny sposób niż Dorota Abbe. W jego spektaklu „Spartakus. Miłość w czasach zarazy” nastolatków przebywających w szpitalu psychiatrycznym nie grają młodzi dorośli, lecz aktorzy w zaawansowanym wieku. Są oni bezceremonialnie rozbierani do naga przez osoby występujące na scenie jako personel, za karę ubierani w „piżamki”. Scenografię szpitala psychiatrycznego oddają metalowe zagrody i siano – elementy przywodzące raczej na myśl stajnię czy chlew, miejsce hodowli zwierząt, niż specjalistyczny zakład zamknięty. W ten sposób zostają symbolicznie skomentowane bardzo złe warunki panujące w szpitalach psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży, a także – niewłaściwe zachowanie pracującego w nich personelu, nieprawidłowości w prowadzeniu terapii, czy jej brak. W warstwie audialnej publiczność jest w dodatku atakowana wyjątkowo nieprzyjemnymi, ekstremalnymi dźwiękami – piskami i zgrzytami wydawanymi przez zardzewiałe, zużyte, metalowe przegrody.

 

„Tak sobie w kosmosie pływam”, fot. Marcin Baliński

Tak wygląda pierwsza, dokumentalna część przedstawienia, dopełniona przez cytaty i zdjęcia z reportażu, a także wypowiedź matki osoby, która popełniła samobójstwo.

U Abbe ciężar problematyki łagodzi po części element musicalowy, a także napawająca nieznacznym optymizmem historia K. Z kolei u Skrzywanka przełamanie przytłaczającej atmosfery przychodzi w drugiej części sztuki, zawierającej ekstatyczną, tęczową reinterpretację wiejskiego ślubu. Węzłem małżeńskim zostają w nim symbolicznie związane osoby nieheteronormatywne. Do tego „obrzędu” zgłaszają się w każdym przedstawieniu nowi widzowie, osoby LGBT. Dlaczego na scenie odbywa się tęczowy ślub? Bo historia opisana przez Schwertnera dotyczyła dramatu osoby transpłciowej.

 

Stąd Skrzywanek próbuje na scenie odczarować rzeczywistość, dokonując aktu symbolicznego i politycznego zarazem.

Oba przedstawienia – jakże różne od siebie – to dwa ważne i silne głosy w sprawie wrażliwych młodych ludzi. Abbe i Skrzywanek domagają się zwrócenia uwagi na problemy psychiczne młodzieży, o porzucenie obojętności na rzecz zaangażowania i niesienia wsparcia, a także – apelują o zmianę systemową niewydolnej i dysfunkcyjnej polskiej psychiatrii dziecięcej.

 

„Tak sobie w kosmosie pływam”, reż. i dramaturgia Dorota Abbe, spektakl współprodukowany przez Teatr Nowy w Poznaniu oraz Fundację na Marginesie, premiera 18 września 2021.

 

Bibliografia

Dorota Abbe, „Od reżyserki” i Aleksandra Salwa, „Drogi dorosły, rodzicu, nauczycielu, człowieku”, [w:] „Tak sobie w kosmosie pływam”, program spektaklu, Poznań 2021.
„Control”, reż. Anton Corbijn, USA, Wielka Brytania, Australia, Japonia 2007.
„Kiedy odejdę”, reż. Nimrod Eldar, Izrael 2019 (tłum. fragm. na j. polski autora recenzji).
Janusz Schwertner, „Miłość w czasach zarazy”, 3 lutego 2020, https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/milosc-w-czasach-zarazy/nbqxxwm
Janusz Schwertner i Witold Bereś, „Szramy. Jak psychosystem niszczy nasze dzieci”, Wielka Litera, Warszawa 2020.
„Spartakus. Miłość w czasach zarazy”, reż. Jakub Skrzywanek, Teatr Współczesny w Szczecinie, premiera 13 maja 2022.
„Trup w akademiku”, reż. Alan Cohn, USA 1998.
„Wojaczek”, reż. Lech Majewski, Polska 1999.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0