Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #61
Opublikowano:
15 czerwca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Muzyka bezcenna w Wielkopolsce” to rekomendacje albumów z naszego regionu, których autorzy umożliwiają ich bezpłatne pobranie. W tym odcinku Kapele z Regionu Kozła, Mademoiselle Carmel i Vittuma.
KAPELE Z REGIONU KOZŁA
W krainie kozła
Fundacja Muzyka Zakorzeniona, 2022
Biały kozioł – lub jak kto woli, kozioł weselny – to odmiana dud, która jest największym tego typu instrumentem w Polsce. Jego korzenie sięgają XVI wieku. Mimo że posiada ograniczony zasięg geograficzny, to wciąż są ludzie, którzy robią wszystko, by pamięć o nim nie zgasła. Wiele pokoleń entuzjastów lokalnych tradycji gra na tym instrumencie również dziś – i to właśnie w naszym regionie, po obu stronach rzeki Obry, na pograniczu Wielkopolski i Lubuskiego.
O tym, jak te dudy brzmią, możemy się przekonać, sięgając po ubiegłoroczny album „W krainie kozła”, będący efektem partyzanckiego projektu Fundacji Muzyka Zakorzeniona, dofinansowanego przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego w ramach programu „Wielkopolska Odnowa Wsi”.
Sesja nagraniowa odbyła się w Muzeum Regionu Kozła i Ziemi Zbąszyńskiej, a wzięli w niej udział młodzi i starsi wykonawcy w różnych składach – między innymi zmarły przed dwoma laty wybitny instrumentalista, Jan Prządka, wraz ze swoją kapelą. Jak podkreśla prezes fundacji, Piotr Baczewski, to nie tylko płyta, ale pełnoprawna publikacja, która śmiało może robić za wizytówkę regionu.
A jest się czym chwalić, bo nawet jeśli mamy do czynienia z muzyką tradycyjną raczej okazjonalnie, „W krainie kozła” może oczarować nas swoją energią, dostojnością i barwnością stylów. Z tą płytą warto zapoznać się nie tylko w formie cyfrowej. Wydanie fizyczne zawiera obszerną, bogato ilustrowaną broszurę z tekstem reporterskim, opisującym kulisy powstawania albumu oraz innymi materiałami, dostępnymi też na stronie Dudziarze.pl – największej i jednej z nielicznych stron internetowych poświęconych polskim dudziarzom i fenomenowi dud.
Tymczasem warto zasłuchać się w „Jak żem leciał przez podworek” w wykonaniu kapeli Stowarzyszenia Muzyków Ludowych w Zbąszyniu, „Westfalonce” zespołu Adama Kaisera czy „Oj, żebyście wiedzieli!” kapeli Tomasza Molendy. Dzięki nim i wielu innym muzyka koźlarska wciąż jest żywa – i to tak, że hej!
MADEMOISELLE CARMEL
Mademoiselle Carmel
wydanie własne, 2017
Co się stało z Mademoiselle Carmel? Jeszcze jakiś czas temu, Karina Olejniczak prezentowała się w Poznaniu jako jedna z najciekawszych tutejszych wokalistek – taka, która w śmiały, niemal bezpretensjonalny sposób siłę Czarnego Lądu potrafi tchnąć w słowiańską duszę. Jednak niedługo po wydaniu jej debiutanckiego albumu w 2017 roku o jej projekcie zaczęło robić się coraz ciszej. A przecież to zupełnie nie w jej stylu, bo tak energetycznej muzyki, jak ta od Mademoiselle Carmel – charyzmatycznej dziewczyny o egzotycznym wyglądzie i naprawdę unikalnym głosie – nie było u nas już dawno.
Na polskiej scenie soundsystemowej debiutowała w okolicach 2013 roku, często współpracując z grupą G-Hot Sound. Po występie na płockim Reggaelandzie zwróciła na siebie uwagę i podjęła decyzję o stworzeniu własnego, pełnowymiarowego zespołu, z którym szybko zaczęła odnosić sukcesy.
Przykładem mogą być choćby miejsca na podium na ogólnopolskim Emergenza Festival i w konkursie rozgłośni regionalnych Polskiego Radia „Przebojem na antenę”, nie mówiąc o koncercie na wielomilionowym Karneval der Kulturen w Berlinie, gdzie okazała się małą sensacją.
Potem, wspólnie ze swoim kolektywem, w skład którego wchodzili później wokalista Dariusz Juszczak, akordeonista Mateusz Doniec, gitarzysta Mikołaj Meller, basistka Barbara Plucińska i grający na bębnach Julian Ciesielski, wciągnęli nas w wir muzycznego szaleństwa na albumie, mieniącego się jaskrawymi kolorami, a przede wszystkim kipiącego taneczną muzyką – afrykańską, jamajską, ale też naszą, tą sprzed lat. „Mademoiselle Carmel” to wysoce orzeźwiający koktajl, złożony z dancehallu, dubu, folku i reggae. Przydałoby się na drugą nóżkę…
VITTUMA
Megumi
wydanie własne, 2020
Nic się nie zmieniło – Vittuma to wciąż jedna z najbardziej niedocenianych artystek niezależnych w naszym regionie. Kiedy pięć lat temu na łamach niniejszego cyklu opisywałem jej pierwszy krążek, napisałem, że nie dość, że:
„w muzycznym podziemiu Wielkopolski raczej rzadko zdarzają się płyty tak starannie przemyślane i wypielęgnowane, to »Emotives« nęci nas swoją niejednoznaczną zawartością, która nie powinna ujść uwadze żadnemu miłośnikowi szeroko pojętej »muzyki nowej«”.
I to też się nie zmieniło, bowiem na „Megumi”, Magdalena Witczak – dziewczyna z Piły, niegdyś kojarzona z post-hardcore’owym zespołem L?vte – znów poczęstowała nas eksperymentalną elektroniką, szalenie angażującą umysł i serce, czyniąc to jednak w sposób nieco inny niż na debiucie.
Cyfrowe podkłady imitują akustyczne instrumenty, a sama Vittuma nie tylko śpiewa, ale mruczy, szepcze i eksponuje wszystkie te zwykle niechciane „artefakty”, które powstają podczas mówienia.
Płyta rozpoczyna się od „Hentai Girl”, będącej dziwacznym, niepokojącym kolażem wrażeń, gdzie krótkie crescenda na smyczkach łączą się z bliżej nieokreślonymi dźwiękami rodem z awangardowego thrillera. Ale głos Vittumy nie zapuszcza nas w mrok. To raczej melancholia, chwilę później spotęgowana przez intymne „Ode To My Body” z zapętloną linią skrzypiec, wyraźnie zarysowanym basem i śpiewem ? la Björk.
Tytułowe „Megumi” to już przywoływanie duchów (a może po prostu emocji?) i choć bez refrenu (których Witczak zawsze unikała), to potrafi utkwić w pamięci na długie tygodnie, podobnie jak finalne „Woman And The God’s Son” – najbardziej intensywny i dramatyczny utwór na tej EP-ce, który chyba najmocniej podkreśla tematykę „Megumi” – bolesne doświadczenie kobiecości i seksualności kobiety zdominowanej przez popkulturę. Wartościowa muzyka, z pewnością nie na jeden raz.