Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #58
Opublikowano:
19 kwietnia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Muzyka bezcenna w Wielkopolsce” to rekomendacje albumów z naszego regionu, których autorzy umożliwiają ich bezpłatne pobranie. W tym odcinku Calmwater, Drób i Switchface.
CALMWATER
Till The Sunset
wydanie własne, 2021
Aster i Przybysz to duet, który mieszkańcom rejonów wielkopolskiego Budzynia z pewnością znany jest nie od dziś. W końcu to chyba jedyny projekt w tym nawet nie pięciotysięcznym mieście, który gra bluesowego i psychodelicznego rocka. I to jak gra! Łącząc siły, panowie przemianowali się na Calmwater, nierzadko zapraszając do współpracy zaprzyjaźnionych artystów – choćby wokalistę Markusa Pietrasa czy klawiszowca Kamila Przybyłę. Jednak w odróżnieniu od reszty dyskografii, na „Till The Sunset” – będącym swoistą reinterpretacją wcześniejszego „Hide In The Woods” – polegają wyłącznie na sobie.
„Każdy wnosi coś innego, piosenki żyją swoim życiem, a my mamy przy tym niezłą frajdę, jednak serce Calmwater to przede wszystkim nasz duet, i dlatego właśnie nasz ostatni album nagraliśmy również w wersji alternatywnej – surowej, oszczędnej, prostej i szczerej.” – tłumaczą muzycy.
Wypada im tylko za to podziękować, bo to bardzo udana płyta. Melancholijna, choć pełna nadziei, wypełniona akustycznym rockiem w stylu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a plasująca się gdzieś pomiędzy kapelami Days Of The New a Antimatter, z przewagą brzmień tej pierwszej z racji tego, że i na „Till The Sunset” pełno odniesień do prostego, choć – jakkolwiek banalnie to brzmi – chwytającego za serce folku, country i szeroko pojętego jamu.
Siłą Calmwater jest prostota, niemająca jednak niczego wspólnego z prostackością – ani w akordach, ani w słowach, razem pozwalającym nam zamyślić się w blasku zachodzącego słońca, jakie maluje nam duet dźwiękami przed naszymi przymkniętymi oczami.
Aster i Przybysz nie ukrywają, że Calmwater to projekt w dużej mierze inspirowany naturą, a jego odbiór ma przypominać spacer w lesie w leniwy letni dzień.
Wierzcie na słowo, że z tego zaproszenia naprawdę warto skorzystać.
DRÓB
Apatia
wydanie własne, 2021
Jak powszechnie wiadomo, apatia to stan, w którym nasza wrażliwość na fizyczne i emocjonalne bodźce może być zredukowana niemal do zera. Innymi słowy, człowiek apatyczny to człowiek obojętny na to, co przynosi mu los. I choć w starożytnej Grecji apatia była stanem pożądanym (zakładano, że osiągając go, gwarantujemy sobie życie w harmonii i bez niepotrzebnych uniesień), to dziś wiemy, że jest jednym z kluczowych kryteriów diagnostycznych depresji.
A jaką rolę w rozwoju apatii odgrywają nowe technologie? Zapewne nie trzeba nikogo przekonywać, że użytkowane bez umiaru, mogą mieć ogromny wpływ. W końcu ludzie-zombie, wpatrzeni w ekrany, nie widzący siebie nawzajem, ani nawet samych siebie, otaczają nas zewsząd.
I właśnie o tym jest „Apatia” konińskiego muzyka i wokalisty Grzegorza Rusina – electropunkowego krzykacza, który w ramach swojego jednoosobowego projektu Drób postanowił wylać trochę osobistych żali wobec:
„pochłaniającej nasze życia technologii, naiwnej, a zarazem niedojrzałej miłości, czy po prostu naszej nieodpowiedzialności i sytuacji z tego wynikających”.
„Apatia” to płyta bardzo osobista i manifestacyjna, w dodatku nagrana po domowemu i dość toporna w brzmieniu (jak mówi Rusin, „album powstał po mojemu, nadal utrzymując techniczne standardy”), jednak wszystkie te kawalkady surowych brzmień electro oraz przesterowanych, atakujących wokali wydają się razem mieć wielki sens – zarówno w przypadku satyry („Jaskinia Platońska”), jak i kiedy Grzegorz mówi całkiem serio („Patriota”). I tylko można sobie wyobrazić, jak dobrze jego niechlujny (czasem aż do przesady) wokal zabrzmiałby na riffach à la UK Subs…
Nie żebyśmy coś autorowi podpowiadali, no ale…
SWITCHFACE
Postscript To The End Of Days
wydanie własne, 2022
„Młody-zdolny, zakręcony jak Blixa Bargeld za najlepszych czasów Einstürzende Neubauten” – takie podsumowanie Switchface’a mogliście znaleźć trzy lata temu w jednym z odcinków „Muzyki bezcennej” , którego jednym z tematów był jego poprzedni album „Unnecessary”. Wtedy daliśmy mu szansę, wieszcząc, że z tego elektronicznego szaleństwa będzie jeszcze coś więcej.
Dziś mówimy: „sprawdzam!”. I nieskromnie rzecz ujmując, to mieliśmy nosa, bo trzeci album producenta z Turku to prawdziwy pokaz jego umiejętności.
Wszystkie luki, jakie zawierały poprzednie krążki tego wariata, załatał teraz jednym, pewnym ruchem. Jego ostatnia, wydana w połowie ubiegłego roku płyta to jasny dowód na to, że atmosferę prawdziwego mroku można budować nie tylko za pomocą black-metalowych gitar czy posępnych klawiszy, ale również elektroniką, która na „Postscript To The End Of Days” brzmi jadowicie i wielowymiarowo, przez co – choć to materiał o sporej intensywności – trudno się nim znudzić.
W ogólnym rozrachunku ta płyta to błyszczący chirurgiczną stalą bezlitosny potwór, którego komponentami są dark electro, industrial, gotyk, ale też future pop i synthwave. I w tym miejscu mamy dla was ostrzeżenie – jeśli nie oswoiliście się jeszcze z estetyką zespołów spod znaku Castle Party, to wiedzcie że: tak, syntezatory są plastikowe, wokale pretensjonalne i czasem wszystko brzmi jak Sweet Noise na sterydach. Po prostu już taki tego nurtu urok i tylko od nas zależy, czy chcemy dla siebie coś z niego uszczknąć czy nie.
Spróbujcie, bo może gryzie, ale za to jak przyjemnie…